Kolejne tygodnie nie przyniosły zbyt wielu oszałamiających zmian. Gaara znowu chodził do gabinetu, by wypełniać dokumenty i spłynęło na niego kilka dodatkowych obowiązków. Samodzielnie przydzielał misję, ale nigdy nie zlecał ich podwładnym. To Rada nadal miała w swoich rękach. Tylko kilka razy, kiedy misja była pilna, sam wzywał odpowiednie drużyny. Nikt go nie skrytykował za to zachowanie, więc z czasem zapewne istniała możliwość, by tylko on się tym zajmował.
Poza tym był wysyłany na inspekcje niektórych punktów w Sunie. Tu musiał przyznać, że sam robił tym idiotom na złość i brał Sayuri ze sobą. W tym przypadku również nikt nie odważył się zwrócić mu uwagi. Zastanawiał się, dlaczego tak było. Przypomniał sobie dawną rozmowę z jeszcze wtedy jego nie-żoną. Może miała rację? Przez to, że zajął się spiskiem, bez pozostawiania za sobą ciał, być może mieszkańcy obdarowali go umiarkowanym zaufaniem? Właściwie nie było to całkiem bezpodstawne spostrzeżenie. Zwłaszcza kiedy był z Sayuri, zauważał różnicę. Nikt już nie uciekał na jego widok. Widział skrępowanie, gdy przechodził koło kogokolwiek, ale nie przerywali już swoich czynności i nie odchodzili jak najszybciej.
Sayuri miała za to kilka zmartwień. A właściwie jedno, ale złożone z wielu czynników. Po rozmowie z Temari, pragnęła coś zmienić. Jak miała to zrobić? Co zrobić, żeby ludziom tu mieszkającym było lepiej? Nie chodzi o samo danie środków. Zapewne, gdyby tylko sobie tego zażyczyła i odważyła się w końcu porozmawiać z Gaarą na tematy finansowe, bez słowa zrobiłby wszystko, o co by go poprosiła. Ale nie o takie rozwiązanie chodziło.
Musiała w końcu znaleźć coś, dzięki czemu w Sunie byłoby więcej pracy, by ludzie mogli samodzielnie się utrzymywać. Poza tym trzeba było też zająć się tymi przeklętymi samurajami, którzy byli znani już wszędzie ze swojej chciwości. Jak miała tego dokonać? Zwłaszcza że Rada, która była nie do ruszenia, nie pozwoli na to? Nie miała pojęcia jak to wszystko przeprowadzić.
Z poczuciem bezradności chodziła z Temari do archiwów Suny. Temari zajmowała się kwestiami dyplomatycznymi, przeglądała dawno wysłane listy i analizowała stosunki panujące w świecie wielkiej polityki, a ona kręciła się po najniższych piętrach archiwum. Szukała czegoś, sama nie wiedziała do końca czego, ale miała nadzieję, że te stare, zakurzone wolumeny jej pomogą.
Czytała najróżniejsze rzeczy, począwszy od spisania pierwszych praw, do hodowli zwierząt. Zdziwiła się nieco; skąd na pustyni krowy albo kozy? Ale niestety poza pewną niekoherentnością nie było to nic, co mogłoby jej pomóc. Z czasem dostrzegała pewne możliwości, ale nawet jeśli znalazła rozwiązanie na niektóre kwestie, inne pozostawały nienaruszone. Musiała wpaść na taki plan, który trzymałby się kupy, był tani w realizacji, zmuszał duże liczby mieszkańców do podjęcia pracy i dawał dochód tym pieprzonym idiotom z Rady. Tak to Temari powiedziała, prawda? Oni pragnęli władzy i pieniędzy. Choć nie miało to większego sensu, z uporem maniaka przeglądała kroniki, dokumenty, książki, czyli wszystko to, co dawało choć najmniejszy cień szans na poprawę sytuacji w Sunie.
Łatka całkiem już zadomowiła się w apartamencie. Kankuro stał się jej najważniejszym człowiekiem. Nocami, jak już wybiegała się do woli, wchodziła do jego pokoju i spała w nim. Czasem, kiedy wykradał się do swoich towarzyszek, Łatka alarmowała domowników jego zniknięciem. Temari miała niezły ubaw, że znalazła niespodziewaną sojuszniczkę, ale Kankuro szybko dogadał się z Gaarą.
Kotka była niezwykle skora do zabaw. Każdy znalazł jakiś sposób zabawy z nią, ale Gaara chyba stał się jej osobnym ulubionym człowiekiem, do zabaw właśnie. Na piaskowej podłodze tworzył nieco bardziej wystający punkt, który goniła. Raz z zegarkiem w ręku wszyscy obserwowali, jak nieustannie przez dwie godziny biegała tak po całym apartamencie. Oczywiście miała dość spore przerwy w zabawie, ale dopiero po dwóch godzinach poddała się i urażona niepowodzeniem wskoczyła na kanapę w salonie. Nie oznaczało to jednak, że zaprzestała lubić tę zabawę.
I kiedy nocami Kankuro znikał, a Gaara usłyszał pierwsze miauknięcia, używając Techniki Trzeciego Oka, z własnej sypialni bawił się z Łatką, aż ta nie padła zmęczona.
Kot skradł serca wszystkich. Każdemu dawała się głaskać, a nawet wyglądała na zachwyconą pieszczotami, ale to Kankuro był jej ulubieńcem. Inni musieli ją złapać, żeby potarmosić po tym ślicznym futerku, ale do Kankuro ona sama lgnęła i dopominała się czułości.
***
Zwykły dzień pracy Gaary miał skończyć się za jakieś dwadzieścia minut. Jak zwykle te ostatnie chwile siedział zamyślony. Czasem starym zwyczajem zatapiał się w jakiś ponurych rozważaniach, choć było to coraz rzadsze.
Tego dnia, jak już od dłuższego czasu, zastanawiał się nad prośbą Sayuri. Dziecko? Przerażająca możliwość. Mając w pamięci własnego ojca, miał niezwykle niską poprzeczkę, by być lepszym rodzicem. Wystarczy nie próbować go zabić i już będzie na plusie. Ale jak być dobrym rodzicem? Zapewne Sayuri w mig to załapie, ale on? Jak miałby być ojcem? Jak się… bawi z dziećmi? Opiekuje nimi? Choć niektóre techniczne kwestie nie były mu całkiem obce, to całość…
Bogowie, a co, jeśli jego własne dzieci go odrzucą, kiedy dowiedzą się o jego przeszłości? Albo będą atakowane przez rówieśników za jego dawne grzechy? No to wpadł… Od teraz znowu będzie miał pole do niemiłych myśli.
Zanim całkiem się w nich zatopił, przerwało mu pukanie do drzwi. Zdumiał się. Nikt już nie powinien mu przeszkadzać. O co mogło chodzić?
— Proszę.
Z umiarkowanym zainteresowaniem spoglądał na otwierające się drzwi. Przeżył niemały szok, kiedy do jego gabinetu wszedł Fujio, głowa jednego z możnych rodów. Jego brat zasiadał w Radzie i był on jedną z tych osób, których był niemal pewien, że byli zamieszani w spisek. Ale członek Rady mógł być jedynie narzędziem, ponieważ wiadomym było, iż wykonywał on polecenia swojego brata, który był seniorem w tym szanowanym rodzie.
Gaara nie wstał, tylko patrzył na niego. On również mu się przyglądał. Nie miał zwykłej pychy wypisanej na twarzy. Twarz mężczyzny była równie nieprzenikniona, co jego własna.
— Kazekage-sama.
Gaara rozszerzył oczy ze zdumienia, gdy pokłonił się przed nim. Oddawanie szacunku między wielkimi rodami nie było wymagane. Nawet kiedy ojciec był Kazekage, nigdy nie oddawali mu tego typu czci. Jedynie na oficjalnych zebraniach trzymali się etykiety. Wyraźnie coś było na rzeczy.
— Co cię do mnie sprowadza? — Starał się zachować emocje na wodzy.
— Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem.
Jego ton sprawiał wrażenie uniżonego, ale Gaara nie pozwolił sobie na zaufanie mu.
— Gdyby tak było, dałbym temu wyraz — odparł. — Jeżeli to dłuższa rozmowa, spocznij.
Fujio posłusznie usiadł na krześle.
— Czy mogę ośmielić się spytać, jak służy panu małżeństwo? Jeszcze nie wysłaliśmy oficjalnych powinszowań... Przepraszam za to niedopatrzenie.
Gaara spiął się. Temat Sayuri był dla niego newralgiczny.
— Służy — odpowiedział krótko. — Nie liczyłem też na żadne życzenia, skoro wybór mojej partnerki jest nie do zaakceptowania. Z tego, co udało mi się zauważyć, twoja rodzina dała temu wyraz przy głosowaniu nad odsunięciem mnie. Wyrazy gratulacji przyjmuję jedynie szczere i nie z ponad miesięcznym opóźnieniem. Jeżeli to wszystko…
— Przepraszam, to nie powinno tak wyglądać.
Fujio siedząc na krześle, ponownie pochylił głowę, oddając mu szacunek. Co tu właśnie miało miejsce, do cholery?
— Masz rację, Kazekage-sama, nie pochwalałem takiego wyboru.
Gaara zdziwił się na taką szczerość i czas przeszły.
— Rozumiesz chyba, że nie mogę podejść do twoich słów z zaufaniem.
— Rozumiem. — Mężczyzna nadal nie podniósł głowy. — Rozumiem, że nie powinienem tu przychodzić. Ale mam prośbę.
Prośbę? Bogowie, czego mógł od niego chcieć, że aż tak się przed nim korzył?
— Nie mogę dawać obietnic bez zrozumienia materii tematu.
— Błagam, Kazekage-sama…
Zszokowany Gaara usłyszał, jak jego głos zadrżał. Z tego, co udało mu się domyślić o niepisanej etykiecie wśród elit, emocje były równie źle widziane, co zesranie się na środku stołu. Niedopuszczalne.
— Przepraszam za każdą próbę, w której starałem się zlikwidować cię, odsunąć ze stanowiska, przeszkodzić w planach małżeńskich.
Co tu się do ciężkiej cholery odbywało? Właśnie mógłby go nie tylko zaaresztować, ale też po przywołaniu kilku świadków dokonać egzekucji i nikogo by to nie zdziwiło. Przyznał się do prób zabójstwa, podważenia autorytetu… Bogowie, co tu się dzieje?
— Jest pan moją jedyną nadzieją.
— Nadal nie rozumiem, czego oczekujesz.
— Mój syn, Hiroji, miał dzisiaj atak, lekarze i medycy ze szpitala spisali go już na straty i oznajmili, że nie dożyje wschodu słońca.
Gaara był pewien, że dostrzegł łzy spływające temu człowiekowi z twarzy.
— Pańska żona, Sayuri-sama, już raz uratowała pana brata, Kankuro-sama, kiedy nikt nie dawał mu szans na przeżycie.
Gaara zamarł, kiedy zrozumiał, że to o jego dziecku mówił kiedyś Kankuro, gdy komentował poszczególne rody. To w tym znajdował się tylko jeden potomek, który od dziecka nie opuszczał łóżka z powodu choroby.
— Błagam. — Fujio już wyraźnie szlochał. — Błagam, pozwól jej spróbować uratować go, uleczyć.
— Sayuri, również za twoją sprawą, ma zakaz zbliżania się do szpitala. — Nie chciał mścić się na tym człowieku. Zapewne był bardzo przywiązany do syna, ale nie mógł pozwolić, by Sayuri ryzykowała.
— Jest w domu. — Fujio uniósł głowę i wyglądał, jak szaleniec. Ślady łez nie opuściły jego twarzy, ale tak wielkie napięcie, strach i desperacja dawały zdumiewający efekt. Wyglądał, jakby naprawdę oszalał. — Wszelkie medykamenty znajdują się w jego sypialni, wszystko, co jest potrzebne jest…
— Fujio. — przerwał mu Gaara. — Naprawdę ci współczuję. Nie jest to udawana poza, żal mi twojego syna.
Mężczyzna opanował się i zrozumiał swoja wpadkę. Szybko pozbywał się z twarzy wszelkich dowodów go obciążających.
— Gdybym sam był medykiem, poszedłbym z tobą, ale nie narażę życia swojej żony. — Patrzył na niego stanowczo. — Przynajmniej dwa razy dałeś wyraz niezadowolenia z powodu jej pobytu w Sunie. Jeżeli mówimy otwarcie, to wiem do czego elity są zdolne, by przeforsować swoje zdanie. Jesteś jedną z ostatnich osób, którym zaufam.
— K-kazekage-sama… Przysięgam… Sayuri-sama będzie bezpieczna… włos jej z głowy nie spadnie! Przekonam pozostałych…
— Akceptacja Rady nie jest mi do niczego potrzebna w związku z życiem prywatnym. — Nie mógł się ugiąć. Sayuri nie powinna nawet o tym myśleć, by tam iść.
— Błagam.
Fujio odsunął krzesło i klęczał przed nim. Pokłonił swoje ciało, całkiem odrzucając dumę i godność wielkiego rodu. Gaara był zszokowany. Takie gesty nie przychodziły im łatwo. A właściwie jeszcze nigdy nie słyszał, by ktoś z tych rodzin się korzył.
— Błagam, Kazekage-sama… To moja ostatnia nadzieja.
Bił tak głębokie pokłony, że jego czoło dotykało podłogi. Gaara nie miał pojęcia, co odpowiedzieć.
— To moje jedyne dziecko, nie mogę go stracić!
Słyszał wielki ból w jego głosie, ale… jak miałby narażać życie Sayuri?
— Wstań.
— Błagam cię! — wrzasnął mężczyzna i nadal nie poruszył się ani o milimetr.
Pięknie, po prostu… wspaniale. Miał rozhisteryzowanego śmiertelnego wroga na ziemi, który oczekiwał od niego pomocy. Nie kłamał go, gdyby to on mógł mu pomóc, zrobiłby to. Ale Sayuri? Zawahał się. Jak nic będzie na niego wściekła, jeśli zadecyduje za nią.
— Usiądź. — Nie wiedział, co konkretnie Fujio usłyszał w jego głosie, ale powoli opuścił podłogę i patrzył na niego w napięciu. Posłusznie opadł na krzesło, które ponownie przysunął do biurka. — Moja żona zadecyduje — powiedział w końcu.
Nadzieja przebiła się przez rozpacz na twarzy mężczyzny.
— Ja dam warunki, które wymagam, by były spełnione. Jeżeli odmówi, nie masz prawa więcej jej nachodzić. Jeżeli się zgodzi… — Zastanowił się. — Wszyscy, podkreślam, wszyscy strażnicy z twojej posiadłości mają ją opuścić. Będę to monitorował. Jeżeli choć jeden się pojawi, zabieram Sayuri z powrotem. Przyjdzie z Kankuro, który też będzie mógł w każdej chwili ją zabrać. Jeżeli jakikolwiek shinobi się pokaże, zabije go on albo ja. Tylko takie środki bezpieczeństwa jestem w stanie zaakceptować.
— Zapewniam, że zostaną zachowane. — Fujio uśmiechnął się do niego z wdzięcznością. — Kiedy będę mógł…
— Zaczekasz tutaj — oznajmił Gaara. — Ja pójdę się spytać mojej żony. Nie liczę na rewanż, nawet jeśli się zgodzi. Mam nadzieję, że twój syn przeżyje.
***
Sayuri czuła powagę sytuacji. Szła z Kankuro w stronę posiadłości jednej z wielkich rodzin. Bogowie… Po co to sobie zrobiła? Jeżeli ten cały Hiroji zginie, narobi tylko Gaarze kłopotów. Ale jeśli… jeśli tylko przeżyje, to może poruszy się coś w tych skostniałych strukturach.
Kankuro wczuł się w rolę. Początkowo myślała, że to tylko poza, ale dopiero później zrozumiała. Jedną z marionetek miał już wyciągniętą, pozostałe czekały w zwojach. Jego wzrok był spokojny, ale czujny. Prawdziwy wojownik.
Bogowie… aż tak nie ufali tej rodzinie? Choć… chyba nie powinna tego negować, to rodzeństwo było lepiej zaznajomione z tymi ludźmi. Żałowała, że Temari nie było na miejscu.
Gaara spełnił swoją obietnicę i wysłał Temari do Konohy. Miały zostać omówione wszystkie kwestie związane z ewentualnymi, przyszłymi egzaminami na chuunina organizowanymi wspólnie. Na razie to tylko mgliste plany, które na swoje sfinalizowanie będą musiały poczekać długie miesiące, a może lata. Temari bardzo chciała w tym uczestniczyć, ale teraz by się jej przydała. Nie była aż tak przesadna z troską o nią. W przeciwieństwie do Gaary i Kankuro potrafiła prawidłowo oceniać stopień zagrożenia. Gdyby widziała, że szwagierka jest zaniepokojona, sama również miałaby się na baczności. Gdyby była spokojna, bawiłaby ją paranoja braci. Ale teraz…
Stanęli przed posiadłością, była ogromna. Kankuro spiął się.
— Złamany chuj — mruknął pod nosem i zasłonił Sayuri.
Zamarła. Bogowie, prawdziwa pułapka? Z oddali dostrzegła mały oddział. Kankuro już przywołał pozostałe marionetki. Nagle przed wszystkich wybiegł Fujio.
— Błagam, Kankuro-sama! — wykrzyknął. — Oni odchodzą. Nie spodziewaliśmy się was tak szybko.
Kankuro nie spuścił gardy i, nadal zasłaniając Sayuri, obserwował prywatnych ochroniarzy Fujio. Oni również mu się przypatrywali, jakby mierzyli swoje siły. Nawet kiedy odeszli i zniknęli im z oczu, Kankuro nie poruszył się przez jeszcze kilka chwil. Dopiero po jakimś czasie spojrzał na głowę rodu.
— P-przepraszam… nie chcieli opuścić posterunku.
— Widać, jak zależy ci na synu — mruknął lalkarz i chwycił Sayuri za plecy, prowadząc ją obok siebie. Spiorunowała go spojrzeniem za tę uwagę, a on parsknął cichym śmiechem. Gaara miał rację, jej empatia była niebezpieczna.
— Najmocniej przepraszam. — Nadal powtarzał Fujio. — Dziękuję Sayuri-sama za…
— Nie — przerwała mu. — Wiem, jakie miałeś zdanie na mój temat i nie oczekuję szacunku. Wiem też, w jaki sposób traktowałeś mojego męża. Skoro już jestem żoną Kazekage, to rozumiem, że oficjalnie jesteśmy na tej samej stopie i tak ma pozostać, nie chcę udawania. — To jedno na pewno chciała przekazać. Nie znosiła tytułów i na pewno nie chciała słyszeć ich od tego człowieka. Chciała pomóc niewinnemu synowi, ale ojca nie mogła znieść.
Fujio wyglądał, jakby dostał w twarz. Skinął głową na znak, że zrozumiał. Wprowadził ich do ogromnego holu, całego ozdobionego w złocie. Sayuri zdumiała się na taki przepych, ale nie skomentowała niczego. Po chwili podeszła do nich wysoka, szczupła kobieta, której blada twarz i cienie pod oczami wskazywały, że od dłuższego czasu nie zażywała odpoczynku. Wyprostowała się tylko po to, by po chwili kurtuazyjnie pokłonić się.
— Dziękuję, Sayuri-sama, za łaskę, którą postanowiłaś…
— Kochanie, to Sayuri. — Szybko przerwał jej mąż.
Najwidoczniej nie chciał już sprawdzać jej cierpliwości i nie zachowywał się zgodnie z wszelkimi zasadami etykiety. Powinni poświęcić chwilę czasu na wymienienie grzeczności i poprawne przedstawienie się, ale uznał, że nie życzyła sobie tego.
— A oto moja żona, Michiru.
Sayuri powstrzymała śmiech, przypominając sobie o historii pewnego biednego młodzieńca o tym samym imieniu.
— Już zabieram was do mojego syna.
Kankuro nadal był jej cieniem. Większość marionetek schował, ale jedna nadal była na podorędziu, choć to przeczyło wszelkim przyjętym normom – wchodzić do domu możnych rodzin uzbrojonym. Nikt na szczęście nie skomentował tego. Sayuri widziała, że lalkarz miał nerwy napięte jak postronki i jakiekolwiek dodatkowe bodźce mogły być nieodgadnione w skutkach.
Fujio poprowadził ich do odpowiednich drzwi.
— Nadal znajdują się tam medycy, ale rozkażę im odejść, jeśli tego sobie życzysz.
— Tak będzie lepiej — mruknęła. — Nie najlepiej dogaduję się ze szpitalem.
Kankuro parsknął śmiechem. Małżeństwo spojrzało na nich zdumione, ale nic nie skomentowali. Czyżby śmiech też był nieuznawany przez elity?
Otworzyli drzwi.
Sayuri zamarła na widok kilkunastu medyków uwijających się dookoła łóżka. Miała ochotę wybuchnąć, kiedy przypomniała sobie, jak traktowali…
Kankuro położył jej rękę na ramieniu i potrząsnął głową. Najwidoczniej nie miała tego komentować. Z trudem stłumiła złość.
— Dziękuję za przybycie — powiedział Fujio tubalnym głosem.
Medycy odwrócili się do niego, a część zamarła, widząc Sayuri.
— Zapłatę oczywiście przekażę szpitalowi, a teraz możecie już udać się na odpoczynek.
— Wielce Szanowny Fujio — odezwał się ktoś.
Sayuri rozpoznała w nim jednego z lekarzy, który leczył Kankuro. Zazgrzytała zębami.
— Nie wydaje mi się, by…
— Może nie wyraziłem się jasno — warknął doprowadzony do ostateczności mężczyzna. — Macie stąd wyjść.
To już był bezpośredni rozkaz, którego nie mogli zignorować. Pospiesznie opuścili pokój, nie zaszczyciwszy Sayuri i Kankuro spojrzeniem, choć równocześnie, zgodnie z protokołem, pokłonili się im. Nie ma to jak szacunek…
Gdy tylko zamknęły się drzwi, małżeństwo drgnęło i dopadło do łóżka syna.
— Błagam, Sayuri. — Fujio spojrzał na nią, a emocje kotłowały się na dnie jego oczu. — Proszę, uratuj mojego syna.
— Usiądźcie tam. — Wskazała na krzesła znajdujące się jakiś metr od łóżka. — Albo wyjdźcie.
— Wolimy zostać — powiedziała cicho Michiru.
— Rozumiem.
Podeszła do łóżka. Bogowie… chłopak nadal był przytomny. Wyglądał na dwa, może trzy lata młodszego, a jego ciało sprawiało wrażenie, jakby przymierał głodem, choć wątpiła, by skąpili na jedzeniu. Wyraźnie był toczony jakąś chorobą. Spojrzała mu w oczy. Miał dość bystre spojrzenie.
Zapach krwi i preparatów medycznych unosił się w powietrzu, choć wszystko wyglądało na sprzątnięte. Bogowie… co mu dolegało? Postanowiła postępować z nim, jak ze wszystkimi pacjentami. Nikła nić porozumienia między lekarzem, a pacjentem czasami przeważała o przeżyciu tego drugiego.
— Cześć, mam na imię Sayuri. — Uśmiechnęła się do niego i podała rękę. Widząc, że był niezdolny do większych wysiłków, zbliżyła ją maksymalnie. Poczuła lekki jak piórko uścisk.
— Nazywam się Hiroji.
Głos był tak słaby, jakby już był na progu zaświatów. Nie mogła jednak natychmiast przejść do analizowania jego choroby. Musiała najpierw porozmawiać.
— Nie jesteś jak inni lekarze. Tamci kłaniali się przede mną.
Domyślny gnojek.
— Bo bali się twojego ojca — odparła ze śmiechem. — Kogo takie chucherko, jak ty mogłoby przestraszyć. — Kątem oka dostrzegła sparaliżowane małżeństwo, patrzące na tą scenę ze zdumieniem.
— Chciałbym zobaczyć minę ojca.
— Nie widzisz dobrze? — Właśnie o to chodziło. Swobodna rozmowa nieprzypominająca o fatalnym położeniu.
— Mam okulary. — Głową wskazał na szafkę nocną. — Ale boli mnie, jak je zakładam.
— Nos czy głowa?
— Bardziej… przy nosie.
To również będzie musiała sprawdzić.
— Opowiesz mi, co ci jest?
— A miałem nadzieję, że w tych ostatnich chwilach ojciec złamał się i przyprowadził mi kobietę, a nie medyka.
Kankuro parsknął śmiechem. Hiroji na ten dźwięk spiął się.
— Ktoś jeszcze tu jest?
— Twoi rodzice siedzą trochę dalej — powiedziała Sayuri. — A ze mną przybył mój szwagier, Kankuro.
Dała mu znać, że ma się przywitać z chłopakiem. Wykonał te kilka kroków i podał Hirojiemu rękę.
— Kankuro, miło mi.
Próbował zahamować chichot. Ten gówniarz doprowadził rodziców do stanu przedzawałowego, a on mógł być przy tym. Piękny dzień. Może miał następcę w elitach do łatki kobieciarza?
— Hiroji — powiedział i wyglądał jakby się zastanawiał, gdy puścił dłoń lalkarza. — Jesteś synem Czwartego Kazekage?
— Tak się złożyło — odparł Kankuro.
— Jesteś żoną potwora?
Sayuri zamarła. Nie mogła się nawet wściec porządnie, bo z leczenia nie wyszłoby nic gdyby była wzburzona. Spojrzała ze złością na małżeństwo. Michiru była trochę nieobecna, patrzyła w stronę łóżka syna zamglonym wzrokiem, ale Fujio zadrżał pod wpływem jej spojrzenia. Bogowie… wspaniała sytuacja.
— Za Shukaku nie wychodziłam, ale za Gaarę tak. Wiesz… jest bardzo miłym człowiekiem.
Hiroji najwidoczniej nie wiedział kim tak dokładnie był Kazekage. Chyba zwyczajnie powtarzał zasłyszane słowa.
— Pozwolił ci do mnie przyjść? Nie lubią się chyba z ojcem.
— Gaara wiedział, że potrzebujesz pomocy i pozwolił mi zadecydować.
— A ty przyszłaś.
— Przyszłam i może koniec już tych pogaduszek. — Sayuri chciała wesołym akcentem zakończyć tę krępującą rozmowę. — Opowiesz mi, co ci jest?
— Dzisiaj zwymiotowałem bardzo dużo krwi — przyznał z oporami.
— Hiroji… — powiedziała łagodnie. — Jeśli mi nie będziesz opowiadał wszystkiego, jak mam ci pomóc?
— Zazwyczaj…
Odwróciła się w stronę Fujiego, który już wstawał, ale zmroziła go spojrzeniem. Usiadł posłusznie i zamilkł. Najwidoczniej widział, jak bardzo była zła na niego.
— Bogowie, zmusiłaś mojego ojca do posłuchu — zaśmiał się Hiroji. — Nic dziwnego, że nawet Gaara się ciebie słucha.
— To może ty też zacznij, jeśli mam cię leczyć. — Zdecydowanie polubiła tego wesołego chłopaka.
— Od urodzenia jestem cały czas chory — zaczął. — Najczęściej… były to biegunki i wymioty.
Rozumiała, że nie chciał zdradzać się ze wstydliwymi szczegółami.
— Ale jest coraz gorzej, cały czas krwawię z…
— Rozumiem — przerwała mu. — To jest najpoważniejsze?
— Chyba tak. — Zawahał się. — Mieszkam na pustyni, a łapię grypę. Chyba grypę, bo cały czas cieknie mi z nosa i mam gorączkę. Nie pamiętam, jak to jest oddychać normalnie.
— Postaram się coś na to poradzić.
— Mówili, że jutro umrę — wyszeptał drżącym tonem.
— Nie wiem. — Doskonale zdawała sobie sprawę, że musiała być szczera. Złudna nadzieja była równie niebezpieczna, co zaniechanie leczenia. — Jak cię przebadam, dam wstępną diagnozę. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żebyś przeżył.
— Ale co to za życie? — jęknął. — Ja nie mogę… nawet jeść, nie mogę już wstać z łóżka.
Sayuri odwróciła się w stronę Michiru, która jęknęła i skryła twarz w dłoniach. Chciała móc być naprawdę wściekła na nich, ale widząc rozpacz malującą się na twarzy obojga jakoś nie potrafiła. Nie była w stanie wyobrazić sobie, jakie to uczucie – bezradnie patrzeć jak dziecko umiera.
— Jak widzisz, moi rodzice też już nie mogą…
— Hiroji. — Przysiadła się do niego na łóżku i chwyciła tę słabą, ledwo muśniętą mięśniami dłoń. — Jeżeli stan nie pozwala już nic zrobić, zawsze mówię o tym pacjentom. I nie uznaję za wyleczonych tych, którzy nie mogą normalnie funkcjonować. Jeżeli nic nie poradzę, ty powinieneś podjąć decyzję o swoim losie. Ale… może warto podjąć jeszcze jedną próbę?
— Będziesz szczera?
— Obiecuję.
— Co chcesz zrobić? Lekarze robili już wszystko.
— Będę cię badać i zadawać odpowiednie pytania, czyli dokładnie to, co już zostało zrobione, ale może zobaczę coś więcej. Mogę zacząć?
— Spróbuj.
— Dobrze… — Stanęła z powrotem na podłodze. Ściągnęła z niego koc i widziała, że całe ciało miał w opłakanym stanie. — Kiedy ostatnio coś jadłeś?
— Przed… przed tym atakiem dzisiaj.
— Rozumiem. — Zamknęła oczy i dookoła jej rąk rozbłysła zielona otoczka. Bogowie… nigdy nie widziała tak zniszczonego układu trawiennego. Tam w środku była dosłownie rana na ranie. Zaniechała i spojrzała na chłopaka. — Mogę coś zrobić?
— Co?
— Jeżeli pozwolisz, całkiem zablokuję twoją chakrę. Będziesz długo narażony na moją, a przez to może cię bardzo boleć całe ciało. Jeśli zablokuję chakrę, nie będziesz nic czuł.
— Możesz to zrobić? — Uśmiechnął się. — Bardzo proszę! Po badaniu zawsze było najgorzej. Ale… odblokujesz potem?
— Pewnie — zaśmiała się. — A co, zależy ci na chakrze? Jesteś spadkobiercą rodu, nie shinobi.
Chłopak parsknął śmiechem.
— Zawsze chciałem nim być — powiedział. — Chodzić na misje, choć na chwilę opuścić Sunę.
— Jeszcze będziesz mnie przeklinał, jeśli wyzdrowiejesz, a nie wyrażę na to zgody. — Zachichotała. — Lekarzy ceni się po wyleczeniu, potem stają się upierdliwi. Wiesz… jak Kankuro był ranny, to przez miesiąc nie mógł chwycić marionetek. Jestem pewna, że mnie oklinał.
— A potem cię błogosławiłem — wtrącił lalkarz, mrugając do Sayuri łobuzersko.
— Tobie też nikt nie dawał szans, prawda?
— To są różne sytuacje. Ja, jak zapewne większość medyków, byłam szkolna do tego, by leczyć rany zdobyte podczas walki, a nie choroby. Ale miałam bardzo dobrą nauczycielkę i sama trochę eksperymentowałam. To zacznę. — Mówienie po kolei wszystkiego, co będzie wykonywać było bardzo ważnym elementem. Powinien być świadom, co się działo z jego organizmem i reagować w razie bólu. — Zablokuję ci teraz chakrę.
Wykonała to pospiesznie, nie zdradzając się przed jego ojcem, jak tego dokonała. Nie miała jak się wytłumaczyć, że jako sensor mogła spróbować podpatrywać klan Hyuuga i zapamiętać odpowiednie punkty w ciele do blokowania chakry przeciwnika. Ich technika była zdecydowanie potężniejsza i gdyby mieli możliwość dostania się nawet do Gaary, mogliby całkiem stłumić jego energię. Ona była ograniczona w tym zakresie i tylko słabych albo przeciętnych shinobi mogła tak potraktować… Musieli jeszcze się nie ruszać i oddychać spokojnie, więc nie była to raczej umiejętność bojowa. Na pacjentach czasem miała taką możliwość, ale na potężnych wojownikach, jak Kankuro, nie udałoby jej się tego dokonać.
— Dobrze… już zrobione, a teraz sprawdźmy, co jest przyczyną twojego stanu. — Powoli przejeżdżała ręką od jego gardła, aż po jelita. Wszystko wyglądało tak, jakby było jedną, wielką ropiejącą raną. Zapewne ten atak był spowodowany zbytnim zatruciem organizmu i lekarze nie dawali mu już szans. Jeżeli ropiejące rany pojawiały się od wewnątrz, mogło szybko dojść do śmiertelnych powikłań. — Pozwolisz mi wyleczyć rany wewnątrz?
Spojrzał na nią zdumiony.
— Powiedzieli mi, że to niemożliwe, zbyt szybko tworzą się nowe i…
— Mają rację, ale… — Nie wiedziała, czy powinna zdradzać się ze swoimi przemyśleniami. — Dostałeś ataku po jedzeniu, tak?
Potwierdził skinieniem głowy.
— Będę musiała poprosić cię, żebyś po wyleczeniu zjadł to samo, ale będę miała rękę na pulsie.
— Chcesz wywołać atak? — Zadrżał i przymknął oczy.
— Tak. Muszę zobaczyć na własne oczy jak układ pokarmowy reaguje. Jeżeli będę znała pierwotną przyczynę, być może będziemy mogli zapobiec nawrotom.
— Ale jak jedzenie może sprawić, że…
— Nie wiem jeszcze. Być może niczego się nie dowiem, a ciebie będzie tylko boleć. A być może poznam rozwiązanie. Decyzja należy do ciebie.
W oczach Hirojiego widziała determinację.
— Spróbuj.
— Dobrze, teraz to chwilę zajmie, aż wyleczę wszystko porządnie. Daj mi trochę czasu.
Skinął głową.
Sayuri przez dobrą godzinę walczyła. Chciała mieć pewność, że nie ominęła żadnego stanu zapalnego, ujścia ropy, czy najmniejszego zadrapania wewnątrz niego. Dostrzegła pewną nieprawidłowość, ale jeszcze nie chciała tego komentować.
Po długim czasie żmudnego leczenia skończyła. Otarła pot z czoła i spojrzała w oczy swojego pacjenta.
— Dobrze… co jadłeś?
— Chyba ryż z jabłkami — powiedział powoli.
— Michiru. — Sayuri zwróciła się do jego matki. — Mógłby dostać to samo?
Kobieta wyglądała, jakby zobaczyła ducha, a po chwili szybko wstała.
— Już idę po służbę.
To mówiąc wypadła z pokoju. Kankuro wcześniej usiadł na krześle oddalonym od bratowej zaledwie o kilkadziesiąt centymetrów i przyglądał się jej pracy. Fujio patrzył na nią z mieszaniną nadal odczuwalnego wstydu i wdzięczności. Minęło parę minut krępującej ciszy i na szczęście powróciła Michiru.
— Powiedzieli, że to było to.
Podała jej talerz i patrzyła na nią w napięciu. Zapewne chciała coś zrobić, by pomóc swojemu dziecku, ale Sayuri nie miała jej nic do zaoferowania, nawet słów otuchy.
— Hiroji… możesz sam jeść?
Chłopak skinął głową, więc podała mu miskę.
— Zobacz… już mam rękę nad twoim przełykiem i będę wędrować razem z jedzeniem. Na pewno zareaguję odpowiednio szybko.
Ponownie skinął głową.
Sayuri z oporami spojrzała w stronę małżeństwa.
— Jeżeli byliście kiedyś przy ataku, to wiecie jak to wygląda. Nie musicie być przy tym.
— To nasze dziecko — wyszeptał Fujio.
— Rozumiem… Dobrze, to zjedz trochę, ale nie więcej niż kęs.
To był naprawdę dziwny moment. Jeszcze nigdy nie wykonywała tego typu czynności, ale po chwili uzyskała pewność. Bogowie… to strasznie silna reakcja. Ciało odrzucało jedzenie i niemal natychmiast, jeszcze przed dotarciem zbyt głęboko, tworzyły się bąble wewnątrz jego układu pokarmowego. Zareagowała natychmiast. Chłopak nawet nie wyczuł, że coś było nie tak, a dosłownie wyrwała mu jedzenie z gardła chakrą. Był zdezorientowany, ale po chwili poczuł ból. Sayuri nie bawiła się w delikatność i wręcz brutalnie leczyła jego wnętrze, nie mogąc pozwolić, by znowu był na skraju śmierci. Minęło kilka minut i wszystko wróciło do normy. Patrzyła na chłopaka w zadumie.
— Zawsze tak reagujesz?
— Nie — powiedział cicho.
— To mi… wydaje mi się, że nie tolerujesz albo ryżu albo jabłek.
Nie było to do końca znane. Po prostu niektórzy ludzie nie mogli jeść niektórych rzeczy. Mieli mdłości albo inne dolegliwości, jak chociażby biegunka. W jego wypadku to musiał być pech albo… Zawahała się. Może to nigdy nie zostało wykryte, aż w końcu organizm nie wytrzymywał takich szoków. Początkowo to było łagodne, jakaś biegunka, czasem zatwardzenie, aż doprowadzili do ruiny zdolność jego organizmu do odpowiedniego reagowania i wszystko było wyolbrzymione. A te nieprawidłowości w jelitach, które dostrzegła… to mogła być po prostu wada wrodzona, która potęgowała jego stan.
— Jeszcze muszę sprawdzić ten nos — powiedziała, wiedząc, że pacjentów powinno się traktować holistycznie.
— Nos?
— A co, nie chcesz oddychać?
— Bardzo chcę — powiedział z uśmiechem.
— To daj mi chwilę.
Jej ręce znowu rozbłysły zieloną otoczką. Chwilę badała jego nos i… Przestała. Wybuchła śmiechem. Czuła na sobie zdumione spojrzenia. Próbowała się opanować.
— Badali ci kiedyś nos?
Hiroji skinął głową. Wyglądał na zdezorientowanego.
— Mój młodzieńcze, masz wyjątkowego pecha. Ale już zaręczam, że w końcu wstaniesz z łózka.
Niedowierzanie. To widziała w jego oczach.
— Co ma pani… co masz na myśli? — poprawił się szybko Fujio i wraz z żoną podeszli do niej.
— Hiroji ma pecha — powtórzyła. — Nie jest to nic poważnego, ale długo nie było leczone. Moim zdaniem ma zaburzenia w pracy błony śluzowej. W nosie ma narośle, nazywa się to polipy i już dość rozwiniętą grzybicę, a także dość sporą ilość tkanki martwej. To zapewne lekarze wiedzieli, ale uznawali, że operacja jest narażaniem życia pacjenta. Mieli racje, ale nie połączyli tego z układem pokarmowym. Przez tę samą dolegliwość cały układ… po prostu ma nieco utrudnione zadanie. Dodając do tego fakt, że niektóre pokarmy mogą powodować u niego biegunki i inne wstydliwe dolegliwości… Moim zdaniem wygląda to tak: od zawsze miał te dwie przypadłości. Odrzucał niektóre pokarmy, ale objawiało się to na początku dość łagodnie, a z czasem, z biegiem lat przez to, że praca błony śluzowej była upośledzona, dawało to coraz ostrzejsze reakcje. Do tego stopnia, że jest teraz na skraju śmierci.
— Jak to wyleczyć? — Michiru patrzyła na nią ze łzami w oczach. — Da się? Wyleczyć całkiem?
— Tak i nie. Da się doprowadzić do tego, że będzie mógł normalnie funkcjonować, ale już do końca życia będzie musiał przyjmować odpowiednie mieszanki ziół, by wspomóc pracę tej błony śluzowej i unikać jak ognia niektórych pokarmów. Ale poza tym… Będzie zdrowy.
Uśmiechnęła się do nich. Wyglądali, jakby kamień spadł z serca obojgu. Michiru nie wytrzymała i rzuciła się na nią uściskami.
— Dziękuję pani… Sayuri. — Kobieta płacząc, dukała z siebie słowa wdzięczności. — Bardzo… bardzo jestem…
— Nie ma za co — wyjąkała Sayuri i patrzyła znad jej ramienia na Kankuro. Wyglądał na rozbawionego jej zażenowaniem.
— Kochanie… — Fujio delikatnie zabrał żonę, choć i on wyglądał na wzruszonego.
— Proponuję dać teraz Hirojiemu to, po czym macie pewność, że nie ma żadnych napadów. Karmić go tylko sprawdzonym jedzeniem, które on sam wskaże, przez kilka dni. W międzyczasie przygotuję odpowiednie zioła, które będzie przyjmował na poprawę pracy błony śluzowej nosa i układu pokarmowego. Jak nabierze sił, trzeba będzie eksperymentować do skutku z pokarmami i spisywać co może, a czego nie może jeść. Potem można pomyśleć nad usunięciem tego bałaganu z nosa i będzie mógł normalnie oddychać. W ogóle będzie raczej normalnie żył, tylko zalecałabym raz na pół roku chodzić do lekarza, żeby upewniać się, czy w nosie znowu coś się nie tworzy. Takie cholerstwa ciągną się za człowiekiem przez całe życie.
— Będę normalny?
W końcu spojrzała na swojego pacjenta. Patrzył w jej kierunku, a łzy spływały mu po twarzy.
— Nie wiem, nie wiem... Jeżeli mam być upierdliwa, to raczej nie. Taka błona śluzowa… — Nie dokończyła, a chłopak zaśmiał się.
— Co mogę… Jak mogę się odwdzięczyć? — Fujio wyglądał na przejętego.
— Zioła, których będzie potrzebował… — Zawahała się. Pewien plan narodził się w jej głowie, ale… To nadal za mało, by poprawić sytuację w Sunie, choć była przekonana, że właśnie uzyskała dla Gaary potężnego sojusznika w Radzie. — To rzadkie zioła. Nawet jak na warunki Konohy, w której się wychowywałam. Należy je sprowadzić, a wiem że zazwyczaj takie rzeczy były przeprowadzane z Liściem, ale w tym przypadku… — Jeżeli nie chciała storpedować w przyszłości swojego planu, musiała kłamać. — Potrzebne są jak najświeższe, zanim posłużą mi za stworzenie maści i zdrowotnego płynu. Na razie posłużę się półśrodkami, ale potrzebne są lepiej przyswajalne, świeże. Konoha sprowadza je z dwóch wiosek, które są neutralne i może…
— Daj mi szczegóły i sprowadzę ich tony.
Fujio był zdeterminowany, a Sayuri uzyskała pewność, że właśnie podłożyła podwaliny pod swój plan.
— Ale nie odpowiedziałaś, co mogę zrobić? Za przeszłość nie jestem w stanie dostatecznie przeprosić. Poprawa nie wyrazi całej mojej wdzięczności.
— Uznajmy, że masz dług. — Prędzej czy później przyjdzie po niego, ale na razie to musiało zaczekać. — Poza tym jeszcze mi nie dziękuj. Najpierw postawię na nogi Hirojiego.
— Ty? Nie sądzę, by Kazekage-sa…
— Też jestem pewna, że Gaara nie wyraziłby zgody, gdybyś go o to poprosił — powiedziała otwarcie Sayuri. — Tak, jak ty troszczysz się o syna i żonę, tak on troszczy się o mnie i swoją rodzinę. Nie dałeś zbyt wiele dowodów zaufania, ale jeśli w dalszym ciągu będziesz słuchał jego zaleceń i nie będzie tu strażników, to będę tu przychodzić. Mam tylko nadzieję, że nie będę zbyt uciążliwa dla szwagra. — Spojrzała rozbawiona na Kankuro.
— Widzisz Fujio, ta kobieta okręciła nas sobie wokół palca, ale kto wygra z tymi ślicznymi istotami?
Kankuro obserwował ich reakcję. To było niespotykane. Choć widział rozbawienie czające się w oczach obojga, nie zareagowali. Tresura elit była nadzwyczaj silna.
— Obiecuję, że w czasie, kiedy tu będziesz, nie będzie strażników. Proszę tylko o informację, w jakich godzinach ma ich nie być, a dostosuję się do tego.
— Jutro przyjdę o jedenastej i postaram się mieć już odpowiednie preparaty.
— Nie będzie żadnych leków? — Widząc zdziwione spojrzenie Sayuri, Michiru zmieszała się.
— Na te dolegliwości zapewne istnieją jakieś — przyznała powoli. — Ale ja uważam, że naturalne środki lepiej wpływają na chory organizm. Gdybyś spojrzała na wszystkie preparaty znajdujące się w lekach, to mogłabyś się przerazić. W większości są to bardzo przetworzone zioła i rośliny, których stężenie jest tak ogromne, że na pewno nie dałabyś swojemu dziecku zjeść tyle na raz. Wyglądają na małe kapsułki, ale w nieodpowiednich dawkach mogą doprowadzić do katastrofy. Przy maściach, płynach, jak te, które stworzę, zarówno ja, jak i wy będziecie widzieć proces produkcji i będą na pewno lepiej przyswajalne. Mniejsza ilość poszczególnych składników niż w lekach, a efekt ten sam.
I były tańsze, ale tego nie dodała. To zachowa na później, kiedy znajdzie jeszcze jeden brakujący element w swoim planie, jak pomóc mieszkańcom. Musiała jeszcze znaleźć możliwość, by ci idioci z Rady zarobili pieniądze.
— Rozumiem, nie chciałam podważyć twojego zdania — powiedziała szybko Michiru.
— Jakie zioła miałbym sprowadzić? — ponowił pytanie Fujio.
— Sprowadzać — poprawiła go Sayuri. — To leki do końca życia. Jedynie dwa zioła są bardzo ciężko dostępne, ale radziłabym otworzyć sobie możliwość do sprowadzania bardziej rozbudowanego pakietu, na wypadek gdyby Suna miała problem z dostępnością.
— Muszę to spisać… i jeszcze z jakich wiosek…
— Tym zajmiemy się jutro. — Sayuri podeszła do Hirojiego. — A ty masz jeszcze jedno zadanie.
Uśmiechnął się do niej, choć ślady łez nadal były widoczne na jego obliczu.
— Do jutra masz zjeść tyle, ile zdołasz. Musisz szybko wrócić do formy. Wiesz, po czym cię nigdy nie bolało?
— Jak o tym powiedziałaś, to znam kilka takich rzeczy. — Zawahał się. — Ale będziemy musieli…
— Tak, każdy składnik, który przyjdzie nam do głowy będziemy musieli sprawdzić i zapisywać, żebyś pod żadnym pozorem nie jadł tego nigdy więcej.
— Jak wyzdrowieję, to cię uściskam — zagroził, a Sayuri parsknęła śmiechem.
— Ale tylko jak wyzdrowiejesz. Wcześniej to byłby zbyt szybki prezent
Nie mogę się doczekać, jak się akcja rozwinie z Hiroiim i Fujio! Mam nadzieje, że nie wpadli tylko na chwilę. Gaara rozwalił mnie tym tekstem o zesraniu się na środku stołu, no i Sayuri o wyjściu za mąż za Shukaku x) A tak jeszcze spytam, chcę być przebiegła i może odpowiesz - ile jeszcze będzie tych pijackich rozmów przy pełni? Brakuje mi tego trochę <3
OdpowiedzUsuńAlba Longa
Myślałam, myślałam i chyba nadal jestem ogłupiona po pracy, bo nie wiem, co jest przebiegłego w tym pytaniu :(
UsuńNie jestem pewna, ale chyba jeszcze dwa albo trzy pijackie ekscesy się wydarzą :P
Coś mi się wydaje, że Hiroji Sayurce spadł z nieba. Sayuri nie brakuje zimnej krwi, tutaj chłopak na łożu śmierci a ona jest w stanie wymyślić jak upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Przychylność starego jej się przyda, ciekawa jestem tylko czy będzie lojalny. Wiadomo, że są typy które tylko patrzą jak pokąsać swoich dobroczyńców, a im większy mają dług wdzięczności tym większą nienawiścią zieką. Fujio na takiego nie wygląda, a przynajmniej sprawia wrażenie jakby miał kręgosłup moralny. czekam aż Suma stanie się potęgą ekonomiczną :D
OdpowiedzUsuń