sobota, 10 sierpnia 2019

Gosposia – Rozdział 42

Sayuri wróciła nad ranem, z naręczem dokumentów, których potrzebowała. Może nie do końca dokumentów, ale wszystko pochodziło z archiwum. Musiała podpisać dziesiątki papierów, by to wynieść poza bezpieczne półki, ale nie zwracała uwagi na zniecierpliwioną minę archiwisty.
Już w kuchni spotkała Gaarę, który patrzył zdziwiony na przedmioty leżące w jej ramionach. Szybko zaciągnęła go do sypialni i wymusiła dwie obietnice. Pierwsza, że jak tylko zaśnie, nie spojrzy w te papiery. A druga, że zmusi Kankuro, aby obudził ją na godzinę przed rozpoczęciem obrad. Gaara z oporami przystał na obie prośby.
Kankuro zgodnie z obietnicą obudził Sayuri o odpowiedniej porze. Kiedy weszła do kuchni, rzucił jej zdumione spojrzenie. Była lekko zielona na twarzy.
— Co chcesz zrobić?
Nie spojrzała nawet na śniadanie, które ofiarnie z Gaarą przygotowali.
— Mam plan — powiedziała słabym głosem. — Ale na pewno go odrzucą.
— Co to za plan?
— Nie mogę nic powiedzieć, ale zapewne posłuchasz, jak mnie wyśmiewają.
— Otwarcie tego nie zrobią... Każdego petenta, który odważył się przyjść na zebranie traktowali z szacunkiem. Poza tym masz moje duchowe wsparcie, czego jeszcze potrzeba kobiecie? — Mrugnął do niej.
Nieco się rozluźniła. Chwyciła dokumenty i poukładała tak, jak tego potrzebowała na obrady. Nagle uśmiechnęła się pod nosem.
— Nie mów, że zauważyłeś pustą miseczkę Łatki?
— Ciężko byłoby nie zauważyć, skoro ostrzyła sobie na mnie pazurki.
Parsknęła śmiechem.
— Jeżeli chcesz to zrobić, powinniśmy już iść.
Sayuri miała nogi, jak z waty. Uświadomiła sobie, że pomimo blisko roku, jak tu mieszkała, nie była na sali obrad. Kankuro szedł tuż obok niej i już chyba nie zastanawiał się, że robił za jej ochroniarza, ale ani razu nie narzekał na swoją rolę.
W końcu zaprowadził ją do ogromnych, kamiennych drzwi. Sayuri zamarła, a on uśmiechnął się pod nosem na widok jej miny.
Kankuro powoli otworzył drzwi.
Jej oczom ukazała się wielka sala. W przeciwieństwie do reszty budynku, tutaj wszystko było nie z piaskowca, tylko ciemniejszego kamienia. Stół z piętnastoma krzesłami stał na środku tego ogromnego pomieszczenia.
Wykonała pierwszy krok i jej wzrok automatycznie skupił się na wyłaniających się po prawej stronie, monumentalnych pomnikach. Dopiero po chwili zrozumiała, że to podobizny poprzednich Kazekage.
Z niezbyt dobrze skrywaną niechęcią spojrzała na ostatniego. Zamarła, gdy zrozumiała, jak podobny był do Kankuro. Może nawet i Gaara odziedziczył to i owo po nim? Spojrzała na męża, który wyglądał na trochę rozbawionego jej reakcją na ten pomnik.
Podeszła bliżej.
— Moja żona chciała dzisiaj zabrać głos. — Gaara patrzył po twarzach zdumionych członków Rady. — Nie raczyła jeszcze podzielić się ze mną szczegółami, więc nie jestem w stanie określić czego dotyczyć będzie ta sprawa.
— Z miłą chęcią wysłuchamy twoich próśb, Sayuri-sama.
Nadal nie znała ich imion, więc po prostu skinęła głową. Nie kłaniała się już, wiedząc, że teraz jej to nie przystało. Podeszła do stołu, odłożyła dokumenty na jego blat i zapomniała języka w gębie. Przez chwilę miała ochotę uciec, ale nabrała odwagi, gdy przypomniała sobie widoki na ulicach.
— W Sunie panuje bieda.
Wątpiła, by rzucenie bomby na środek stołu dałoby taki efekt, jak jej słowa. Atmosfera momentalnie uległa zmianie. Początkowo mężczyźni patrzyli na nią z chłodnym zainteresowaniem, a teraz… Mogłaby przysiąc, że przynajmniej trójka zazgrzytała zębami dostatecznie mocno, by to usłyszała.
— Nie będę nikogo oskarżać ani wskazywać jako winnego, bo nie mnie to oceniać, ale jako obywatelka Suny chciałam wystawić propozycję, by to zmienić.
Zrobiła krótką pauzę i spojrzała na twarze tych wszystkich znienawidzonych przez nią ludzi. No, może Baki był w porządku i ten cały Yura, który jak się okazało próbował wykryć spisek w Radzie też, ale reszta…
— Zanim odrzucicie moją propozycję, chciałabym tylko jednego, żebyście wysłuchali mnie do końca. Oczywiście na bieżące pytania będę odpowiadać.
— Zbiórkę charytatywną organizowaliśmy w zeszłym miesiącu.
Dotarł do niej głos osoby, którą znała z imienia. Jej przekleństwo, Kenzo.
— Na pewno niektórzy się najedli w tym dniu i mają ubrania na kolejne pół roku, ale co potem? Myśli… pan — chyba nie powinna mówić mu na ty, ale też bez przesadnego uniżenia — że ludzie muszą jeść tylko raz na jakiś czas?
Niektórzy członkowie ukrywali szydercze uśmiechy. Ale przeciw komu były one skierowane?
— Zwłaszcza shinobi, już po zakończonej służbie, mają najgorzej. Nikt ich nie chce zatrudniać, bo przez jakiś czas żyli w przekonaniu mieszkańców w luksusie. Nie chcę zaproponować żadnych kas zapomogi albo środków z kasy wioski. Nie wiem, czy uda mi się wszystko zorganizować bez potrzebnych środków na rozruch mojego pomysłu, ale w ostatecznym rozrachunku to może się wiosce opłacić. Mam plan, by stworzyć linie produkcyjne.
— Czego, jeśli można wiedzieć? — Jakiś starszy mężczyzna zabrał głos. — Z całym szacunkiem, Sayuri-sama, my mieszkamy na pustyni, potrzebne są ogromne środki, żeby móc stworzyć odpowiednie warunki na przemysł.
— Urządzeń, zapewne ma pan rację — odparowała. — Nie mam na myśli przemysłu ciężkiego, czy chociaż lekkiego metalurgicznego a linie farmaceutyczne.
Dotarł do niej cichy szmer, gdy kilkoro mężczyzn pospiesznie wymieniło się uwagami. Co to mogło oznaczać? Wzięła się w garść i kontynuowała.
— To zapewniam, nie wymaga dużych nakładów. Jedynie budynek i kilka magazynów. Jak zapewne każdy z panów wie, ostatnio wyleczyłam Hirojiego, bratanka obecnego tu członka Rady.
Mężczyzna na oficjalnym zebraniu dał wyrazy wdzięczności Gaarze za tę wspaniałomyślność i nie musiała ukrywać tej informacji.
— Zostały otwarte szlaki handlowe na zioła, które są niezbędne do rozpoczęcia produkcji leków i urządzeń higienicznych. Nie bylibyśmy więc uzależnieni od Konohy, która zapewne brałaby procent za pośrednictwo. — Bogowie, przecież mówiła o swojej wiosce! — Problemem jest również opakowanie, ale z tego, co słyszałam jest tutaj nieczynna huta szkła…
— Zamknięta z powodu braku dostępności…
— Mój mąż potrafi rozpoznać piasek kwarcowy od innego. — Nie dała się uciszyć. — Jeżeli musielibyśmy opłacać jakiemuś dostawcy za butelki, koszty produkcji wzrosłyby, a i jakość nie byłaby taka sama, jeśli butelki byłyby wzmocnione chakrą Kazekage.
Jeśli myślała, że potrafią reagować ze spokojem na tego typu komentarze, myliła się. Prawie wszyscy przybrali jeszcze bardziej zacięte miny, podyktowane najpewniej obawą przed Shukaku.
— Produkcja wszystkich produktów odbywałaby się na miejscu, a to oznacza zmniejszenie kosztów. Początkowo mam plan, by tworzyć dwie linie każdego produktu. Jedną taką, jaka była w przypadku Hirojiego, czyli nie tylko najlepszej jakości produkty, ale też najświeższe, co sprzyja przyswajalności i daje szybkie efekty. Oraz drugą, nieco gorszej jakości, ale też odpowiednio tanią, by każdego było na to stać. Poza tym produkty farmaceutyczne to tylko wierzchołek możliwości. Higiena i środki pielęgnujące, zwłaszcza dla kobiet, są produktem właściwie niezbędnym. Potrafię wyrabiać wszystkie te rzeczy, o których wspominam, brakuje mi tylko możliwości przerobowych. Z moich wstępnych wyliczeń wynika, że w hucie mogłoby pracować na początku około pięćdziesięciu ludzi, a przy produkcji do stu pięćdziesięciu. Daje to o dwieście osób i ich rodzin mniej do życia w skrajnej biedzie.
Usłyszawszy to, część członków Rady wyraźnie spuściła z tonu. Na twarzy niektórych pojawiło się nawet zainteresowanie.
— Nie chciałabym z tego pieniędzy, choć nie ukrywam, że będę żądała pięćdziesięciu jeden procent udziałów w zyskach.
Poruszyli się.
— Już na wstępie, kiedy tylko uzyskam zgodę na ruszenie prac, zrzeknę się prawa do użytku prywatnego tych pieniędzy, ale nadal będą w moim posiadaniu. Oczywiście taka liczba wynika z faktu, że chcę mieć też pięćdziesiąt jeden procent w udziałach, co oznacza, że byłoby to w gruncie rzeczy prywatne przedsięwzięcie. Jeśli mam być szczera, nie znam się na…
— Jak chce to pani, Sayuri-sama, prowadzić?
— To właśnie chciałam poruszyć — odparła. — Nie znam się na handlu, księgowości czy prowadzeniu działalności, ale sądzę, że od tego znajdą się odpowiednie osoby. — W duchu już liczyła na współpracę z tym Ruchem Odbudowy Suny. — Chciałabym jedynie mieć moc decyzyjną, jeśli znalazłyby się jakiekolwiek nieprawidłowości. Poza tym istnieje prawdopodobieństwo, że, jeżeli znalazłyby się rynki zbytu, zyski mogłyby zaskoczyć i jeśli przekroczyłyby koszty utrzymania, trzydzieści procent szłoby do kasy Suny, a reszta na fundusz wypłat, jeśli któryś z pracowników nie mógłby dalej podejmować się pracy. W przyszłości, a to tylko zbożne życzenie, ale jeśli produkty cieszyłyby się uznaniem, można pomyśleć o otwarciu kolejnej huty szkła i to byłby najpoważniejszy wydatek. To… tyle, jeśli chodzi o moją propozycję dotyczącej linii produkcyjnej.
— Rozumiem, że to nie koniec? — spytał Kenzo złośliwym tonem.
— Nie. Mąż mówił mi, czego będą dotyczyć dzisiejsze obrady i chciałam zabrać głos i w tej kwestii. Mój pomysł wiązałby się ze zmniejszeniem bezrobocia nie tylko w samej Sunie, ale też podległych wioskach, na zasadzie pracowników sezonowych…
— Jeśli nawet zakupimy te ziemię, to nie daje dostateczną liczbę do pracy na roli…
— Ponieważ jeszcze nie usłyszał pan, co mam do zaproponowania. — Znowu nie dała się uciszyć. — Tym razem nie jestem aż tak pewna, ponieważ jest kilka poważnych niewiadomych w tym planie. Przede wszystkim, jak pan słusznie zauważył, nie wiadomo nawet, czy Suna zakupi ziemię. Ale… można wystosować kontrpropozycję.
Tym oświadczeniem wywołała małe poruszenie. Na szczęście zniknęła wrogość z twarzy mężczyzn, a pozostał jedynie pewien dystans.
— Oznacza to, jeśli Suny nie stać, na zapożyczenie się u rodów, ale zyski, jeśli ryzyko zostanie podjęte, mogą pozwolić na spłatę. — Wyciągnęła odpowiednią mapę i położyła przed sobą, a także pustą kartkę. — Tereny, o których mowa leżą przy samej granicy, prawda?
Pomruk aprobaty upewnił ją w przekonaniu. Na pustej kartce narysowała tę granicę, w mniejszej skali.
— Łączna długość terenów nam oddanych to…
— Blisko cztery kilometry — dopowiedział jej ktoś.
— Cztery… Cóż, to trochę inaczej, niż sobie wyobrażałam, ale to nie jest aż tak ważne. Łącznie otrzyma Suna trochę ponad sześć tysięcy hektarów, zgadza się?
Znowu cichy szmer oznaczał potwierdzenie.
— Cena jest bardzo korzystna i nie wiadomo, jaki jest cel, by to nam oddać. Co jeżeli za jednym zamachem możemy sprawdzić ich motyw i jeśli się zgodzą, zyskać?
— W jaki sposób chce pani tego dokonać? — Ton Kenzo nie był już napastliwy.
— Poza zakupem zaproponowanych ziem, wystawić również propozycję o dzierżawę terenów dookoła. — Na swoim rysunku zrobiła odpowiednie poprawki i zacieniowała, by przynależna ziemia odróżniała się od tej do dzierżawy. — Można nawet zaproponować korzystną tym razem dla obu stron cenę i czekać na reakcję. Jeżeli odrzucą i będą naciskać jedynie na zakup, wiadomo, że coś jest nie tak z tymi terenami. Być może Tsuchikage naciska, albo cholera wie… obsypali to solą i dlatego tak szybko chcą się tego pozbyć, nie wiem.
— W jaki sposób moglibyśmy na tym zyskać? — odezwał się Yura. — Cena dzierżawy byłaby stała, rok do roku.
— Zaproponować dzierżawę na długi okres czasu, z możliwością renegocjacji, ale to nie o to mi chodzi. — Sayuri zrobiła kropkę na środku przynależnej ziemi. — To byłyby eksterytorialne tereny Suny, prawda? Jak te przygraniczne?
Znowu się z nią zgodzili.
— A te… — zaznaczyła tereny dzierżawione — jedynie na wypożyczenie. Moja propozycja jest jedna, choć skomplikowana. Stworzenie enklawy nie wchodzi w grę, bo odległe tereny bez bliskości macierzy odłączą się prędzej czy później, dlatego zatrudniani mogliby być jedynie pracownicy sezonowi do uprawy roli. Sama uprawa uniezależniłaby nas od dostawców żywności, choć nie odpuszczałabym całkiem dostaw, nawet produktów, które byłyby tam uprawiane. Te z naszych terenów byłyby na pewno lepszej jakości, więc te moglibyśmy w Sunie sprzedawać mieszkańcom, ale te zakupione… Nie widziałam, aby przetwórstwo było rozwinięte w Sunie. Mam na myśli chociażby dżemy, soki czy inne tego typu rzeczy.
— W przeciwieństwie do Konohy, nie możemy sobie pozwolić na takie traktowanie jedzenia. Jeśli jest, zostaje wyprzedane.
— Właśnie… Nie oszukujmy się, do Suny sprzedawane są produkty gorszej jakości i te można ze spokojem wykorzystywać do przetwórstwa. Musiałaby powstać jakaś osobna działalność, która by to gwarantowała. Jestem przekonana, że znajdą się osoby, które potrafiłyby stworzyć odpowiednie przepisy, zająć się produkcją. W ostateczności mogę przedstawić sposoby, które znam z Konohy... Teraz przejdę do najważniejszego punktu mojego planu dzierżawy.
Spojrzała po twarzach mężczyzn i walczyła ze sobą, by jej głos nie zadrżał. Nie mogli poznać po niej, jak bardzo się stresowała.
— Istnieje prawdopodobieństwo, że Tsuchikage stoi za tym albo Lord kraju Ziemi. To oczywiste, że nawet jeśli ten kraik, który chce nam sprzedać te tereny jest niewinny, wioska Skał zareaguje na naszą obecność tak blisko ich ziem. I tutaj następuje pytanie. Jak można temu przeciwdziałać, nie wzbudzając podejrzeń i równocześnie zagospodarować tereny przygraniczne do roli…
— To nadal jest pustynia — przerwał jej jakiś młody mężczyzna, siedzący blisko Kenzo.
— Za chwilę do tego dojdę...  Po pierwsze, umowa, która byłaby spisana na dzierżawę, musi zawierać słowa-klucze i być korzystną, by zmniejszyć prawdopodobieństwo długich negocjacji. Jednym z takich słów, czy raczej wyrażeń byłoby dowolne korzystanie z zasobów znajdujących się na powierzchni i samej ziemi. To jest konieczne, ponieważ… — Zawahała się. — Mój plan zakłada całkowite wyjałowienie tej ziemi.
Powstała burza po jej słowach. Kilka gniewnych głosów już zgłosiło sprzeciw, choć ziemia jeszcze nie należała do Suny.
— Cisza!
To znowu Baki ją uratował przed popędliwością Rady i gestem dał do zrozumienia, że mogła kontynuować.
— Trzeba ją wyjałowić, jeżeli chcemy z terenów przygranicznych, należących do Suny, tych na pustyni, stworzyć pola uprawne.
— Jak?
— To właśnie znajduje się w tej… nie wiem, książce, broszurze. — Położyła obok mapy stary wolumen. — Jest tutaj przedstawiona metoda, w jaki sposób przeprowadzić ten proces. Nie ma pewności, czy jest on skuteczny, bo z jakiegoś powodu zaniechano stosowania go, ale może to nieustanne wojny toczone na granicach sprawiły, że nie korzysta się z niego teraz.
Zamilkła i spojrzała na mężczyzn. Jeżeli miała kontynuować, musiała mieć pewność, że będą jej słuchać uważnie, bo bez tego nie wpadną w pułapkę.
— Już tłumaczę, jaki mam plan. Tutaj może dojść do zysków dla możnych, którzy zdecydowaliby się zainwestować. — Widziała, patrząc na ich miny, że połknęli haczyk. Temari miała rację – władza i pieniądze. — Nowe tereny, z tego kraju posłużyłyby za pola uprawne, ale te dzierżawione… Wszystkie drzewa trzeba byłoby wykarczować, zyskalibyśmy drewno, ale też możliwość wprowadzenia w życie tego planu. Całą ziemię należałoby przenosić na tereny pustynne, w odpowiednich porach roku i przy ogromnym nakładzie pracy, a także trzeba byłoby to zrobić tak, żeby nikt się nie zorientował. Bo przecież to nie byłyby nasze ziemie. Trzeba zamaskować te zamiary.
— W jaki sposób? Ciężko nie zauważyć znikającej ziemi.
— Tutaj właśnie widzę rolę rodów — przyznała. — Trzeba kupić ogromne ilości bydła. Głównie owce i krowy, bo z nich będą zyski nie tylko z mięsa, ale też z wełny czy mleka. Nikogo, przy takich ilościach bydła, nie będzie dziwiło, że kręcą się tam wiecznie pracownicy, a także roboty ziemne nie będą nikogo zbytnio zastanawiać. Poza tym daje to też pole do popisu, jeśli chodzi o shinobi. Wiem, że jest dość mało zleceń, ale tutaj mogłyby zostać uruchomione punkty strażnicze...
— Ochrona terenów Suny, bez konieczności stosowania… Bogowie. — Yura dokładnie przyjrzał się jej planom i mapie. — Prawie cała długość granicy z tym krajem byłaby obłożona bez narażania kraju Wiatru. A wioska Skał nie mogłaby żądać usunięcia naszych ludzi.
Sayuri zdumiona zerknęła na mapę. O cholera... To na pewno będzie nie w smak Tsuchikage, ale sądząc po minach członków Rady, oni wyglądali na zadowolonych. Tyle dobrego...
— To są moje propozycje — powiedziała Sayuri i zmieszała się nieco. Co teraz? — Ja… chyba powinnam już pójść. — Zerknęła w końcu na Gaarę, który z kamienną twarzą patrzył na mapę. Zmieszała się jeszcze bardziej. Spojrzała na Kankuro. On wyglądał na rozbawionego i dał jej znać, że ma wyjść za nim.

***

— Ależ droga bratowo, ty się po prostu nie doceniasz.
Kankuro był już lekko wstawiony i razem z Sayuri opróżniali kolejną butelkę. Wyszli z sali obrad ładnych parę godzin wcześniej, a Gaara jeszcze nie wrócił. Ominął obiad, ominął kolację i teraz czekali na niego. Sayuri uratowała trochę ciasta przed łakomymi ustami szwagra.
— Dlaczegóż to, mój drogi szwagrze?
— Bo nie zauważyłaś jeszcze jednego, pozytywnego punktu w twoim planie — powiedział do niej konspiracyjnym szeptem. — Tak im namąciłaś w głowie, że jestem pewien, że pozabijają się tam i Gaara straci połowę zmartwień. Zaprawdę niezbadana jest siła uczuć żony do męża.
— Zaiste, równie wielka, jak niezmierzona jest twoja głupota.
Gaara wszedł do kuchni, najwidoczniej słyszał część rozmowy i szybko wpadł w jej rytm.
Sayuri rzuciła się na niego. Był już przyzwyczajony się do takich reakcji na jego dłuższą nieobecność. Położył na stole dokumenty i usiadł na krześle.
— Bardzo jesteś zły? — Z obawą spojrzała na Gaarę.
Nikły uśmiech podpowiedział jej, że chyba jednak nie. Chętnie sięgnął po sake i ciasto, i patrzył na Sayuri z tajemniczą miną.
— Nie jestem — powiedział w końcu. — Ale zawiedziony trochę tak.
Sayuri jęknęła i znowu ukryła twarz przy jego szyi. Gaara zaśmiał się i wymienił z Kankuro rozbawione spojrzenie.
— Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej o swoich przemyśleniach na temat Suny?
— Bo Temari mówiła, że to też twoja wina. — Alkohol łatwo, zbyt łatwo, rozwiązywał jej język. — Przez Sunę przechodziły kiedyś szlaki handlowe, ale przestały jak mordowałeś. To znowu by cię zasmuciło.
Kankuro nie wytrzymał i ryknął śmiechem. Gaara, pomimo przypomnienia win, także zaśmiał się i z nikłym uśmiechem pogładził Sayuri po plecach. Najwidoczniej chciała wpaść na pomysł i wszystko ukartować tak, żeby nigdy nie domyślił się tego. Cóż… nie winił Temari, ale nieoczekiwanie gadatliwość siostry doprowadziła do tak niespodziewanych zdarzeń.
— Bardzo mnie wyśmiali, jak wyszłam?
— Bardzo. — Gaara nie mógł powstrzymać śmiechu. — Tak bardzo, że kiedy tylko zechcesz możesz ruszać z tymi swoimi liniami produkcyjnymi.
Zamarła w jego ramionach.
— Mogę? A co się stało, że się zgodzili? — Sayuri jęknęła. — Kankuro miał rację i się pozabijali?
— Nie. — Pocałował ją w zmarszczone ze zmartwienia czoło. — Tak ich zaskoczyłaś tą drugą propozycją, że nie bawili się w negocjacje. Już stworzyli umowę na dzierżawę ziem. Tylko jeden, Amaru, nadal chce pociągnąć wszystkich przed Komisję Dyscyplinarną... złożoną z nich samych... Byli tak zaaferowani tymi ziemiami, że kiedy nieśmiało spytałem o te linie produkcyjne, natychmiast stworzyli dokument i wystarczy mój podpis, żebyś zaczęła.
— A haczyki? — spytała podejrzliwie.
— Ze strony Rady nie ma żadnych. Jest tutaj to wyraźnie napisane... a właściwie nienapisane. Nie ma żadnych wymagań.
— A to, że Rada nie marudzi, to niemały sukces, droga bratowo. — Kankuro uśmiechnął się pod nosem. — Jak na to wpadłaś?
— Rozmawiałam kiedyś z Temari i wyjaśniła mi, że sytuacja jest patowa, bo Radzie nie zależy na mieszkańcach, a Gaara i tak nie zauważyłby niczego... — Zarumieniła się. Nawet zamroczenie alkoholem miało swoje granice. — I usłyszałam, że jest tylko jeden przedstawiciel mieszkańców. Jakiś… Ruch Odbudowy Suny, czy jakoś tak. Z nimi chciałabym zacząć działalność.
Gaara szybko spojrzał na Kankuro, który zmarszczył brwi.
— Wiesz coś?
— Nie — odparł lalkarz. — Nigdy nie słyszałem tej nazwy. Temari ci o niej wspomniała?
— No… tak. — Sayuri patrzyła na nich zdziwiona. — A co? Coś nie tak?
— Nie mamy pojęcia kto to jest — powiedział łagodnym tonem Gaara. — Kankuro, jest szansa na... odnalezienie ich?
Lalkarz skinął głową.
— Jeżeli nie będą mieli złych intencji, bez problemu powinni zgodzić się na spotkanie z Sayuri... To mów, droga bratowo, jak też udało ci się wpaść na pomysł zrobienia z Suny potęgi rolniczej?
— Chodziłam z Temari do archiwum — powiedziała powoli. Nie wychwyciła złośliwości w tonie Kankuro. — I znalazłam tam różne rozwiązania, jak na przykład to, by wedrzeć się nieco w pustynie ziemią uprawną. Ale nie było jak tego dokonać.
— Sayuri… Dzisiaj mówiłaś: my, kupilibyśmy. Czy to oznacza, że jesteś już i w serduszku mieszkanką Suny? — spytał Kankuro ze złośliwymi błyskami w oczach.
— Nie wiem, czy na pewno tak właśnie się czuję. Ale na pewno chcę, żeby tu było lepiej.
— Oczywiście... — Lalkarz przewrócił oczami. — I co dalej?
— Leczyłam Hirojiego i skłamałam jego ojca — przyznała Sayuri z lekkim zażenowaniem.
— Na te otwarcie szlaku na zioła — odgadł Kankuro. — Jak go okłamałaś?
— Bo… te zioła mogły być sprowadzane z Konohy... Ale to oznacza, że Suna dalej uzależniałaby się od obcych, a nie tworzyła swojego potencjału gospodarczego.
— Ale to zrobiłaś już trzy tygodnie temu — zauważył Gaara. — Trzy tygodnie temu spytałaś mnie o hutę szkła, wszystko mogło ruszyć wcześniej.
— Temari powiedziała mi, że możne rody interesuje jedynie władza i pieniądze — powiedziała cicho Sayuri. — Gdybym tylko to zaproponowała, robiliby problemy. Zrobiłam więc to, co oni chcą zrobić z tym kraikiem… Rzuciłam im większą kość, która mnie nie interesuje, z której oni mogą mieć zyski, a te zakłady pomogą mieszkańcom.
— Sayuri… wiesz… bogowie, zapomniałem języka w gębie — powiedział Kankuro. — Nieźle Temari idzie jej prywatna wojna. — Zauważywszy miny pozostałych, parsknął śmiechem. — Odkąd rody objęły ją infamią, szuka sposobu na odgryzienie się. Nie mam pojęcia, do czego zmierza, ale stałaś się pionkiem w jej grze, kochana bratowo, bo już cię w to wciągnęła. No i po drodze naprawdę przejęła się losem mieszkańców, ale to akurat wszystkim wyjdzie na dobre. Poza rodami, rzecz jasna.
— Gaara... a możesz w różnym stopniu napełniać piasek chakrą? — Sayuri nie przejęła się słowami Kankuro. Powinna przemyśleć to raczej na trzeźwo.
— Co masz na myśli, kochanie?
— Bo skoro chcę zrobić te dwie linie produkcyjne, to elity na pewno będą kupować te droższe. Butelki też powinny się jakoś odznaczać… Skoro dodasz tam chakrę, to zapewne będą się trochę mienić…
— Brawo braciszku, zostałeś sprowadzony do roli brokatu na butelki. — Kankuro posłał Gaarze złośliwe spojrzenie.
— Lepsze to niż inne rozwiązania, które mi podsuwano… Naprawdę chcesz z tym ruszyć?
— Chcę — powiedziała Sayuri.
— Wiesz, że to nie tylko plany, ale będziesz musiała ubiegać się…
— Wiem — przerwała mu. — Ja wiem, że to będzie cholernie trudne, ale jak tylko wyrwę obietnicę spłaty długu temu Fujio z gardła i będę miała dostateczną liczbę ziół, to może wypalić.
— Dlaczego nie prosisz nas o pomoc? — Gaara patrzył na nią i nagle połączył kilka faktów. — Bogowie… Zabiję Temari.
Kankuro spojrzał na niego zaciekawiony.
— Wiesz, że ma zdolność do przesady, prawda?
— Nie wiem… — mruknęła Sayuri. — Określenie: Kilkadziesiąt naszych pokoleń, licząc z każdym możliwym rozgałęzieniem, nawet dwucyfrowym, może sobie pozwolić na leżenie do góry brzuchem i życie w zbytku dało mi trochę do myślenia.
— Ale to są też twoje środki, przynajmniej ta część, co mi przysługuję — przypomniał jej Gaara.
— Mojego majątku nie będzie miał kto przejąć — odezwał się nieoczekiwanie Kankuro. — Łatka raczej nie będzie miała możliwości dziedziczenia, więc wybiorę sobie ulubionego bratanka albo bratanice. Mam nadzieję, że przynajmniej jeden dzieciak uda się wam i nie będzie mnie wkurwiał.
— Jeżeli chcieliście mnie zmieszać, to udało się to wam — jęknęła Sayuri i wtuliła się w męża. — Ja nie… Nie myślałam nawet o tym, że jest tutaj jakiś majątek do zgarnięcia. Nie chcę nic, chcę tylko ciebie.
Gaara zrozumiał, że czas się zbierać, bo Sayuri zdecydowanie zbyt dużo wypiła i znowu wpadła w ten stan, w którym chwaliła go pod niebiosa, a jej umysł tworzył prawdziwe dzieła poetyckie na jego cześć. Wymienił rozbawione spojrzenie z bratem i powoli wstał, trzymając Sayuri w ramionach.
— A ty się zdziwisz jeszcze — powiedziała w stronę Kankuro. — Nasze dzieci będą tak urocze, że sam będziesz chciał im pieluchy zmieniać.
Kankuro ryknął śmiechem, Gaara musiał aż oprzeć się o ścianę, żeby zachować pion. Bogowie… jak bardzo szalona i nieprzewidywalna była jego żona? Ile jeszcze twarzy przed nim kryła?


*******************************

Baki, który stanął w obronie Sayuri i będący na nie Kenzo, to nawiązanie do rozdziału dziesiątego, w którym Sayuri była przesłuchiwana. ;)

Jeżeli chodzi o kraj Ziemi i Tsuchikage, to moja próba wytłumaczenia tego, co działo się na Szczycie Kage, gdzie Tsuchikage próbował być złośliwy wobec Gaary. Zawsze wydawało mi się to zbyt naciągane, że mogło chodzić jedynie o młody wiek i niedoświadczenie Gaary, więc starałam się wprowadzić jakiś przyczynek do dalszych relacji między tymi dwiema wioskami i ich Kage. 

Miłego weekendu!

9 komentarzy:

  1. No nie, nawet ja jestem zaskoczona jak tęgi Sayuri ma pomyślunek. więc jak zdziwieni musieli być członkowie rady:D myślałam że Suna będzie zaopatrywać okolicę w opakowania szklane a tutaj widzę wielkie plany. Sayuri spadła wiosce z nieba, można powiedzieć. Bo jej mąż do ekonomii głowy nie ma, oj nie ma :D pozostaje mu rola brokatu do butelek i niech się cieszy że chociaż to :P ale przyznam że (znowu) najbardziej wymiata Kankuro z tym Może chociaż jeden dzieciak wam się uda... No błagam. Takiego Kankuro brałabym na męża, chociaż pewnie musiałabym go doprowadzić przed ołtarz w łańcuchach :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możliwe, że zbluźnię... Pisząc "Gosposię", zaczęłam wielbić Kankuro. Tak jak Gaara, zaczął pisać się sam i nie panuję nad tym, co mówi ;) Ciężko to nawet wytłumaczyć, ale przy dialogach bez niego męczę się, pisząc je, a jak tylko pojawia się Kankuro, to nie ma problemu - lalkarz zawsze na posterunku, żeby rzucić tekstem o brokacie, seks-lalkach dla Gaary, co zechcesz :P Gaara z kolei walczy ze mną w przypadku przemyśleń, ale nie będę brnęła dalej w jego relacje z Naruto...

      Chciałabym zobaczyć Kankuro zawleczonego przed ołtarz xD U Ciebie zrobił to dobrowolnie, a ja jeszcze nie wiem. Zapewne później zrozumiesz, że mój dylemat nie opierał się tylko na chęci zrobienia z niego wiecznego kawalera. Na razie nie mam pomysłu, jak go uzdrowić, żeby dał radę wytrzymać w zdrowym związku ;)

      Usuń
    2. To teraz wyobraź sobie hipotetyczną sytuację: obie zostajemy wrzucone do uniwersum Twojego ff. Załóżmy że Twoje alter ego nie jest problemem. O którego z dwóch panów byśmy się pozabijały :P Gdyby w piasku była poliandria brałabym obu, zwłaszcza że Gaara ciągle w pracy.

      Usuń
    3. Jeżeli żadne z naszej czwórki nie byłoby terytorialne, to mogłoby wyjść coś wesołego :D A w razie wpadki - wszystkie dzieci nasze są xD

      A tak poważniej - znając życie i moje niezwykle rozbudowane umiejętności interpersonalne, na wstępie powiedziałabym jakąś najgorszą rzecz, jaką można powiedzieć do nich... Nie wiem, próbowałabym rozładować nerwową atmosferę spowodowaną pojawieniem się z dupy dwójki kobiet czymś w stylu: "No, to widzę, że już po egzaminie na chuunina, bo nigdzie nie widzę zabitych ludzi, he, he." Sądzę, że byliby oczarowani :P

      Usuń
    4. Jak się czasem rozkręcicie w komentarzach, to mam zrobiony dobry humor do końca dnia x)

      Usuń
  2. Zaskoczył mnie ten plan Sayuri, teksty Kankuro jak zawsze rozłożyły mnie na łopatki, ale intryguje mnie co ta Temarri szykuje. Czyżby to ona rękami brata i bratowej będzie chciała rządzić Suną?

    Alba Longa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To niezły pomysł... Przemawia do mnie obrazek Temari pociągającej z cienia za sznurki.

      Usuń
  3. Kocham! Wyobraziłam sobie tę scenkę:
    Grupa smutasów z rady zbiera się wokół jakiegoś biurka podekscytowani i rozgorączkowani i przekrzykuje się, rysuje plany itp, a biedny Gaara do nich podchodzi
    -eto, a co z tą produkcją?
    rzucają w niego umową
    -masz, dopisz co tam chcesz i daj nam spokój. Mamy ważniejsze sprawy! xDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieźle xD

      Może przerysowany sposób, ale mniej-więcej tak to na razie w "Gosposi" wygląda ;)

      Usuń