sobota, 2 listopada 2019

Gosposia – Rozdział 50

W ostatniej chwili udało się dopiąć zamówienie dla Kiroto na czas. Kilkanaście wozów zostało szczelnie zapakowanych produktami, a pracownicy huty na życzenie Sayuri dorobili małe symbole Suny na opakowaniach. Chciała, by produkty wypuszczane poza wioskę, były nimi zaopatrywane, żeby alarmować potencjalnych kupujących o miejscu produkcji.
Kilka dni później nadszedł pierwszy. Wszyscy pracownicy, łącznie z osobami z huty i ze sklepu zostali poproszeni o stawienie się w budynku linii produkcyjnej o dziewiątej.
Po wydaniu wypłat planowali jeszcze trochę atrakcji dla siebie. Jak chociażby to od dawna umawiane spotkanie z kierownikami.
Sayuri przyszła wraz z Kankuro kilka minut przed dziewiątą, a Gaara obiecał, że wyrobi się  na spotkanie z kierownikami.
Tłum pracowników ustawił się w pustej sali, która kiedyś najpewniej była salą bankietową. Sayuri stanęła na małym podwyższeniu, żeby wszyscy ją widzieli.
— Bardzo dziękuję za ten miesiąc. — Musiała zdzierać sobie gardło, żeby być słyszalną w tym ogromnym pomieszczeniu. — Gdyby nie wy, na pewno nie udałoby się tak wiele osiągnąć w tak krótkim czasie. Dzisiaj oczywiście otrzymacie swoje wynagrodzenie, ale… chciałam przedstawić też kilka nowych pomysłów.
Kilka osób parsknęło śmiechem. Nie musiała spoglądać w tamtym kierunku, by wiedzieć, że Kankuro był w tej grupce.
— Po pierwsze, wszyscy w swoich salach na linii produkcyjnej, a w hucie, w głównym holu, znajdziecie w najbliższy pracujący dzień paczki ze swoim imieniem i nazwiskiem. Otrzymacie ubrania, których zużycie macie zgłaszać, a dostarczone zostanie wam nowe. Druga sprawa… planujemy rozszerzyć miejsca pracy. W hucie nie jest to na razie możliwe, ale na linii produkcyjnej zostanie zatrudnionych dodatkowo trzydzieści osób, czyli trzy zespoły. W sklepie — uśmiechnęła się tajemniczo — zostaną wprowadzone pewne zmiany, ale o tym porozmawiam z ekspedientkami i magazynierkami. W najbliższy poniedziałek proszę, byście przyszły na ósmą, a nie na dziewiątą.
— Oczywiście, Sayuri-sama!
Dotarł do niej głos gdzieś z środka tłumu.
— Dziękuję. A teraz… ten najważniejszy pomysł. Wiem, że był plan, abyście grupami chodzili po wypłaty, ale raczej będziecie woleli samodzielnie po usłyszeniu tego pomysłu. — Zrobiła chwilę przerwy i ponownie zabrała głos. — Wiem, że samurajowie są prawdziwym utrapieniem mieszkańców. Niestety działają legalnie, więc i legalnie postaramy się ich stąd wyprzeć.
 Spoglądała po twarzach pracowników. Mając w pamięci historie na temat tego, w jaki sposób samurajowie radzili sobie z dłużnikami, nie dziwiła się, że część osób wyglądała na przerażonych.
— Jeżeli nie będą mieli dłużników, nie będą mieli czego tu dłużej szukać. Nie można jednak spłacić długu za was, bez żadnych konsekwencji, bo nie będziecie mieli nauczki na przyszłość, by sprawdzać wszystkie warunki umowy. Zakład proponuje pożyczki. Dam to na najprostszym przykładzie.
 Zawahała się. Czy wszyscy zrozumieją? Nie... nie mogła tak źle oceniać swoich pracowników.
— Załóżmy, że pożyczyliście dwadzieścia monet, procenty rosną szybko i w krótkim czasie macie do zapłacenia sto monet. My proponujemy, że wykupimy wasz dług. Wówczas bylibyście winni zakładowi wartość długu i dodatkowo pięć procent. Czyli załóżmy sto pięć monet. Te sto pięć monet zostanie wam rozłożone w płatnościach ratalnych, wedle uznania, na dowolną ilość czasu. Będzie to odciągane z wypłaty. Żadne dodatkowe procenty czy ukryte opłaty nie zostaną policzone. Dodatkowo na przyszłość, w bardzo trudnych dla was sytuacjach, branie pożyczki będzie możliwe, jeśli wypiszecie odpowiedni wniosek i złożycie go u księgowych.
Ręką machnęła w kierunku kobiet stojących najbliżej wyjścia.
— Dzisiaj musicie wchodzić pojedynczo do naszych przemiłych pań i mówić im, jakie sumy nad wami i waszymi rodzinami wiszą. Wszystko to zostanie podliczone, wy wypiszecie nam pełnomocnictwo do spłaty długu i w najbliższy dzień pracujący samurajowie zostaną spłaceni. Zapewniam was, że jeżeli te zakłady upadną, nie będziecie musieli niczego spłacać. Konieczność oddania pieniędzy przepadnie. Czy ktoś ma pytania?
Przez długą chwilę panowała niczym niezmącona cisza. Sayuri poczuła nieprzyjemne dreszcze. Ludzie nie wyglądali na szczęśliwych, raczej patrzyli na nią jak na wariatkę.
— Ja, Sayuri-sama.
Ktoś przeciskał się przez tłum i stanął przed nią. Znała go, to jeden z magazynierów. Pokłonił się przed nią, lekko drżąc.
— Niektórzy… ja sam… mam długi większe niż wynosi kilka pensji tutaj wypłacanych. — Zarumienił się i opuścił wzrok. — Postaram się wszystko spłacić, ale to byłoby…
— Chyba mnie nie zrozumiałeś. — Odetchnęła z ulgą. Obawiała się, że pomysł się nie spodobał, a to nie tak. Ludzie jej nie uwierzyli. — Nawet jeśli jest to duża suma, księgowa pomoże ci przeliczyć wszystko i rozłożyć spłaty na raty. Może być to rok, dwa lata, trzy, jak sobie zażyczysz. Dlatego proponujemy, by ten dzień przeznaczyć na ustalanie wszystkiego, a nasze trzy przemiłe panie księgowe wam pomogą. Każda będzie w osobnym pomieszczeniu, żebyście nie czuli się skrępowani. Pod koniec rozmowy da wam kwit potwierdzający wypłatę i przejdziecie do tamtego pokoju. — Wskazała na pomieszczenie znajdujące się obok wejścia, gdzie do niedawna codziennie zalegały góry jedzenia. — Oczywiście damy wam czas, żeby wszystko przeliczyć, a potem podpiszecie dowód odebrania wypłaty. To na dzisiaj byłoby dla was wszystko. Przepraszam jedynie tych, którzy skończyli właśnie zmianę nocną. Wiem, że nie mieliście czasu na…
Przerwał jej gromki śmiech i oklaski.
— Dz-dziękuję — wyjąkała speszona. — To teraz alfabetycznie będziecie chodzić, stojący tam Kira — machnęła ręką w jego kierunku — będzie wyczytywał nazwiska osób, które udadzą się do księgowych. Miłego dnia wszystkim!
Dobiegł do niej ogólny pomruk, że i oni życzą jej wszystkiego, co najlepsze.
Spokój. Tylko spokój. Powinna zacząć czuć się swobodnie w tej roli. To przecież absolutnie naturalne...
Rozejrzała się i dostrzegła Kankuro plotkującego z Enzo. Zeszła z podestu z zamiarem podejścia do nich, ale drogę zagrodzili jej kierownicy.
— Tak?
— Czy… czy możliwość spłaty zobowiązania dotyczy również…
— Oczywiście — przerwała mu, nim zdążył dokończyć. — Macie najbardziej odpowiedzialne funkcje, staram się to docenić, ale w przypadku tego rozwiązania nie o to chodzi. W tym przypadku chce po prostu pozbawić możliwości nieuczciwemu bogaceniu się pazernych ludzi, którzy wykorzystują desperację innych.
— Na-naprawdę zakład na to stać? — wyjąkał skołowany Kazuma. — Nie wiem, czy jest pani, Sa-sayuri-sama, świadoma, o jakich kwotach mowa?
— Mi zależy, żeby ludziom było jak najlepiej — powiedziała stanowczo. — Ten zakład ma być na tyle rentowny, by móc to zagwarantować. Ani ja, ani członkowie mojej rodziny nie uzyskujemy z niego dochodu.
— Jest pani zbyt dobra, Sayuri-sama — powiedział jeden z kierowników ze łzami w oczach. — Nie wiem… nawet nie wiem, jak pani dziękować.
Chciała po raz kolejny próbować wybijać z głów te idiotyczne pomysły o jej rzekomej wspaniałości, ale powstrzymała się. Kankuro zazwyczaj miał rację, to i w tym wypadku nie mógł się pomylić. Pracownicy potrzebowali kogoś takiego, w kim mogliby widzieć sprzymierzeńca, a nikt z rodzeństwa nie nadawał się do tej roli — za bardzo kojarzyli się z rodami.
Cholerny Kankuro... Chyba za bardzo wczuł się w rolę marionetkarza, który mógł dowolnie kierować swoimi zabawkami...
— Pracujcie dalej na swoje utrzymanie na takim poziomie jak w tym miesiącu, a będę zadowolona.
Szybko odeszła od wzruszonych kierowników. Skoro miała grać rolę zorientowanej i pewnej siebie właścicielki zakładów, nie mogli widzieć jej rumieńców.
Obeszła tłum pracowników, którzy podekscytowani wymieniali wesołe uwagi i po chwili stanęła naprzeciw Kankuro i Enzo.
— Słowo o ołtarzyku, a przysięgam, namówię Gaarę, żeby coś ci zrobił.
— Mój braciszek w takim stanie, w jaki go wprawiłaś, jest od kilku miesięcy na równym poziomie możliwości skrzywdzenia ludzi, co nowo narodzone dziecię — odparł rozbawiony Kankuro. — Poza tym nie ruszy swojego ukochanego, bezrozumnego worka mięsa.
Sayuri parsknęła śmiechem.
Enzo wyglądał, jakby nie do końca zrozumiał tę wypowiedź, ale uprzejmie uśmiechnął się.
— To co, usiądziemy i będziemy wydawali pieniądze?
Weszli do pomieszczenia. Enzo szybko przystawił do stołu kilka krzeseł, a Kankuro odpieczętował ze zwojów kilka kasetek z pieniędzmi. Pozostało jedynie czekać.
Dopiero po kilku minutach przyszedł pierwszy pracownik. Nie dało się nie zauważyć śladów łez, które przed wejściem najpewniej próbował ukryć.
Na drżących nogach podszedł do stolika, pokłonił się i próbował coś wyjąkać z głową skierowaną ku ziemi. W jego mniemaniu naliczyli mu zbyt dużą sumę.
— Przeczytałeś umowę? — spytała Sayuri.
Spojrzał na nią zestresowany. Nie musiała dopytywać.
— Bogowie… czytajcie umowy. Pokaż mi swój kwit.
Mężczyzna drżącą ręką podał jej kartkę. Chwilę studiowała dokument.
— Tutaj jest napisane, że otrzymujesz dwie trzecie wynagrodzenia podstawowego, za przepracowane dwie trzecie miesiąca. — Na pustej kartce zapisała sumę. — Otrzymałeś w tym miesiącu dwie premię. Jedną zakładową, która wynosi jedną czwartą podstawowego wynagrodzenia — to również zapisała na kartce — oraz druga, indywidualną za swoją pracę. — To też zamieściła na kartce. — Dodatkowo, jak prosiłam o przyjście przez ten tydzień dłużej, to zostałeś aż — rozszerzyła oczy — szesnaście godzin dłużej. I te godziny były liczone podwójnie. — Zapisała na kartce odpowiednią kwotę. — To są cząstkowe sumy, na które składa się twoja wypłata. Chcesz wszystko przeliczyć?
— N-nie… — wyjąkał zmieszany. — Ufam księgowym. Dziękuję, Sayuri-sama. — Pokłonił się po raz ostatni i ruszył w kierunku wyjścia.
— Czekaj! — wrzasnęła za nim Sayuri. — A wypłata i podpisy?
Czerwony na twarzy wrócił, podpisał, a zobaczywszy gruby plik pieniędzy, podawany mu przez Kankuro, zawahał się. Niepewnie chwycił go w ręce, a po chwili wybuchł szlochem.
Bogowie… to Enzo zajął się uspokajaniem go — ani jej, ani Kankuro nie wypadało tego robić.
Kiedy chłopak wyprowadził go na korytarz, nawet stamtąd dobiegały do nich odgłosy płaczu i słów wdzięczności mamrotanych pomiędzy szlochem.
Niemal wszyscy pracownicy nie przeczytali warunków. Każdemu musieli tłumaczyć, a nawet ci, którzy wiedzieli, jakie sumy otrzymają, nie mogli ukryć wzruszenia. Proces wydawania pieniędzy przez to się wydłużył, ale nie mieli serca poganiać tych biednych ludzi.
Jedna kobieta padła na kolana i dziękowała za wszystko. Obiecała Sayuri modlić się za nią i jej rodzinę. Wpadła w histerię i jeden z kierowników, który otrzymał już wynagrodzenie i czekał na spotkanie, musiał pomóc jej wyjść i uspakajał ją przez dobrych kilka minut.
Dla takich chwil, w których widziała tak ogromne szczęście w oczach tych ludzi, warto było się namęczyć.
Pod koniec, kiedy zostało zaledwie kilku pracowników, przyszedł Gaara. Wszyscy witali go z ogromnym szacunkiem, kłaniając się i omal nie dotykając głową podłogi. Niektórzy odważyli się powitać go uśmiechem.
Na końcu przyszły księgowe. Miały w pewien sposób najgorzej, bo nikt nie oceniał ich pracy i na swoim kwicie nie uwzględniły premii dla siebie, a jedynie puste godziny.
Sayuri z uśmiechem wręczyła im samodzielnie wypełniony kwit wypłaty, uwzględniając premie zakładowe, a nawet doceniła je równie mocno, co kierowników.
Roztrzęsione kobiety upewniły się jeszcze, czy i one mogły liczyć na spłatę długu, a słysząc, że oczywiście, szybko wypisały odpowiednie podanie dla siebie i odniosły do swojego biura.
Kiedy Kira zauważył, że ostatni pracownicy wyszli z budynku,  wkradł się do pomieszczenia i wraz z Enzo, który zwolnił miejsce Gaarze, usiedli na małej ławce znajdującej się przy stole.
— Dobrze… — Sayuri podeszła do drzwi. — To przynieście sobie krzesła — zwróciła się do kierowników. — Jeszcze nie mamy żadnej sali na spotkania, więc poratujemy się tym pomieszczeniem. — Usiadła z powrotem przy stole i obserwowała wchodzących kierowników. — Zanim przejdziemy do omawiania spraw, które chciałam z mężem poruszyć, poproszę was o zabranie głosu. Jest coś, co chcielibyście omówić?
Kierownicy z linii uciekali wzrokiem, a ci z huty... Dziwne. Wymieniali się spojrzeniami, jakby nad czymś bezgłośnie obradowali.
— Nie obawiajcie się, jesteśmy tu, by słuchać waszych propozycji.
— Sayuri-sama… — Kazuma zabrał głos, ale nie patrzył na nią. Wzrok wbił w stół. — My… my na hucie mamy prośbę do pani.
— Tak?
— T-to… dość… dość samolubne, ale… czy mogłaby pani… Sayuri-sama… i do… wpadać i do nas? — wyjąkał w końcu czerwony na twarzy.
Pozostali kierownicy wyglądali, jakby im ulżyło, że to nie oni musieli zwracać się do niej z prośbą.
Kankuro parsknął śmiechem i dość nieudolnie próbował zatuszować to napadem kaszlu.
— Jeżeli czujecie, że was zaniedbałam… — Sayuri przeszły nieprzyjemne dreszcze. — Przepraszam, naprawdę. — Walczyła o to, żeby głos jej nie drżał. — Masz rację, byłam tam tylko kilka pierwszych dni. Byłam tak zaabsorbowana…
— Nie, nie — przerwał jej szybko Kazuma. — Nam… my naprawdę wiemy, co mamy robić i wszystko jest dobrze. Po prostu… ludzie poprosili nas o przekazanie tej prośby. Może chciałaby pani sprawdzić, jak… jak to wszystko działa… Sam nie wiem…
— Kazuma, tak? — Gaara spojrzał na mężczyznę, który skinął głową, ale zaraz się zreflektował.
— Tak, Kazekage-sama.
— Na przyszłość, jeśli będziesz miał tego typu prośby, to błagam, przyjdź do mojego gabinetu.  Postaram się łagodniej przekazywać żonie tego typu informacje.
Kankuro już nie krygował się. Odsunął się na krześle i wyraźnie hamował chichot, ściągając na siebie zdumiony wzrok kierowników.
— Sayuri… nie możesz być wszędzie.
Spojrzała na Gaarę, który szeptem próbował ją uspokoić.
Jak mogła nie czuć się winna? Przez te ostatnie tygodnie całkiem zapomniała o hucie. To ona była właścicielką i powinna pojawiać się pracownikom na oczy, a nie...
Kiedy patrzyła Gaarze w oczy, dotarło do niej, że znowu przesadziła z reakcją. Cholera... te zakłady całkiem ją wykończą.
Musiała jakoś znaleźć równowagę i nieoczekiwanie, kiedy miała męża obok siebie, było to dziecinnie proste. Czując jego oparcie, znalazła odpowiednie słowa.
— Obiecuję, że będę się stawiała. — Spojrzała w stronę kierowników. — Przepraszam, że was zaniedbałam.
— Nie… naprawdę nic…
— To może zmieńmy temat, bo ja i Gaara pękniemy ze śmiechu, Sayuri umrze ze wstydu, a wy ze skrępowania — wtrącił Kankuro. — Czy ktoś jeszcze chce zabrać głos? Naprawdę, nie krępujcie się, postaramy się wam pomóc, jeśli macie kłopoty. I wysłuchamy pomysłów, jeśli takowe są.
Kierownicy niby skinęli głowami, ale żaden z nich nie spojrzał bezpośrednio na nich i nie odezwał się.
— To w takim razie ja chciałbym coś powiedzieć. — Głos zabrał Gaara. — Nie mamy pojęcia, jak zabrać się za tych samurajów, działają legalnie. Czy wy macie jakieś pomysły, jak uchronić ludzi przed takimi decyzjami?
— Widzi pan… Kazekage-sama... — odezwała się jedna z kierowniczek linii produkcyjnej. Na moment przerwała i chyba zdumiała się własną śmiałością. — Tutaj, aby otrzymać pożyczkę na dobrych warunkach trzeba być zatrudnionym, a bardzo mało jest takich ludzi. Wszyscy pozostali… Jedynie samurajowie im pozostają.
— A byliby w stanie bez zatrudnienia spłacać małe raty?
— Nie wiem. Ale… spłata długu mieszkańców nie wchodzi w grę — powiedziała stanowczo. — Niektórzy… niektórzy te pożyczki brali na głupoty albo świadomie robili sobie krzywdę, znając ryzyko. Gdyby to zakład albo państwa rodzina spłaciła, niektórzy wykorzystaliby to i wzięli kolejne.
Gaara skinął głową. Sayuri domyśliła się, że był wdzięczny za szczerość tej kobiety. Nie wszyscy byliby skłonni przyznać coś takiego przed osobą, która mogła za nich pozbyć się długu.
— Większość z nas widzi, ile pracy będzie nas kosztowało, żeby wszystko spłacić i nie narzekamy. Postaramy się przemówić pracownikom do rozsądku, żeby już nigdy nie myśleli o tych samurajach, a w razie kłopotu udali się do księgowych. To więcej, niż ktokolwiek zrobił przez ostatnie lata. — Kierowniczka uśmiechnęła się niepewnie. — Jesteśmy wam bardzo wdzięczni, Kazekage-sama. Panu i pańskiej żonie, a także pana bratu.
— No już nie słodź mi tak, bo się zarumienię. — Kankuro wyciągnął z kieszeni zwój i zaczął się nim bawić. Patrzył po twarzach osób zebranych w pomieszczeniu, aż w końcu rzucił złośliwe spojrzenie Gaarze. — To teraz znowu mój brat weźmie głos, ale ja zrobię mały wstęp, bo jest zbyt skromny. — Zignorował spojrzenie Gaary i ciągnął: — Jak wiecie, Rada w głównej mierze ma w nosie losy mieszkańców. Wiem, że wam nie wypada tego mówić, ale ja? Ja mogę być szczery i lekkomyślny. Gaara mimo wszystko postarał się coś zorganizować. Od przyszłego miesiąca, z pierwszym dniem, ruszą dwie szkoły powszechne w Sunie.
Nawet na twarzach Kiry i Enzo czaiło się niedowierzanie.
Sayuri uśmiechnęła się pod nosem. Zdawała sobie sprawę, że cały Ruch Odbudowy Suny był tak zaaferowany zakładami, że żaden członek za ich pośrednictwem nie spytał o pozostałe kwestie, które były omawiane w pierwszych dniach współpracy. To dobrze, że Gaarze udało się sprawić wszystkim niespodziankę.
— Jedna w tym budynku — kontynuował Kankuro — druga w tym dawnym, gdzie dwadzieścia lat temu była szkoła. A teraz oddaję głos mojemu bratu.
— Dziękuję nieocenionemu Kankuro za tak wspaniały wstęp — mruknął Gaara, patrząc na lalkarza ze złością.
Kierownicy otwierali oczy ze zdumienia na tę scenę. Czy Sayuri mogła im się dziwić? Nie chciała nawet myśleć o tym, w jaki sposób Gaara był odbierany przez mieszkańców.
— Rzeczywiście, dwie szkoły zostają otwarte. Ale nie będzie to nic godnego pochwały. Wręcz zbyt mało; ale po sprawdzeniu w spisach powszechnych ile jest dzieci… — Gaara westchnął cicho. — Nie możemy tego inaczej zorganizować. Codziennie będą stawiać się na dwie godziny, w czasie których będą uczyć się czytać, pisać i rachować. Jedną, dodatkową godzinę, będą siedzieć i słuchać wykładów na temat… każdego dnia przemiennie… historii i geografii. Otrzymają dyplomy z zakresu podstawowej wiedzy po ukończeniu tych kursów, żeby przyszli pracodawcy wiedzieli, że nie będzie problemu z tak podstawowymi rzeczami. Sądzę, że to każdemu zajmie jakieś pięć, sześć lat. Potem zostaną uruchomione jakieś dodatkowe kursy dla nich. I w ten sposób uda nam się wyrównać poziom, bo i teraz dzieci są w różnym wieku.
Na moment przerwał. Zmarszczył czoło, jakby zastanawiał się nad czymś. Dopiero po chwili zabrał ponownie głos.
— Na przykład mogłyby chodzić na przyuczenie się do zawodu w zakładach mojej żony albo na lekcje kaligrafii, czy też, jak nasze księgowe znajdą trochę czasu, na lepszy stopień rachunkowości. Chciałbym ściśle współpracować z Ruchem Odbudowy Suny, by ci znajdowali ludzi o różnych talentach, żeby dzieci miały możliwość wyboru i po ukończeniu tego podstawowego kursu, dać im jeszcze kilka… może z trzy, cztery lata na próbę odnalezienia zajęcia, które chciałyby wykonywać. Poza tym nauczyciele mogą obserwować dzieci i wyłapywać te, które mają możliwość zostania shinobi. Wówczas zwolniłoby się miejsce dla kolejnych dzieci.
— Naprawdę… naprawdę jest to możliwe do zrealizowania? — wydukał Enzo. — Będzie wymagało to dużych nakładów…
— Gdyby było inaczej, nie proponowałbym niemożliwych do zrealizowania koncepcji — odparł Gaara. — Trzeba tylko dokupić jeszcze jeden budynek....
Zamarł, gdy zrozumiał, że wymsknęło mu się zbyt wiele. W sumie zdradził tajemnicę poliszynela. Chyba nikt nie spodziewał się, znając pazerność rodów, że udostępniliby te budynki za darmo.
— Pensje dla nauczycieli — ciągnął, udając, że nic się nie wydarzyło — będą wypłacane głównie z dochodu zakładów mojej żony, która obiecała wpłacać co miesiąc określoną sumę do kasy wioski. Ja ze swojej strony zobowiązuję się wyposażyć sale i przygotować dla uczniów wyprawki, by rodzice nie obawiali się posyłać dzieci, skoro nie mają środków. Jeden posiłek dziennie dla tych dzieci zobowiązał się opłacić inny ród. Natomiast wszelkie kwestie organizacyjne pozostawiam Ruchowi. — Spojrzał na Kirę. — Nie pozwolę obciążyć tym mojej żony, ja sam nie mam czasu, a Kankuro…
— Jestem pełnoetatowym pracownikiem zakładów — podsunął mu uprzejmie lalkarz.
— Jak widzicie, my nie mamy możliwości udziału. Czy dacie ra…
— Na pewno — zapewnił Kira ochrypłym tonem.
— Dobrze. — Gaara spojrzał z powrotem na kierowników. — Nie mówię tego, by się przed wami chwalić, tylko prosić o coś. Puśćcie wici wśród znajomych, sąsiadów i kogo jeszcze znajdziecie, że to nie jest żadna pułapka, ukryte koszty, czy chęć indoktrynowania dzieci. Obawiam się, że ludzie nie będą zbyt skłonni posyłać naszych potencjalnych uczniów, właśnie z powodu tych obaw. A my… naprawdę chcemy po prostu… dobrze. — Zakończył kulawo.
— Hai, Kazekage-sama.
Sayuri kątem oka dostrzegła, że Kankuro nachylił się w kierunku Gaary. Miała ochotę palnąć go w łeb, kiedy usłyszała: Ty też chcesz ołtarzyki?
— To z naszej strony wszystko. — Kankuro odezwał się po długiej chwili krępującej ciszy. — Na pewno nie chcecie zabrać głosu?
— Kankuro-sama... jeżeli mielibyśmy czelność narzekać na cokolwiek, nie powinniśmy móc tu pracować.

*****************************

I jak podoba się nowy szablon bloga? :) Raz jeszcze dziękuję Netce z Sidereum Graphics.

Chyba mogę w końcu zapewnić, że od listopada powrócę do publikowania co sobotę, ale nastąpią pewne zmiany. Między innymi Gosposia i Sachiko czy Sayuri? będą puszczane naprzemiennie. Plan na listopad jest następujący:
— 09.11 — rozdział Gosposi                  
— 11.11 — rozdział Sachiko czy Sayuri?
— 16.11 — rozdział Gosposi                  
— 23.11 — rozdział Sachiko czy Sayuri?
Mam nadzieję, że przez długi czas będę mogła zachować regularność.

Miłego weekendu!

9 komentarzy:

  1. Szablon? W pierwszej chwili myślałam, że mam jakiś strzelony link i zabrnęłam w nieznane rejony internetu;) Przyzwyczaiłam się do ciemnej kolorystyki, ale ta niemniej mi się podoba - ciepły pomarańcz pasuje do Suny. Cieszy mnie, że jest plan na regularne publikacje. I rozdział bardzo pozytywny. Możnaby pomyśleć, że Suna będzie teraz krainą mlekiem i miodem płynącą, ale wiem, że nad bohaterami wisi zło :D Kankuro jest rozkoszny z tymi ołtarzykami, na pewno liczy, że on też będzie miał chociaż jeden :D Gaara jawi się coraz bardziej jako mąż stanu, na dodatek dba, żeby żona się nie przepracowywała.. Słusznie, bo kto będzie przewijać dzieci :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kankuro jeszcze nie wie, jaką niespodziankę planują mieszkańcy :D Ołtarzyki to pikuś! Chyba za bardzo popuściłam wodze fantazji, ale zbytnio podoba mi się pewna scena z odległego rozdziału, żeby ją uprawdopodabniać ;) Będziesz mogła się pośmiać.

      Coś o dzieciach zostanie napomknięte w następnym rozdziale, ale do przewijania Sayuri ma jeszcze daleko ;)

      Usuń
    2. Pewnie mu postawią pomnik w kształcie fallusa :D

      Usuń
    3. Tak! Błagam, chciałabym to przeczytać X)

      PS Za chwilę do Ciebie wpadne ^^

      Alba

      Usuń
    4. Oczami wyobraźni już widzę ten dumnie posta... Dlaczego mi to zrobiłyście?! xD Mimo pewnych niedoskonałości tego opowiadania, zapewniam, że takie bezeceństwa nie będą miały miejsca. ;)

      Usuń
    5. Jak to nie będzie bezeceństw, muszą być. I pomnik Kankuro stać musi :D

      Usuń
    6. Bezeceństwa będą, będą. :D Ale też bez przesady, żeby fallusa na środku wioski stawiać. ;)

      Usuń
  2. Serduszko się raduje kiedy czytam te rozdziały :> Nawet nie chcę myśleć,, że coś to przerwie! Nie da się nie lubić ich wszystkich, ale chyba najbardziej postarałaś się w przypadku Kankuro x) Niesamowicie ciesze się, że od teraz będziesz częściej i poczytam nowe opowiadanie! Super <3 Szablon śliczny :3

    Alba

    OdpowiedzUsuń
  3. Te reakcje pracowników były nieco przekoloryzowane... ale kurde i tak mnie wzruszyły xD Jestem ciekawa co się stanie w sprawie samurajów i pożyczek branych nie przez pracowników zakładów, a bezrobotnych. Wioska powinna coś pomyśleć, może jakieś socjale?

    Buziaki~

    OdpowiedzUsuń