sobota, 7 września 2019

Gosposia – Rozdział 46

Sayuri była w sklepie już pół godziny przed oficjalnym otwarciem. Z aprobatą patrzyła na poukładane produkty, które zostały podzielone na odpowiednie strefy. Po lewej stronie medykamenty, po prawej te dotyczące higieny i urody. Pośrodku stały małe wysepki, które kryły na sobie te produkty, które ekspedientki sądziły, że najlepiej się sprzedadzą.
W tej biedniejszej części ułożyli tak środki higieniczne. Jakieś mydła, szampony do odpowiednich typów urody i płci. Sayuri sądziła, że taka nowość, jak linia dla mężczyzn, która jeszcze nigdy nie była wykorzystywana w innych produktach, mogła być strzałem w dziesiątkę. Może mężczyźni też zapragną mieć swoje kosmetyki?
W tej bardziej ekskluzywnej części, to środki poprawiające urodę były wyeksponowane. Jakieś kremy na najróżniejsze typy cery, maseczki, peelingi i inne typowo kobiece klimaty. Naprawdę liczyli na próżność kobiet z najwyższych sfer. Gdyby choćby tego pierwszego dnia mieli z trzydziestu klientów z tej części sklepu i każdy kupiłby po dwa produkty… To może nawet przewyższyłoby ilość gotówki, jeśli po drugiej stronie setki klientów kupiłaby po kilka produktów.
Kiedy do otwarcia pozostało piętnaście minut, nawet Sayuri siedząca w magazynie, usłyszała wrzawę na zewnątrz. Nie miała pojęcia, że tylu ludzi mogło się zainteresować tym sklepem. Przecież, z perspektywy obu tych dzielnic, stał raczej na uboczu, nie rzucał się jakość specjalnie w oczy. Szyld głosił jedynie Zdrowie i uroda, ale najwidoczniej ludzie zwrócili na niego uwagę.
Modliła się w duchu, by udało im się choć część ludzi zainteresować, żeby ten jej zakład ruszył i okazał się rentowny, a być może Rada dotrzymałaby słowa i znalazła jakieś rynki zbytu dla ich produktów. Kiedy usłyszała, że kasjerki po obu stronach poszły w stronę drzwi, zamarła i modliła się jeszcze gorliwiej.
Następne sekundy Kankuro opisał później Gaarze, jako inwazja, czy też raczej szturm. Nawet stanął spanikowany i zareagował, jak na shinobi przystało – odbezpieczył marionetki i już miał ruszać, tylko… w którą stronę? Stanął głupio pośrodku, a osoby znajdujące się w magazynie wybuchły śmiechem na jego niezbyt mądrą minę.
Poza nimi były też cztery pracownice, które miały pilnować, by szybko podawać produkty kończące się na półkach kasjerce, która z miłym uśmiechem stała w progu magazynu, skierowana w stronę klientów. Tak to sobie wymyślili. Cztery kasjerki siedzące przy kasach, jedna stała w progu, która udawała, że to była jej przerwa od pracy, choć czekało ją zadanie uzupełniania pustek. Poza nimi przyszli również Enzo i Kira. To oni byli odpowiedzialni za pieniądze, więc chcieli mieć rękę na pulsie. Ale teraz… te odgłosy sprawiły, że wszyscy poczuli się niepewnie i nie śmiali się, pomimo pewnej wesołości, którą wywołał Kankuro.
Kolejne godziny pokazały, jak niewiele wiary w swoje możliwości mieli wszyscy. Z nieznanych nikomu powodów ta luksusowa część była niemal tak samo oblegana, jak ta po biedniejszej stronie. O ile Enzo i Kira wiedzieli, dlaczego ta po biedniejszej stronie była tak chętnie zwiedzana, to nikt nie wpadł na pomysł, dlaczego i bogacze chcieli zaopatrywać się w tym sklepie. Padła nawet propozycja, że to próba wkupienia się w łaski Kazekage, ale przecież nikt z rodziny Gaary oficjalnie nie widział, kto kupuje. Poza tym Gaara nie był popularny w tych kręgach. Może tak reagowali na każde nowo otwarte miejsce? Temu zaprzeczył Kankuro, doskonale znając sytuację po drugiej stronie barykady. Ale i on nie wpadł na żadne rozsądne rozwiązanie.
Po pół godzinie przeżyli szok, że niektórych produktów zabrakło. Usłyszeli nawet awanturę przebijającą się przez ogólny gwar, która wybuchła wśród bogatszych klientów o ostatni produkt. Szybko musieli zareagować. Kira, Enzo, Sayuri i Kankuro obiecali, że przejmą rolę magazynierek, a te po cichu wszystko donosiły na miejsca.
Nie mieli zbyt wiele czasu na pogaduszki, bo okazało się, że trzeba nieustannie pracować. Przez blisko osiem godzin nie mieli dłuższej przerwy niż kilkanaście minut. Parę razy przeszkodziły im przerażone kasjerki, które oznajmiały, że pieniądze nie mieszczą się w kasetce. Sayuri szybko wzięła jakiś mały karton, kazała tam włożyć i bez słowa podała to Kankurou, który równie sprawnie, nie przerywając poszukiwania kremu do twarzy, do cery mieszanej kobiet w średnim wieku, zapieczętował wszystko w swoim zwoju. Ta operacja była powtórzona kilka razy w ciągu dnia.
Dopiero pod koniec ósmej godziny, wszystko się uspokoiło. Sayuri z przerażeniem patrzyła na nietknięte jedzenie i zachęciła, by coś zjedli. Patrzyli na nią jak na wariatkę. No tak... raczej nikt nie miał ochoty po takim wysiłku na cokolwiek, nawet na jedzenie. Ale nie dane im było zbyt długo wypoczywać, bo już przychodziły kolejne zapotrzebowania. W dziewiątej godzinie Sayuri była na skraju załamania, widząc, że ostatnia paczka żelu do mycia dla całej rodziny została wydana. Nie przygotowali odpowiednich zapasów na sklepie i nie było nawet czasu posłać po pakowaczy z zakładu. Trzeba to będzie inaczej zorganizować – tak, by to oni przychodzili co dwie, trzy godziny i orientowali się w sytuacji.
Pod koniec dziesiątej godziny, jakieś pięć minut przed dziewiętnastą, Kira i Enzo zajęli się uprzejmym wypraszaniem klientów. Kira nie mógł pokazać się z tą swoją pokrytą bliznami twarzą po stronie dla elit, więc to uroczy, młodziutki w porównaniu z nim, Enzo został posłany na pożarcie lwów. Dopiero gorliwe zapewnienia, że nazajutrz sklep będzie otwarty, sprawiły, że kilka nobliwych, krewkich staruszek wyszła.
Kasjerki nie widziały na oczy, kiedy weszły do magazynu.
— Osiem… osiem godzin było dobrym pomysłem — wyjąkała jedna z nich.
Sayuri parsknęła śmiechem.
— Idźcie, wy miałyście najgorzej.
Patrzyły na nią, jakby oszalała.
— Zostawię klucze po drodze pakowaczom, wszystko ładnie poukładają i otworzą jutro sklep. Mają przecież rozpiskę, jak to rozplanowałyście.
— My… dużo zarobiłyśmy — przyznała kasjerka ze zmiany z biedniejszej części sklepu. — Widzę po opakowaniach, że i z drugiej strony szło całkiem dobrze.
— Bardzo dobrze. Myślę, że to taki pierwszy zryw, a od jutra apetyty zmaleją.
— Chyba ma pani rację.
Sayuri patrzyła na uśmiechające się kobiety z pewnym wzruszeniem. Pomimo tego, że były zmordowane, nie chciały odpuszczać obowiązków. Zresztą i magazynierki słaniały się na nogach.
— Naprawdę możemy już iść?
— Tak, wy też. — Sayuri spojrzała na pracownice z magazynu. — Wszystkie świetnie się spisałyście. Bierzcie teraz jedzenie do domów, bez sprzeciwu, i jutro chcę, żebyście były tu nie wcześniej niż o ósmej trzydzieści. Macie się wyspać porządnie! My tu się wszystkim zajmiemy.
Nie miały nawet siły się kłócić i uciekły, zabierając ze sobą niemal całe jedzenie. Wbrew oczekiwaniom ich szefowej wiedziały, że trochę powinny dla nich zostawić.
Kiedy tylko zamknęły się drzwi, Kankuro i Sayuri opadli na puste kartony. Enzo i Kira postanowili zrobić to samo. Kankuro oparł głowę o ramię Sayuri.
— Bogowie… daj mi dziesiątki wrogów, a ich zmiotę. Każ mi przebiec choćby pięćdziesiąt kilometrów, a to zrobię, ale… droga bratowo… to było poza moim wyobrażeniem.
Sayuri ze śmiechem potargała go po włosach.
— I na nic mi było urodzić się w możnym rodzie z taką bratową.
— Wypada teraz ogarnąć trochę sklep — powiedziała Sayuri, wzdychając. — Potem zajmiemy się liczeniem pieniędzy i pójdziemy do posiadłości.
— Nie masz serca. — Kankuro wstał ze zbolałą miną i pomógł jej stanąć do pionu. — Mam to wszystko w dupie! Jutro mój braciszek przychodzi tu wieczorem i mierzy się z pomysłami jego szalonej żony. On co najwyżej może popełnić błąd przy wypisywaniu świstka albo nieopatrznie zabić jakiegoś idiotę z Rady, który wyżej sra niż dupę ma. Tutaj jest prawdziwa praca.
Kira i Enzo wybuchli śmiechem, nie zareagowali nawet na wspomnienie o śmiercionośnych zdolnościach Kazekage. Ci ludzie stojący przed nimi odbierali im możliwość bania się.
— Gaara będzie zachwycony możliwością zmiany — powiedziała Sayuri z nikłym uśmiechem. — Myślisz, że będziesz dobrym Kazekage?
— Ja już jestem przeklęty, że należę do rodziny Kazekage — mruknął lalkarz i chwycił miotłę, którą Sayuri mu podała. — Bycie Kazekage utwierdziłoby mnie w przekonaniu, że już nic dobrego mnie w życiu nie spotka.
— Zawsze myśleliśmy, że bycie Kage to całkiem miła i intratna fucha — powiedział ze śmiechem Enzo.
— Ta… Znaczy… Gaara zrezygnował z wynagrodzenia. Niedługo zobaczycie dlaczego. — Puścił im oczko. — A poza tym, to może tak się wydawać, ale spotkaj się kiedyś z czternastoma osobami, które pragną cię zabić, a na każdą propozycję zmian w wiosce się krzywią i głosują przeciw tobie. Gaara miał plany, jak poprawić sytuację mieszkańców, nawet jeśli nie dostrzegł wszystkiego tak dobrze, jak Sayuri i Temari.
Kira i Enzo patrzyli na niego zdumieni.
— Planował otworzyć szkoły powszechne i zapewniać nauczycielom pensje z kasy wioski. Nic nie wypaliło, bo Rada nie zgodziła się. Próbował otworzyć nowe skrzydło szpitalne, które działałoby na zasadzie leczenia doraźnego, w nagłych przypadkach, i znowu nikt się nie zgodził. Wiecie… Gaara nie zwracał raczej uwagi na sytuację materialną, ale przyznacie, że te pomysły były dobre.
— Były. — Kira nadal wyglądał na zdumionego. — I to Rada torpeduje te pomysły?
— Ich interesuje… coś innego. — Kankuro nie mógł aż tak otwarcie mówić. — Gaara po prostu chciał, żeby ludzie mieli zapewnioną opiekę medyczną i dostęp do edukacji, ale nie mógł nic przeforsować. Dopiero moja urocza bratowa zrozumiała, że żeby spróbować coś zmienić, trzeba rzucić kość Radzie.
Mężczyźni uśmiechnęli się pod nosem.
— Jeśli kiedyś plany staną się oficjalne, zrozumiecie o czym mowa. Na razie Rada myśli, że dając Sayuri te dwa zakłady, odcięli ją od innego jej pomysłu. Są ślepi i nie rozumieją, że tego od początku ta przebiegła kobieta chciała.
— Przebiegła — przyznał Kira. — Czyli… właściwie posprzątaliśmy tu. To teraz sprawdźmy, o jakich sumach mowa.
Wspólnie usiedli i na początek w ruch poszły nadal pełne kasy. Dysproporcja była ogromna, nikt nie spodziewał się, że ci bogaci też rzucą się na produkty. Po przeliczeniu pieniędzy jedynie z kas, Sayuri zamarła. Tego było… mnóstwo. Nigdy w życiu nie miała tylu pieniędzy na raz w ręce.
Potem przyszła pora na małe kartony ze zwojów Kankuro. Nawet on w duchu dziwił się widząc te sumy, ale niczego nie skomentował. Po podliczeniu wszystkiego, co zajęło chwilę, zapisali kwotę na kartce, którą mieli przekazać nazajutrz księgowym. Choć…
Enzo i Kira nie byli tego pewni. Oznajmili, że lepiej, aby ludzie nie znali konkretnych sum. Kankurou przyznał im rację i przekonał do tego Sayuri, która uważała, że nie powinni kręcić przy dochodach. Złamał ją, gdy przypomniał o trzydziestu procentach, które miały iść do Rady.
Odjęli z tej sumy pieniądze, które szybko włożyli do kas, by ekspedientki mogły następnego dnia normalnie pracować i po naprędce zjedzonym posiłku, który te domyślne kobiety im zostawiły, udali się wyrzucić kartony, a także zostawić klucze i instrukcje grupie pakowaczy.
Teraz została im tylko droga do posiadłości, by schować wszystko do sejfu. Sayuri udawała, że wcale nie wiedziała, gdzie w posiadłości Kazekage Kankuro z Gaarą schowali kosztowności, znajdujące się wcześniej w tym sejfie, a widząc o jakich kwotach i kosztownościach mowa… Naprawdę odwracała głowę, byle tylko tego nie widzieć.
Powoli dochodzili do odpowiedniego miejsca. Kiedyś z Gaarą nie doszli zbyt blisko, bo…
— Gaara wiedział, że nie zamykaliście tego? — Spojrzała na Kankuro.
— A co? Okłamał cię? — Był wyraźnie rozbawiony. — Nie chciał cię peszyć najwidoczniej.
— Ale czym?
Kankuro jedynie uśmiechnął się tajemniczo.
Kira i Enzo też byli zaintrygowani. Jeszcze nigdy nie byli w pobliżu domu możnych, bo na ich widok w bogatej dzielnicy wszyscy krzywiliby się, a może nawet wezwali straże. Ale teraz szli obok tej wesołej rodzinki i czuli się pewniej.
Po krótkim spacerze dotarli do tych najbardziej okazałych posiadłości. W duchu dziwili się, jak to wyglądało, a na widok monstrum wyłaniającego się spomiędzy innych wielkich budynków wpatrywali się z rozszerzonymi oczami. Kankuro uśmiechnął się pod nosem na widok ich min.
— Żartujesz — wykrztusiła Sayuri.
Powoli wyszli naprzeciw temu budynkowi.
— On się świeci — powiedział zdumiony Enzo.
Miał do pewnego stopnia rację. Mienił się, nawet w tej chwili, kiedy zmierzchało.
— Ano świeci się jak psu jajca.
Kankuro zaprowadził ich do odpowiednich drzwi. Były ze złota z kamieniami szlachetnymi ułożonymi w malowniczy wzór. Sayuri nigdy nie odważyłaby się ich dotknąć. Widząc jej minę, Kankuro śmiał się otwarcie.
— Jaka skromna ta moja bratowa.
— Daj mi spokój — odparła słabym głosem.
Kira i Enzo nie mieli pojęcia, jak się zachować. Stali speszeni i onieśmieleni tym wszystkim. Kiedy lalkarz otworzył drzwi, blask ich niemal oślepił. Nie chodziło o rzeczywisty snop światła, raczej to bogactwo ich oślepiło.
Hol i najwidoczniej jakaś sala obrad była pośrodku tego monstrum, a dookoła tej wielkiej sali ciągnęła się linia korytarzy prowadzących na wyższe poziomy. Wszystko było ze złota, z jakimiś dodatkami kamieni szlachetnych, nawet pieprzony pojemnik na parasole. Ale po co na pustyni parasole?!
Kankuro wszedł do środka i patrzył na trójkę ludzi stojących przed nim ze złośliwym uśmieszkiem.
— Ja tam nie wejdę — wyjąkała Sayuri. — Zbrukam to miejsce swoim żałosnym jestestwem.
Kankuro spochmurniał.
— A żyj tu kilka lat. Kiedy ojciec zmarł, mieszkaliśmy z Temari i Gaarą w pomieszczeniach dla służby. — Dostrzegłszy ich miny, parsknął śmiechem. — Tam tylko obramowania mebli są liźnięte złotem.
— J-jakim cudem? — wyjąkał Enzo.
— Ojciec uznał, że służbie nie należy się złota oprawa.
— Jakim cudem tak… tak dużo?
Kankuro dał im znać stanowczym ruchem ręki, że mieli wejść, by nikt niepożądany nie dostrzegł, że ktoś wszedł do tego budynku. Szybko zamknął za nimi drzwi. Wyciągnął z kieszeni flarę błyskową i rzucił na środek tego ogromnego pomieszczenia. Nagle wszystko rozbłysło w feerii barw i połysku złota.
— Przecież wiecie jaką techniką ojciec operował, nie?
— Dlaczego nie zrobił…
— Bo był członkiem elit, bo nie chciał, bo nie pomyślał, wybierzcie — prychnął Kankuro.
Jedynie Sayuri rozumiała, dlaczego mówił o nim z taką niechęcią, ale pozostali wyglądali na zaskoczonych.
— Ale przecież… — Kira rozejrzał się. — Można zabrać chociaż ten stół i wszyscy mieszkańcy mieli by posiłki na rok, za te zdobienia.
— To najpierw go podnieś, to lite złoto.
Sayuri była na granicy zawału.
— Nie wiem, jak sobie wyobrażacie naszą pozycję. Z waszej perspektywy to życie, jak z bajki, co? Otóż nie. Członkami elit nie byliśmy, bo ojciec wychowywał nas na wojowników. Wśród shinobi najlepiej się czuliśmy, ale i oni mieli dystans, w końcu Czwarty Kazekage to nasz ojciec, a Gaara był naszym bratem… teraz już kochanym braciszkiem. — Puścił im oczko. — Do mieszkańców nawet nie mieliśmy co podchodzić. Gaara określa to miejsce jak grobowiec. — Rozejrzał się dookoła. — Może ma racje – wygląda jak mauzoleum naszego ojca. Ta poświata nad budynkiem… On złoto zmieszał nawet z piaskowcem. Jeżeli uważasz za niesprawiedliwe, że my mamy to, to proszę daj mi rozwiązanie, jak przekazać takie kosztowności ludziom, żeby nie zwariowali.
Enzo i Kira wymienili zmieszane spojrzenia, ale nie dali żadnego rozwiązania.
— My naprawdę nie dbamy o… — Kankuro rozejrzał się z niechęcią — to. Dziedzictwo ojca. Zresztą chyba nikt nie dba. Miałeś rację, za jego panowania na korytarzach posiadłości Kazekage też były zdobienia, ale to nie mieszkańcy, a możni porozkradali je najwyraźniej. Nie mają dość przepychu, a chcąc dorównać naszej rodzinie, kiedy jeszcze na pstryk mieliśmy złoto, byli jeszcze bardziej pazerni. Otwarte pokazywanie tego budynku jest chyba jakimś tabu. Moglibyśmy pozbyć się tego, dać na przetopienie tych absurdalnych ozdób… Kurwa, tu nawet szafy i łoża są ze złota.
Sayuri ze zmarszczonymi brwiami obserwowała Kankuro, który pokręcił głową i westchnął cicho. Rzadko widywała go wyprowadzonego z równowagi.
— Nie mówiąc już o ścianach, czy… Właściwie idźcie do toalety, to zesracie się ze śmiechu. Ale powiedzcie, jakie to przyniesie skutki?
— Nie można tego zrobić — wyjąkał Enzo. — Ale nie można… jakieś drobne sumy dać na…
— A jak myślisz, kto dawał środki na akcje charytatywne przez te lata? — spytał Kankuro. — Większość rodów dawało ubrania, które już były niemodne. My z Temari, po śmierci ojca po cichu próbowaliśmy zlikwidować choć jedną sypialnie. Sprzedawaliśmy małe fragmenty pieprzonego krzesła do zakładów jubilerskich, ale nie były w stanie zapłacić… To najwyższej próby złoto — dodał. — Jak na razie jesteśmy na etapie trzeciej nogi. W sześć lat.
Sayuri była tak roztrzęsiona, że wybuchła histerycznym śmiechem.
— Widzę, że moja kochana bratowa rozumie powagę sytuacji. Nikt nie kupi od nas tego, a za złoto… co zrobicie?
— Nie da się nic zrobić, przy takiej biedzie — przyznał Kira.
— Właśnie, a nie możemy przekazać… nie wiem… shinobi na misjach dodatkowego celu – znajdź jubilera albo złotnika i sprzedawaj, jak tylko będziesz mógł. W ogóle… chyba, jak to podliczyliśmy, naprędce, to… Może nie będę mówił, bo Sayuri dostanie zawału. Jej plan dla mieszkańców jest dobry. Nauczyć ich pracy, a w razie kłopotów finansowych po prostu wypłacać pensję z krzesła. — Parsknął śmiechem. —  Nie musicie przejmować się wypłatami. Jeśli zakład nie będzie rentowny, po prostu otrzymają wynagrodzenie od nas. Nie możemy rozdawać pieniędzy, bo rody i elity zwyczajnie nas zniszczą za takie marnotrawstwo, ale pomysł, by w przyszłości rozszerzać działalność na inne poziomy… Wiecie, większe fabryki, może jakieś inne linie produkcyjne… Tylko do tego trzeba ludzi równie mało zainteresowanych zarobkami, co my, bo inaczej znowu będzie wyzysk. — Westchnął. — Mam nadzieję, że jednak zakład będzie rentowny, bo wtedy Rada nie będzie się czepiać, a może pozwoli rozszerzyć działalność… Rozumiecie, budynki albo się wybuduje, albo Gaara pstryknie palcami i pojawi się piaskowiec, maszyny z jakiś mebli kupi… Ale przepływ środków, samo zarabianie, nie może wzbudzać podejrzeń. My co najwyżej możemy łożyć na dodatkowe szaleństwa kochanej Sayuri, jak wypłaty tych świadczeń po przejściu na emeryturę.
— Nigdy nie spodziewałem się, że… wiecie. — Enzo parsknął śmiechem. — Bycie obrzydliwie wręcz bogatym jest tak trudne i smutne.
— Nie masz do końca racji — Kira spojrzał na Kankuro. — Żeby ludzie uwierzyli w zmiany, muszą być realne. Powinni ciężko pracować i dochodzić do… — rozejrzał się z uśmiechem — tego.
— Chcesz się przekonać, jak to… — Kankuro również wskazał ręką dookoła — się je? To chodź.
Poszli za nim do tego ogromnego stołu z krzesłami.
— Zapraszam, usiądźcie na złotych krzesłach.
Po chwili wszyscy wyglądali na niezbyt zachwyconych.
— W dupę kłuje, co? Nieważne ile materacy położysz na łóżko nie da się wyspać. Ja tam sądzę, że podstawowym zadaniem przyszłych pokoleń tej rodziny będzie odgruzowanie przynajmniej jednej sypialni z tego… czegoś. Gaara próbował poprzenosić coś, wiecie… Piaskiem do jakiegoś pomieszczenia. — Parsknął śmiechem. — Mówiłem, że to lite złoto? Poddał się po kilku próbach podniesienia tego potworka. — Z udawaną czułością pogładził ogromny, złoty stół. — Nie mam pojęcia ile to ton i ile piasku by potrzebował, żeby zrobić to bez problemu, ale nie mógł zabierać piasku z pustyni, bo wzbudziłby podejrzenia, a mieszkańcy umieraliby na zawały, a to tylko przemeblowanie.
Kira i Enzo śmiali się w głos z jego komentarzy. Nie sposób było… bać się. Naprawdę. Ani czuć się zmieszanym czy speszonym.
— To teraz mam pewność. — Sayuri spojrzała na dwójkę mężczyzn. — Wcześniej… wahałam się, jak finansować coś jeszcze, ale skoro jedno krzesło w sześć lat…
— Trzy nogi — poprawił ją uprzejmie Kankuro.
— Trzy nogi… — jęknęła Sayuri. — Ten Ruch Odbudowy Suny…
— My naprawdę nie chcemy wynagrodzenia — przerwał jej Kira.
— Pracujecie przy zakładzie równie mocno, co sami pracownicy, tylko w mniej widoczny sposób — powiedziała stanowczo. — Nie mówię, że skoro wiecie o… — rozejrzała się — tym, to będą monstrualne sumy, bo mieszkańcy by wam tego najwidoczniej nie wybaczyli. — Sayuri zawahała się. — A co jeśli Rada się dowie, że na przykład codziennie jest jakaś akcja charytatywna?
— Gaarę niszczyli z innych powodów, ale wierz mi… Fakt, że opłaciliśmy jedzenie tylu osobom… Już kręcili nosami. Wystarczy, że pokazaliby ten budynek odpowiednim ludziom i wyobrażasz sobie, co będzie?
— Bunt mieszkańców — powiedział Kira zdumiony swoją postawą. Był całym sercem za tą rodziną. — Bogowie… a oni nie zrozumieliby, że i tak nic się im nie dostanie, tylko inne rody położyłyby łapę na tym.
— Dokładnie — przyznał mu rację Kankuro. — Dlatego to również nie może wyjść dalej.
Kira i Enzo skinęli głowami.
— Oni… nie wiedzą, jak to dokładnie wygląda, bo ojciec zamknął ten dom na trzy spusty, kiedy matka zmarła i nie wpuszczał nikogo. Chyba też wtedy wpadł w różne paranoje. — Spojrzał na Sayuri znacząco. — Ale to… nie wiem, po co to zrobił. Sam tu nie przebywał. My… wierzcie mi, z Temari próbowaliśmy zrobić cokolwiek, ale nie mieliśmy możliwości wychylać się, bo by nas uciszyli, a mieszkańcy nawet na akcjach charytatywnych by nie zyskali.
— Jest mi teraz tak wstyd, ale równocześnie nie rozumiem — wyjąkał Kira. — Ja widzę… wy nie jesteście jak można rodzina… jesteście ludzcy. — Spojrzał na Kankuro i Sayuri. — Ale dlaczego… dlaczego Kazekage-sama…
Nie dokończył swojego oskarżenia. Sayuri wymieniła ze szwagrem spojrzenie. Oni znali powód.
— Kira… — zaczął łagodnie Kankuro. — Wyobraź sobie, że od małego jedyne, co zyskujesz od losu to ciosy.
— O czym ty mówisz? — Mężczyzna nie wyglądał, jakby chciał zaakceptować jakiekolwiek usprawiedliwienia.
— Gaara jest jinchuuriki.
Obaj mężczyźni wzdrygnęli się.
— Myślisz, że ktokolwiek był dla niego miły? Nie mówiąc już o fakcie, że był dzieckiem Kazekage, co… wierzcie mi… utrudnia funkcjonowanie. Ale tu chodzi o zupełnie inny poziom okrucieństwa.
— W stosunku do niego? — spytał z powątpiewaniem Enzo.
— Ile razy w życiu ktoś próbował cię zabić? Ile razy na twój widok ludzie przeklinali cię, uciekali, wykrzywiali twarze w nienawiści? Ile lat byś wytrzymał? W zdrowiu psychicznym i jeszcze na dodatek z demonem szepczącym ci do ucha?
— A-ale…
— Ja go znałem za dzieciaka, opiekowałem się nim. — Kankuro patrzył na nich z mocą. — Był kochany i uroczy. Potem… wierzcie mi… to ja byłem osobą, która w całej Sunie najbardziej go nienawidziła, dopóki nie uświadomiłem sobie, co było przyczyną jego postępowania. Był całkiem sam, różne osoby próbowały go skrzywdzić, zabić, nie miał w nikim oparcia, nikt nawet nie odzywał się do niego. Nie panował nad swoimi umiejętnościami, bo nikt nie przygotował go, co to oznacza bycie jinchuuriki. Był potężniejszy od ludzi i kiedy ci próbowali go zabić, on po prostu oddawał ciosy, aż w końcu chyba lekko oszalał. A właściwie co wy możecie wiedzieć o jego szaleństwie? W Sunie był spokojny. Musielibyście widzieć go na misjach. A potem… coś mu przeskoczyło w głowie i zrozumiał swoje postępowanie. Był starszy, miał już jakieś pojęcie, jak panować nad Shukaku i nie robił już tego wszystkiego niemal nieświadomie. Był bardziej dojrzały i rozumiał, że cios za cios nie jest dobrym posunięciem. Powinniście to zrozumieć po tym, jak nieudolnie próbowaliście się włamać do nas i nie ruszył za wami. To my z Sayuri byliśmy bardziej żądni waszej krwi. On był szalony już w inną stronę, chciał tylko rozmowy, żeby nie przelewać niepotrzebnie krwi mieszkańców. Myślicie, że nie ma wyrzutów sumienia? Wierzcie mi, ja jestem za tym, żeby się ich pozbył, bo nie obwiniam go za to, kim się stał. Prędzej mogę obwiniać siebie, bo nie dałem mu nic, poza byciem okropnym, starszym bratem, co nie ułatwiało mu panowania nad sobą i okazywania litości nad jego niedoszłymi oprawcami.
— Ale żeby shinobi byli posyłani, musieli… musieli to robić na polecenie Kaze… — Kira zamarł, gdy dostrzegł ich pełne złości spojrzenia. Własny ojciec? — Bogowie…
Wraz z Enzo do pewnego stopnia zrozumieli, może nawet współczuli. Całkowite wyzbycie się uprzedzeń będzie trudne, ale już zrozumieli, że nie niemożliwe.
— Dlaczego dopuściliście nas do tego stopnia do siebie?
Kankuro wzruszył ramionami.
— Chyba dlatego, że was polubiłem za tę butę — przyznał. — Poza tym my od zawsze mieliśmy w głównej mierze wrogów, ale nigdy nie otwartych. Wy… już wiemy, że potencjalnie nadal jesteście, ale…
— Nie — przerwał mu Enzo. — Spośród… spośród wszystkich członków Ruchu, to my chyba byliśmy wam najbardziej przeciwni, zwłaszcza Kazekage-sama… Teraz już nie.
Przez chwilę wszyscy milczeli, pogrążeni we własnych myślach.
— Wiem, że temat zszedł na trochę inne tory, ale wpadłam na pomysł.
Kankuro spojrzał na Sayuri z niedowierzaniem.
— Ile jeszcze pomysłów masz? — jęknął.
— Żeby zachęcić ludzi do kupna…
— Chcesz ich jeszcze zachęcać? — zaśmiał się Kira. — Kasjerki padną.
— Chodzi mi o długofalową sprzedaż. Widziałam, że bardzo mało produktów medycznych zostało kupionych. Ale myślałam o jakiś promocjach, albo… w Liściu funkcjonowały takie karty.
— Karty?
— Bo wiecie, możemy ogłosić jeden dzień w tygodniu dniem medycznym, gdzie po obu stronach byłaby promocja… dajmy na to dziesięcioprocentowa, albo nawet dwudziestoprocentowa. Ale mam na myśli bardziej długofalowe rozwiązania, żeby ludzie nam zaufali.
— Co to za pomysł?
— Gdybyśmy zrobili wybrane dni w miesiącu w tym biedniejszym… Nie. — Sayuri wyglądała na niezadowoloną. — Nazywajmy to Sklep A i Sklep B.
— Be od biedy? — zażartował złośliwie Kira, ale zaraz się spiął, nie powinien tak…
— Może być odwrotnie. Więc w A mogłyby być promocje zawsze dziesiątego na produkty higieny, dwudziestego na kremy, a trzydziestego na ochronne przed słońcem, zawsze dziesięć procent. Ale też można w obu założyć karty. — Na chwilę przerwała i gorączkowo układała plan w głowie. — Wiecie… żeby klienci wpisali tam imię i nazwisko, trzeba byłoby zrobić pieczątkę, żeby to wyglądało profesjonalnie, zwłaszcza dla B i naliczać zniżki… W A można byłoby zrobić coś takiego, że jeżeli osiągnie się kupno na niskim poziomie, naprawdę, nie byłyby to ogromne sumy, klienci mogliby wybrać jakiś luksusowy produkt. My wiemy, że to lipa, ale ludziom mogłaby się spodobać taka koncepcja i czuliby się docenieni.
Ani Kira, ani Enzo nie uznali tego za okrutny czy zły pomysł. Tak, ludzie poczuliby się na pewno lepiej, gdyby dane im było zaznać luksusu, nawet jeśli takiego na papierze.
— W B tam są takie przebitki cenowe, że aż głowa mała... Co wy na to, żeby co miesiąc odnawiać… Nie. — Sayuri uśmiechnęła się z perfidią. — Zaproponujemy członkostwo w Klubie Miłośników. Za sam wstęp otrzymaliby jeden wybrany produkt za darmo. Następnie przy określonych poziomach wydanych pieniędzy, przysługiwałyby im odpowiednie zniżki, ale w jeden dzień będzie można podnieść pułap procentowy tylko o pięć procent. Maksymalny poziom to trzydzieści…
— Przebitka cenowa w takim przypadku to… — Kankuro szybko wykonał rachubę. — Nadal jakieś dwadzieścia kilka razy.
— Ale to byłby elitarny Klub. — Sayuri uśmiechnęła się złośliwie. — Co miesiąc odnawiany. Co miesiąc jeden darmowy produkt, a potem tylko patrzeć, jak te pazerne kobiety będą chciały kupić jak najwięcej produktów z trzydziestoprocentową obniżką. Ale zanim dojdą do takiego poziomu, będą musiały trochę w sklepie zostawić, a i potem to sam zysk.
— Jesteś niebezpieczną kobietą — powiedział Enzo ze śmiechem.
— Tylko z bólem serca trzeba będzie zatrudnić z cztery nowe kobiety. Żeby klienci czuli się docenieni, w tym miejscu, gdzie planowaliśmy otworzyć kącik dla dzieci, a jest pusty, zostanie postawione takie stoisko. W A z napisem… Program lojalnych klientów, a w drugim Klub Miłośników. Żeby ludzie poczuli te zyskane pieniądze, nie będzie to naliczane na kasie, tylko przy tym stoisku wydawany byłby zwrot i odbiór nagród. Jedna dziewczyna chodziłaby po produkty i pieniądze na wydanie, druga wszystko by zapisywała na tych kartach lojalnościowych. Wiecie… z podpisem, pieczątką zakładu.
— Myślisz, że to wypali? — spytał Kira. — Bo ogólnie to fajne rozwiązanie. Ludzie z A mieliby i zniżki te trzy razy w miesiącu i radość z namiastki luksusu. W B… ich ego byłoby połechtane, bo o zniżki przecież nie chodzi, tylko...
— Jeśli uda się znaleźć pracowników, to myślę, że za jakiś tydzień wszystko byłoby gotowe. Trzeba będzie przeszkolić te cztery osoby z porządnego rachowania i ładnego charakteru pisma… Macie kogoś…
— Znajdziemy — oznajmił stanowczo Enzo. — Na pewno znajdziemy. Daj nam kilka dni, a puścimy wici i będzie odzew. A czy… — Zawahał się. — Możemy też puścić informacje, że będą zniżki? — Spojrzał na nią błagalnym wzrokiem. — Teraz ludzie nie wiedzą, kiedy kupować, żeby było najtaniej, a…
— To w A zrobimy po prostu miesiąc podzielony na promocje. Po dziesięć dni na te rzeczy, które wymieniłam. A medyczne produkty dla obu sklepów zawsze w piątki.
Enzo uśmiechnął się do niej z wdzięcznością.
— Myśleliście już jak uświadomić ludzi?
— My… — Kira spojrzał na Enzo i wyraźnie zmieszali się. — Nie chcemy mówić. To i tak są bardzo tanie produkty, nigdzie nie widziałem takich cen. Poza tym te promocje, karty… To i tak o wiele więcej niż gdziekolwiek by otrzymali, a gdyby to się wydało... Tyle osób mogłoby stracić pracę.
— Nie warte ryzyka? Dobrze. Może ludzie z oszczędności, jak już nie będą mieli co zrobić, sami na to wpadną. Schowamy już te pieniądze? Mam przeczucie, że mój mąż kończy pracę.
Kankuro parsknął śmiechem. Wiedział o ich grze prowadzonej na odległość. Ona sondowała chakrę jego brata, on z kolei obserwował w ograniczonym zakresie jej otoczenie.
— Jeszcze kilka dni, a zaczniesz wyczuwać jego nastroje po zapachu — dręczył ją. — Jeżeli kiedyś się tak zdarzy, że będziecie u nas na posiłku, to zwróćcie uwagę, jak ta kobieta się zachowuje przy Gaarze. Czyta mu w myślach — dopowiedział, widząc ich zdumione miny. — Chcesz sosu, kochanie? Właśnie miałem o to spytać. I te urocze spojrzenia. — Wzdrygnął się. — Jak mnie na starość tak pokręci, błagam Sayuri, nie pozwól mi się tak urządzić. Pilnuj mojego statusu kawalera.
— Dla mojego szwagra wszystko.
— A mogę… mogę mieć pytanie? — Enzo był czerwony na twarzy. — Bo… ty… Jesteś z Konohy, tak?
— Tak — przyznała Sayuri.
— Rada nie zgodziła się na… rodzinę możnych z Konohy?
Chciał rozwiać swoje wszelkie wątpliwości. Coś mu jeszcze nie odpowiadało, ten szczegół umknął. To przecież niemożliwe, żeby Rada nie pozwoliła na to, ale też niemożliwe, żeby w jakiejś szanowanej rodzinie były służące. Coś tu nie grało.
— Można rodzina? — Sayuri parsknęła śmiechem. — Mój ojciec był przeciętnym shinobi, a matka kucharką. Nie wiem, jakie macie zdanie o Liściu, ale to za mało na status społeczny.
Zaśmiała się jeszcze głośniej, widząc ich zszokowane miny. Kankuro jej zawtórował, a oni… Bogowie… zwykły człowiek wdarł się w najwyższe elity Suny i to w dodatku z obcej wioski. Rozumieli już przesadę Rady.
— Naprawdę? — Enzo najwidoczniej nadal nie mógł w to uwierzyć.
— U nas… raczej nikt nie zwraca na to uwagi. — Kankuro wzruszył ramionami. — Ja też nie patrzę na swoje potencjalne partnerki, pod względem pochodzenia, inne walory mnie interesują. — Puścił do nich oczko. — Poza tym żadna rodzina… nie przesadzam… nie wpuszcza nas do domów. Ale jeśli mam być szczery, prędzej Gaarę by wpuścili niż mnie. — Uśmiechnął się pod nosem, widząc ich zdumione miny. — Powtórzę to samo, co Sayuri… Wśród elit panuje przekonanie, że rozdziewiczam spojrzeniem.
Enzo i Kira ryknęli śmiechem.
— Tę przypadłość chcieli leczyć elektrowstrząsami?
— Ano tę — przyznał Kankuro. — Dziwili się, że się nie zgadzam. No taka propozycja… Może naprawdę oszalałem? Kuszące, nie powiem.
Powoli wstali, a lalkarz poprowadził ich do najdalszej ściany tego kolistego budynku… Choć, on był przecież kolisty, dlaczego więc…?
— Kankuro, ja może nie jestem architektem. — Sayuri rozejrzała się. — Ale ten budynek… Coś w nim nie gra.
— Masz na myśli, że tylko z tamtej strony — wskazał na wejście — jest okrągło? Skarbce są w każdej innej ścianie, dlatego możesz mieć poczucie ciasnoty, moje biedactwo. Na parterze nawet kuchni, czy toalety nie ma. Tylko ten pieprzony stół i krzesła.
Podeszli bliżej najdalszej ściany, tutaj flara nie rzucała już światła, więc Kankuro wyciągnął drugą i podał Enzo, który ją odpalił. Ogromne drzwi… oczywiście ze złota, na których znajdowała się misterna siatka zabezpieczeń. Najpierw lalkarz pociągnął odpowiednią dźwignię.
— No patrzcie! Myślicie, że codziennie będę z wami chodził?
— Właściwie… — Kira spojrzał na niego zmieszany. — Chyba tak, bo nas samych nie wpuszczą do tej dzielnicy.
— Pięknie mnie urządziłaś. — Kankuro pojrzał na Sayuri z wyrzutem. — A właściwie nie… swojego męża. Ja nie mam zamiaru codziennie tu wracać.
— Jak tylko będzie mógł wyjść z gabinetu, namówię go — powiedziała rozjemczym tonem. — Ale czasami, jak dzisiaj…
— Nie proś mnie, bo nie przywykłem, że ulegam kobietom — zażartował i zajął się dalej rozpracowywaniem zabezpieczeń. Na samym końcu musiał wybrać ciąg czterech cyfr na korbkach. Sayuri zauważyła cztery jedynki. Kira i Enzo taktownie odwrócili wzrok.
— Żartujesz sobie?
— A ktoś by na to wpadł za pierwszym razem? — spytał jej zadziornie. — To cholerstwo zacina się na godzinę po wybraniu złego kodu. To jakaś zemsta ojca zza grobu. — Westchnął. — Teraz się odsuńcie.
Nie musiał tego mówić, sami usłyszeli jakieś niepokojące dźwięki i niemal odskoczyli od tych masywnych drzwi. Po chwili ukazała im się ciemność, a gdy Enzo zaświecił tam, Sayuri wybuchła śmiechem. Siatka korytarzy, a wszędzie podobne drzwi do tych, tylko w mniejszej wersji.
— Wybrałem pierwszy z brzegu… Chyba. — Kankuro rozejrzał się. — Kurwa… miałem sobie zapisać — jęknął, zabrał z rąk Enzo flarę i poprzechadzał się trochę to w jedną, to w drugą stronę. — Za nic nie pamiętam. To wy sobie usiądźcie, poczekajcie, a moja szalona bratowa mi pomoże, tylko — spojrzał na nich z rozbawieniem — nie oddalajcie się. Sam parę razy tu przepadłem.
Kira i Enzo niezbyt pewnie skinęli głowami i stanęli przy głównych drzwiach wejścia do tego… skarbca. Chyba naprawdę tak to można nazwać.
— I jak wrażenia?
— Nie denerwuj mnie — mruknęła Sayuri. — Znajdź te drzwi.
— Wydaje mi się, że to były na wejściu pierwsze, tylko nie pamiętam, czy na wprost po lewej, po prawej, a może na tych bocznych korytarzach? — Zastanowił się. — Ostatecznie nie zajmie to bardzo dużo czasu, bo tu tylko kody trzeba wybrać.
Otworzył pierwsze drzwi. Kombinacja zgadzała się z numerem drzwi powyżej. Sayuri parsknęła śmiechem.
— Zapamiętałabyś wszystko z lepszym zabezpieczeniem?
— Te kody od zawsze tak wyglądały?
— Nie — mruknął Kankuro. — A ile my się namęczyliśmy, żeby to pozamieniać — jęknął. — Raz Gaara musiał jakimś cudem rozwalić jedno takie zabezpieczenie. — Widząc jej pytający wzrok, postanowił opowiedzieć. — Nie było go… jak zazwyczaj… To było jakieś pół roku po egzaminie.
Zrozumiała, że chciał jej przedstawić na jakim etapie były ich relacje.
— Siedziałem tu z Temari i udało nam się załapać jak zmieniać te pieprzone gówna.
Dotarł do nich cichy chichot Kiry i Enzo.
— Udało nam się otworzyć i zamknąć kilka razy, ale siostrzyczka zapomniała z środka wachlarza, więc ostatni raz otworzyliśmy, weszła i… Zacięło się.
Sayuri patrzyła na niego w niedowierzaniu.
— Wiesz, to jest… jeśli byś się zastanawiała… dźwiękoszczelne. Nie miała żadnej flary, nic. Dosłownie, jak w grobie albo w celi. Panikowałem, próbowałem coś z tym zrobić, ale nie dało rady. Wpadłem wtedy na szalony pomysł. Mój brat już nie wpadał w szał, nie mordował, to może by coś poradził. W końcu… najwyżej ja też bym zginął. Romantyczna śmierć, nie uważasz? Próbowałem uratować siostrę i zginąłem z rąk brata. Jak nic nadawałoby się to do jakiejś pieśni.
Sayuri parsknęła śmiechem.
— No i szukałem tego gnojka i nic. Minęła już godzina i jak go nie było, tak… Nagle pojawił się za mną. Teraz chodzi jak człowiek, słychać jego kroki, ale wtedy nadal nie wyzbył się niektórych swoich przyzwyczajeń. Spojrzał na mnie tymi przerażającymi oczami i powiedział przeraźliwie spokojnym tonem: Szukałeś mnie? Miałem w dupie, jak to przyjmie, bo Temari mogła się udusić i już chciałem go pociągnąć, powiedzieć: Słuchaj, jest kryzys, trzeba uwolnić Temari z pułapki naszego kochanego ojczulka. Bądź człowiekiem, uratuj ją. Ale… nie dane mi było. Zapomniałem o tej cholernej obronie intuicyjnej. Piasek mnie od niego odrzucił. On patrzył na mnie zdziwiony, ja już na zawał schodziłem, a na to patrzą ludzie.
Sayuri śmiała się w głos.
— Mówię ci, z perspektywy czasu brzmi to jak komedia, ale zwłaszcza dla nich to musiał być przerażający widok… Nie załamywałem się. Temari nadal siedziała w środku. Nie miałem już tyle odwagi i poprosiłem go grzecznie, żeby szybko za mną poszedł. Nie sprzeciwił się… bogom niech będą dzięki… i dopadliśmy tutaj. Pokazałem mu drzwi i wrzasnąłem: Zrób coś. On na mnie patrzył jak na wariata… dość przewrotny ten los… I znowu. Tak spokojnym tonem spytał, czego od niego oczekuję. Ja już nie myślałem racjonalnie. Temari od ponad dwóch godzin była w środku, mnie brat o mało co ręki nie pozbawił, a ten mnie pyta czego oczekuję… To spróbowałem wytłumaczyć, że kody były pojebane, że mamy łącznie trzydzieści stron z mapkami i oznaczeniami i że wpadliśmy z Temari na genialny plan, a on się pyta, czy ma nam pomóc z tymi kodami. No w sumie… przyznałem, że tak, bo odkryliśmy sposób, jak to wszystko zrobić.
Sayuri oparła się o ścianę i próbowała powstrzymać chichot.
— Dopiero po chwili przyszedł zimny prysznic i wydarłem się: Cholera Gaara, ty mnie o kody pytasz?! Przyznam, że teraz rozumiem jego zdziwione spojrzenie, które mi rzucił. Temari tam siedzi od ponad dwóch godzin, bo wachlarz zgubiła. On patrzy na mnie ze spokojem. Kankuro, Temari nosi wachlarz ze sobą. Nie sądzę, że jest w tym skarbcu. Nie wiem, które z nas miało głupszą minę. My wymienialiśmy kody, udało nam się w końcu je zmienić, kilka razy wypróbowaliśmy i Temari poszła po wachlarz, a te drzwi się zatrzasnęły. Gaara zrozumiał powagę sytuacji i spojrzał na te drzwi. Byłem zdenerwowany No nad czym myślisz? Rozwal to! On chyba nie zgadzał się z moją koncepcją, bo powiedział, że raczej tego nie zrobi. Dlaczego?! wrzasnąłem. Wtedy po raz pierwszy od lat miał nieco rozbawiony ton. Jeśli piaskiem rozwalę te drzwi, to rozgniotę impetem Temari. Przeraziłem się. Bogowie, ten gnojek miał rację. Co zrobić?! Gaara podumał trochę, zastanowił się i powiedział, że mam się odsunąć. Oczywiście, że go posłuchałem. Próbował znaleźć jakieś szczeliny… jak widzisz te pomieszczenia są ze złota, nie piasku, więc nie miał jak sam tego dokonać… i ostatecznie znalazł. Zajęło mu to jakieś dwadzieścia minut, żeby odpowiednie ilości przesypać, stracił nawet tę zbroję, co nosi na ciele i ostrzegł mnie, że za chwilę spróbuje z drugiej strony wyważyć, skinąłem głową i… takiego huku, jak żyję, nie słyszałem. Tutaj wszystko się niesie… Temari wyleciała i wpadła na Gaarę, znowu piasek zareagował, znowu była napięta sytuacja, ale Temari ryczała, jak opętana. Myślałem, że wiesz… łzy radości, czy coś. W końcu uratowałem siostrzyczkę. Ale ona była nieziemsko wkurwiona. Wstała, otrzepała się z kurzu, piasku i czego tam jeszcze. Podeszła do tych wyłamanych drzwi, leżały tak, że kod dało się nadal wpisać, zrobiła to i usłyszeliśmy, jak ten mechanizm się przesuwa, choć nie miał już czego odsłonić. Spojrzała na nas z niezłym wkurwem i wycedziła przez zęby: Mechanizm zwalnia się co godzinę. I tyle ją widzieliśmy.
Sayuri wypluwała płuca ze śmiechu, zresztą Enzo i Kira też chyba byli poskładani, bo słyszeli ich powstrzymywany chichot.
— Ty mnie nazywasz szaloną? — wyjąkała.
— W porównaniu z nami mało ludzi jest prawdziwie szalonych — zauważył żartobliwie. — Staram się innych nie mierzyć naszą miarką. Dobrze… może w końcu sprawdzimy.
Zaświecił do pomieszczenia. Było dość spore. Taki pokoik dwa na trzy metry. Ile kosztowności kryło się w tym miejscu… Jakieś metale, kamienie szlachetne, sztabki złota i pieniądze. Sayuri powinna się przyzwyczaić do tego bogactwa, ale nie mogła.
— Cóż, nie ten. — Kankuro rozejrzał się. — Chodźmy tam.
Podeszli do drzwi stojących trochę dalej, ale nadal blisko wejścia.
— Ile jest takich pokoi?
— Nie wiem… na jednej ze ścian… może z… nie wiem — przyznał. — Nigdy tego nie liczyłem. — Otworzył kolejne drzwi. Na szczęście natrafili na puste pomieszczenie. — Kira, Enzo, chodźcie tu. Wkładajcie, ale nie wiem… — Rozejrzał się po pustych półkach. — Może jakieś koszyczki kupimy? Albo kasetki? To trochę niewykorzystanie miejsca, jak tak będziemy rzucać byle gdzie.
— Właśnie… — Sayuri odebrała Kirze jeden z małych kartoników, gdzie ułożyli pieniądze. — Mówiłeś, że Ruch liczy dwadzieścia osób, tak?
Kira zbladł, co było widoczne nawet przy tej flarze. Sayuri szybko przeliczyła pieniądze i włożyła sumę do kartonika, resztę położyła na półkę.
— Wypłaty takie, jak w zakładzie. Premię otrzymacie pierwszego. Potem razem ze wszystkimi będziecie dostawać wypłaty. Premia uzależniona będzie od średniej premii obu zakładów. Pracujecie inaczej, nie wykonujecie tych samych czynności, musicie pracować dłużej, więc sprawiedliwe będzie, jeśli będziecie traktowani, jak kadra kierownicza.
— A jak oni są traktowani? — wydukał Enzo.
— No przecież w każdym zakładzie kadra kierownicza dostaje dodatki do wypłaty, nie? Kapitanowie drużyn mają bardziej odpowiedzialne zajęcie, więc dostaną większą premię. Kierownicy też odpowiednio większą. To chyba normalne, nie?
— Sayuri… przy tobie moja definicja normalności zmienia się z każdą rozmową — powiedział wzruszony Kira.
Im też było ciężko. Czasami wręcz gryźli ściany z głodu, ale starali się pomóc innym, bardziej potrzebującym.

5 komentarzy:

  1. Wow, nie spodziewałam się aż takiego sukcesu ich projektu. Całe szczęście. Dobra, teraz już rozumiem o jakich kwotach pisałaś wcześniej i wierzę, że mogą wypłacić te wielkie odprawy w razie czego. Nie wiem, czy kiedyś otwarcie to przyznałam, ale strasznie podoba mi się humor w Twoim opowiadaniu :D

    buziaki~

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczerze, Enzo i Kira zrobili na mnie wrażenie. Na widok tego złota powinny im się oczy świecić z chciwości^^Plusują.
    Jest trochę błędów gramatycznych na początku - przyznaj, masz dużo pracy i nie miałaś czasu porządnie poprawić^^ Początek się nieco ciężko czyta, potem z górki. I jak zawsze niezawodny Kankuro. Nie będę powtarzać jego komentarzy, które mnie ujęły...
    To zabawne, ze akurat teraz wspomniałaś o tej możliwości - Kankuro na miejscu Kazekage. Właśnie ostatnio się nad tym zastanawiałam. Jeśli nie Gaara to kto?
    Jak dla mnie Temari byłaby na tym miejscu idealna. Kankuro ni w ząb nie pasuje, ani umiejętnościami ani charakterem i zaczęłam się zastanawiać - czy należy mu współczuć, że właściwie jest najsłabszy z rodzeństwa?
    Ale za to ma największe poczucie humoru :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najprawdopodobniej się przełamię i w tę sobotę zapowiem tygodniową przerwę. Nie dość, że w pracy zaczęli trochę kontrolować (piszę na kartce i muszę przyznać, że to trochę męczące, ale równocześnie nostalgiczne - nie pamiętam kiedy ostatnio pisałam opowiadania nie na komputerze :D), to na dodatek po pracy mam ostatnio masakrę. Zbierałam się nawet, żeby opisać Ci to w mailu, ale powstrzymam się do czasu, aż opanuję trochę emocje i co drugim słowem nie będzie wulgaryzm. Ze wstydem przyznaję, że nie sprawdziłam tego rozdziału, ale przy następnym się poprawię, a ta tygodniowa przerwa też pomoże :)

      Odnoszę wrażenie, że Kankuro trochę scalał rodzeństwo. Niby w pierwszej serii pokazane było, jak kłócił się z Gaarą, ale później to jemu braciszek się zwierzał. Z Temari też widać lekkie przepychanki na początku shippuudena i nigdy nie mogłam pozbyć się myśli, że był takim człowiekiem od "atmosfery". Gaara i Temari nie mieli zbyt wielu wspólnych chwil. Kankuś robił brudną robotę, ale nie dla niego była chwała - zawsze najbardziej pomijany, bo Temcia to żona Nary, a Gaara Kazekage.

      Nie mam pojęcia, kto miałby zostać Kazekage, jeśli nie Gaara. Ale jak wiemy, Radzie to nie przeszkadzało, kiedy Gaara został porwany...

      Usuń
    2. Napisz. I nie miej wyrzutów sumienia z robieniem przerwy, uważam że każdy takowej czasem potrzebuje ;)

      Usuń