Wolność! Z trzaskiem zamknął segregator i wstał od biurka. Teraz tylko zajrzeć do księgowości i zje w końcu jak człowiek — na spokojnie, w restauracji — a nie z jakiejś budki w biegu. Zebranie było dopiero za dwie godziny i nie przewidywał, żeby te pierdolone gnidy z Rady zepsuły mu plany na wieczór.
Przelotnie zerknął na odbicie w lustrze, ale nie musiał poprawiać makijażu. Na szczęście, bo nie miał najmniejszego zamiaru znowu pojawić się na zebraniu z chaosem na ryju. Nie chciał dawać nikomu pretekstu do kpin.
— Dzień dobry, Kankurō-sama.
Odwrócił się w stronę, z której dobiegał kobiecy głos. Całkiem niezła, chyba ją skądś kojarzył, ale za nic nie mógł przypisać twarzy do okoliczności poznania.
— Dzień dobry — odpowiedział, puszczając oczko.
Uśmiechnął się pod nosem, kiedy tamta zarumieniona dygnęła i odeszła z wyraźnym ożywieniem w ruchach.
Cóż, może właśnie stworzył podwaliny pod ekscytujący wieczór innego dnia? Na dzisiaj miał zaplanowanie schlać się jak świnia z Buntą po raz pierwszy od tygodni i nic go nie odwiedzie od tego pomysłu.