Gaara siedział na dachu budynku. Oparł swoją krwiście-czerwoną czuprynę o piaskową ścianę, powstałą zgodnie z jego wolą na dachu jednego z budynków. Wpatrywał się bez większego entuzjazmu w swoich conocnych towarzyszy. Lecz tym razem jego spojrzenie nie sięgało gwiazd. Choć patrzył w ich kierunku, nie był w stanie skupić się na niczym.
Noc... Te chwile od zawsze były dla niego czymś niezwykłym. To wtedy zrzucał z siebie maskę nienawiści, by choć przez chwilę sam przed sobą udawać, że był normalny. Ale teraz... Teraz maska sama spadła, a on wiedział, że nie potrafił jej ponownie na siebie narzucić.
Uzumaki Naruto... te dwa słowa sprawiały, że ponownie w jego duszy trzepotała nadzieja. Skoro on potrafił stworzyć własną ścieżkę na drodze ku lepszemu życiu, to chyba warto spróbować, prawda? Skoro inny jinchuuriki potrafił zdobyć akceptacje u ludzi, to on też mógł, prawda? Ale nie był nim. Nie posiadał tego wesołego, całkiem swobodnego usposobienia. Nie potrafił zmusić się, by na jego twarzy pojawił się pozbawiony cynizmu uśmiech. Nie potrafił zdobyć się na ucięcie z kimkolwiek luźnej pogawędki. Ale próbował to wszystko osiągnąć. Małymi kroczkami parł do przodu, zostawiając za sobą piekło, w którym żył. Uzumaki Naruto... czy był świadom jak wiele zmienił w jego życiu?
Ale nie tylko jemu zawdzięcza swoje całkiem nowe życie. W jego myślach natychmiast pojawiły się oczy. Te oczy. Oczy całkiem puste, martwe, pozbawione choćby iskierki życia. Ta dziewczyna... kim ona była?
*
Kilka dni wcześniej.
Wrócili z niewykonanej misji. Temari i Kankuro widząc zmianę w zachowaniu najmłodszego brata, w ciągu zaledwie dwudziestu-czterech godzin zmienili do niego stosunek. Dlatego z taką pasją prowadzili poszukiwania dziewczyny. Jakby obeszła ich wiadomość o śmierci ojca, oni skupili całą swoją energię na odnalezienie jej. W końcu jej celem był Gaara, prawda? Biegali jak opętani po wszystkich członkach Rady, chcąc się dowiedzieć nie tylko kim była ta dziewczyna, ale też kto przydzielił jej zadanie. Każdy wysoko postawiony uznawał ich za wariatów. Nikt, nigdy nie słyszał o osobie, którą opisywali, a tym bardziej o zadaniu, które rzekomo było jej postawione.
I choć niczego się nie dowiedzieli, Temari i Kankuro uparcie szukali jakiejkolwiek wzmianki na jej temat. Prowadzili prawdziwe dochodzenie. Ale... to było niemożliwe. Nikt, absolutnie nikt nie słyszał o dziewczynie. Może gdyby znali jej imię byłoby łatwiej, ale... Nie, nie miało to żadnego znaczenia! Oni po prostu musieli ją znaleźć!
Gaara był świadkiem ich poczynań. Posłusznie chodził za nimi, słuchając tej samej odpowiedzi: Nie wiem o kim mówicie. I choć w głębi duszy wiedział jaki będzie finał tych poszukiwań, nie potrafił ich opuścić. Przecież sam chciał się dowiedzieć, kim ona właściwie była. Kim była... skoro patrząc w jego oczy nie dostrzegł tam strachu? Kim była... Dlaczego patrząc na nią miał wrażenie, że nie tylko ona jego, ale i on ją zna na wylot? Co to było za dziwne połączenie? Jakby znał ją od zawsze...
I w końcu stało się. Znaleźli dwie osoby, które ją kojarzyły.
Starszy mężczyzna, który szukał jakichkolwiek dodatkowych środków, wynajął tej dziewczynie pokój. Cała trójka weszła tam, jakby mieli rozwikłać długo skrywaną tajemnice. Jakież było ich zdziwienie! Czy można tak mieszkać? W tym pokoju nie było nic, nie licząc równo złożonego, pościelonego materacu, lampy usytuowanej w kącie pokoju i malutkiej komody, która stała pod oknem. To wszystko.
Temari i Kankuro wpatrując się w to ogromne pomieszczenie, poczuli jak włosy jeżą im się na karkach. W tak wielkim pokoju nie było nic! Absolutnie nic. Nic, co mogłoby określić jej osobę. Żadnych ozdób, małych drobiazgów nic. I choć nie było w tym nic strasznego, oni poczuli się niepewnie. Jak można tak mieszkać? Tak... pusto. Dlaczego im bardziej zbliżali się do niej, tym mniej rozumieli? Przecież to niemożliwe, żeby nikt o niej nie słyszał, nic o niej nie wiedział!
A Gaara? Gaara wpatrywał się w pomieszczenie i jako jedyny z trójki poczuł, że coraz bardziej ją rozumie. Była podobna do niego – jego pokój wyglądał identycznie. No... może poza komodą, on miał szafę. Ale tak? Posiadał równie dużą sypialnie i była ona równie pusta. Żadnych ozdób, żadnych drobiazgów, nic.
Odkrycie miejsca zakwaterowania rudowłosej nic im nie pomogło. Nadal nie czuli, by choć trochę się do niej zbliżyli. Musieli więc odwiedzić drugą osobę, która ponoć o niej słyszała. Baki, ich sensei.
Późnym wieczorem udali się do jego mieszkania, omiótł ich srogim spojrzeniem i niechętnie wpuścił do środka.
— Czego chcecie? — Jego ton był równie surowy, co spojrzenie.
— Wiesz kogo szukamy — mruknęła zniechęcona Temari.
— Taa... ale nie wiem czego się po mnie spodziewacie. Powiedziałem jedynie, że kojarzę osobę, która pasuje do waszego opisu.
— Ale gdzie ją widziałeś?! — wykrzyknął Kankuro. Tak jak siostra, miał powoli dosyć tej pogoni za duchem.
— Rok, może dwa lata temu widziałem ją w gabinecie Czwartego.
Gaara po raz pierwszy wyraził zainteresowanie rozmową. Czyżby jednak miał rację? To ojciec ją na niego nasłał?
— Nie wiem po co tam była ani dlaczego Kazekage natychmiast kazał jej wyjść, jak się zjawiłem. Wiem tylko, że nie odpowiedział mi na żadne pytanie, dotyczące tej dziewczyny. Jedyne, co udało mi się znaleźć to... — Wyciągnął z ukrytej szuflady cieniutką teczkę. Taką, jaką każdy shinobi wioski Piasku posiadał. — Ale...
Nie zdążył dokończyć. Temari szybko wyjęła mu ją z rąk z wyrazem tryumfu na twarzy, jednak...
— Pusta? — wyjąkała. — Jak to pusta, do cholery?!
Gaara wyjął teczkę z rąk siostry i uważnie się jej przyjrzał. Temari nie miała racji. Co prawda zawartość nie była zadowalająca, ale... Moment. Coś mu się nie zgadzało. Dlaczego nie było na niej imienia dziewczyny? Na niemal pustej stronie zawarte były jedynie informacje, dotyczące zdobytych stopni. W wieku ośmiu lat została geninem, rok później chuuninem, a dwa lata temu jouninem. Ale to nie wszystko... Pośrodku niemal pustej strony znajdowało się jej czarno-białe zdjęcie.
Jakby to było dosłownie ułamki sekund temu, przed swoimi oczami dostrzegł jej oczy. Te oczy... Oczy, które pochłaniały go całego i sprawiały, że cały pozostały świat nie istniał. Tylko jej puste oczy, które miały większą moc niż był w stanie pojąć. One...
*
Gaara otrząsnął się z myśli i zerknął na puste uliczki Suny. To wspomnienie nieustannie go prześladowało. Tamta chwila podniecenia, gdy myślał, że czegoś się o niej dowie. Ale na próżno. Poza jej zdjęciem i kilkoma niepotrzebnymi informacjami niczego więcej się nie dowiedział.
Coraz intensywniej o niej myślał, zajmowała każdą jego chwile. Kim była? Dlaczego go nie zabiła? Dlaczego żyła, jakby nigdy nie istniała? Do czego wykorzystywał ją Kazekage? Dlaczego wszystko wokół jej osoby było spowite tajemnicą? Gdzie teraz jest, skoro Czwarty nie żyje? Opuściła Sunę, a może nadal gdzieś się kryła w pobliżu? Czy to możliwe, by poza trzema osobami nikt jej nigdy nie widział? Dlaczego nie było żadnych informacji na temat jej zdolności, wykonywanych misji?
Westchnął cicho i ponownie wbił wzrok w gwiazdy. Chyba nigdy się nie dowie, chyba już nigdy nie rozwikła tej nie dającej mu spokoju tajemnicy. Może powinien to sobie odpuścić? Dać odejść? Bo co mu pozostało? Stanąć pośrodku Suny i wydrzeć się, żeby mu się ukazała? Zaśmiał się cicho pod nosem. Nie, nawet on nie był do tego stopnia szalony.
Poza tym ma ważniejsze sprawy na głowie. Od ponad miesiąca, od momentu, w którym opuścił Konohę, nie wysyłali go na żadną misję. Żadną. A teraz postanowił odejść od swojej dotychczasowej drużyny i przyłączył się do Podstawowych Jednostek Wioski Piasku. A następnego dnia czekała go pierwsza misja... Czy da radę powstrzymać swoje mordercze zapędy? To jest misja poprawy stosunków między Konohą, a Suną. Dlaczego więc wysyłają jego? Czyżby to miał być okrutny żart ze strony zarządców Wioski? Chyba jedynie...
Po raz kolejny westchnął cicho. Tak, musi wyrzucić obraz dziewczyny ze swojej głowy. Przecież nie mógł całe życie uganiać się za duchem, cieniem. Powinien w końcu zrobić coś ze swoim życiem.
***
Rudowłosa dziewczyna po powrocie do Suny zrozumiała tę porażającą prawdę. Kazekage umarł. Stała tak w jego pustym gabinecie i niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w zachwycającą panoramę wioski Piasku. Nie żył... Co teraz? Co ona miała teraz, do cholery, zrobić?! Całe jej życie opierało się na tych dwóch osobach. Kazekage, któremu była bezwarunkowo posłuszna i Gaarze, którego miała zabić. A teraz... już chyba nic nie miała. Nie miała na swojej głowie ani bezwzględnych rozkazów Czwartego, ani też celu swojego istnienia. Straciła to wszystko. Co miała ze swoim życiem zrobić?
Długo stała, wpatrując się w zachodzące słońce, a jego promienie leniwie spowijały swym blaskiem postać dziewczyny. A ona... Wpatrywała się w bezruchu na ten widok i czuła narastającą złość. Jak on śmiał zginąć?! Całe życie służyła mu niczym najdoskonalsza niewolnica, podporządkowała każdą sekundę swojego życia pod jego dyktando, a teraz... nic, pustka. Zniszczył ją doszczętnie. Zużył i porzucił. Pozbawił wszystkiego, zabrał każdą, najcieńszą nawet więź jaką posiadała i zmienił w tę jedną. Tę jedną, której sama się pozbyła. Bo nie zabijając Gaary, zniszczyła siebie. Zniszczyła cel, do którego była stworzona. A bez tego była niczym. Osobą bez przeszłości i bez szansy na przyszłość, bez najmniejszego choćby celu, szansy na normalne życie. Bo tego była pewna. Kazekage zniszczył ją i nie miała już szansy na zmianę. Była tylko doskonałym narzędziem w jego rękach, a bez niego była niczym. Bez jego okrutnych rozkazów nie miała niczego w swoim życiu. I stojąc tak zrozumiała, jak wielka nienawiść ją przepełniała. Jak ogromną złość czuła do tego człowieka. Jak wielka niesprawiedliwość ją spotkała, gdy spostrzegł ją spośród innych dzieci.
I tak po prostu... Tak po prostu opadła na kolana. Jakby całe nieszczęście, cała marność jej życia zwyczajnie ją przygniotła. Przez chwilę siedziała na podłodze, będąc w stanie absolutnego zdumienia. Tak nie czuła się nigdy. Z przerażeniem dotknęła dłonią swojej twarzy... była mokra... łzy? Zaśmiała się gorzko. Chyba nigdy nie płakała, a przynajmniej nie pamiętała już jak to się robi. Ale chyba takie rzeczy przychodzą w sposób naturalny, prawda? Tak, to musiała być prawda, bo w przeciwnym przypadku z jej ust nie wydobyłby się ten żałosny jęk, jej ciało by nie drżało, a oczy nie szkliły całe we łzach. Płakała, tak po prostu. Bo straciła wszystko.
I nagle jak duch za oknami mignęła dobrze jej znana postać. Jakby to był przymus, uniosła się na nogach i wpatrywała jak Gaara mknie w kierunku swojego bladego rodzeństwa, stojącego przy członkach Rady. Widziała na jego twarzy całą gamę emocji, których nigdy nie okazywał. Początkowo wdarło się tam zaskoczenie. Cóż, z całą pewnością nie rozumiał dziwnych min swojego rodzeństwa. A potem... szok. Tak, z całą pewnością to musiał być szok, że człowiek, którego nienawidził i równocześnie się bał, zniknął z jego życia. I choć dla niego to zdarzenie nie miało prawdopodobnie większego znaczenia, to dla dziewczyny było punktem zwrotnym. Widząc go, tak doskonale wpasowującego się w nową rolę i ona poczuła, że nie może się poddawać. Że w końcu, po wielu latach odnajdzie sens swojego istnienia. Bo teraz była wolna. Nie miała nad sobą tego okrutnego człowieka. Była wolna. Tak... ale co z tą wolnością zrobić?
***
Kilka pierwszych dni swojej wolności spożytkowała na... niczym. Tak po prostu. Leżała w swoim nieskazitelnie czystym pokoju i nie robiła nic poza podtrzymywaniem funkcji życiowych. Pierwszy raz od wielu lat nie musiała nic robić, nigdzie być, słuchać rozkazów Kazekage. Po prostu istniała dla samej idei. Ale w końcu, po tych kilku dniach odczuła coś, chyba po raz pierwszy w życiu, a z pewnością od długiego czasu. Nuda. Co miała robić? Przez całe życie była pozbawiona wolnej woli, własnego zdania i teraz stała się niczym. Ale czas w końcu zapełnić tę pustkę. Co chciała robić?
Na początku udała się do miejsca, które od zawsze ją fascynowało. Zielarnia. Tu wszystko było klarowne, jasne, każdy miał wyraźnie wyznaczone zadanie i je wypełniał. Żadnego ryzyka. Tylko nieprzerwany, stały cykl. Mogła obserwować, jak spod jej ręki powstaje nowe życie... dziwne uczucie. Tak wiele lat pozbawiała innych tego cudu, a teraz przyczynia się do powstania nowego. Co z tego, że były to tylko rośliny? Z uśmiechem na ustach przyglądała się swojej pracy. Tak, to z pewnością miłe uczucie. Ale niestety... to tylko częściowo wypełniło jej życie. Bo przecież nie mogła siedzieć tu całe dnie. Zresztą... nikogo nie poprosiła o zgodę, tylko samowolnie dryfowała pośród tych drogocennych ziół. Westchnęła cicho, słysząc uniesione głosy. Zapewne ktoś w końcu spostrzegł intruza.
Kilka dni po tych zdarzeniach udała się do miejsca, w którym nigdy w życiu nie była. Szpital. Nie była idiotką. Doskonale wiedziała, że znajdowali się tam chorzy albo ranni ludzie. Że kobiety wydają tam na świat swoje pociechy. Ale jak to wszystko wyglądało? I po raz kolejny przekroczyła nowy, nieznany jej próg. Przechadzała się długimi korytarzami niczym duch. Nikt nie zwracał na nią uwagi, nikt nie pytał co tutaj robi. Jak zawsze – nie istniała. Ale w pewnym momencie do jej uszu dotarły słowa.
— Państwa syn nie przeżyje. — Starszy, widocznie doświadczony medic-ninja pochylił się nad zapłakaną kobietą i położył jej dłoń na ramieniu, patrząc w zrozpaczone oczy mężczyzny, który obejmował żonę ramieniem. — Próbowaliśmy wszystkiego.
— Ale jak to?!
Słysząc to rudowłosa po raz pierwszy odczuła współczucie. Ten żałosny jęk, spojrzenie, które wyraźnie świadczyło o niewypowiedzianym bólu.
— Mówiliście, że da się go uratować!
— Spadł z wysokości piętnastu metrów, to i tak cud, że przeżył tak długo...
— To twoja wina! — wykrzyknęła kobieta i wyrwała się z objęć męża. — Mówiłam, żebyś nie ciągał go tam! Po co?! Po co ci to było?!
— Skarbie... — wyszeptał mężczyzna i delikatnym ruchem przytulił drobną kobietę. — Przecież wiesz, że nigdy nie chciałem dla niego źle... Odwróciłem się dosłownie na kilka sekund, a on...
— Wiem... — Szloch kobiety niósł się po korytarzach.
Tyle uczuć. Taka gama ekspresji, że rudowłosej zakręciło się w głowie. Ludzka tragedia nigdy ją nie obchodziła. Ludzie rodzą się, żyją i umierają. Taka kolej rzeczy. Ale teraz? To było tak niesprawiedliwe! Małe, niewinne dziecko miało być kolejną ofiarą tego okrutnego świata? Z nieco bardziej niż zwykle ożywioną miną, zerknęła w stronę zamkniętej sali. Niestety, łóżko chłopca było zasłonięte szpitalnymi zasłonami. Bez słowa zniknęła w kłębie gęstego dymu i stanęła tuż obok posłania. Spojrzała na małą, drobną twarzyczkę. Dobrze znała taki wyraz twarzy. Medyk się nie pomylił. To była ta chwila, która dzieliła człowieka od poznania tajników wieczności. Ulotny moment, który łączył życie ze śmiercią. Malec miał złociste, lekko kręcone włosy, a gdyby nie liczne zadrapania i rany, dziewczyna mogłaby przysiąc, że był synonimem słodyczy.
Z uśmiechem dotknęła jego złocistych loków. Ale lekarz mylił się. To nic pewnego, że umrze. Westchnęła cicho, a jej dłoń zajarzyła się jaskrawo-zielonym blaskiem chakry. I po chwili zadrapania zniknęły, a jego cera przestała być upiornie blada. Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem i wpatrywała w swoje dzieło. Chyba po raz pierwszy robiła coś całkiem bezinteresownie. Było to całkiem przyjemne... Nagle malec otworzył oczy.
— Anioł... — Doszedł do jej uszu cichy szept słodkiego blondynka. — To tutaj czeka na mnie dziadziuś?
— Nie mały, jeszcze trochę się pomęczysz na tym świecie — powiedziała rudowłosa, starając się uśmiechnąć. Tego też nigdy nie robiła. Nigdy nie otwierała się do drugiej osoby na tyle, by pokazać jej tę głęboko skrywaną resztkę człowieczeństwa.
Chłopiec odpowiedział jej promiennym uśmiechem. Już otwierał usta, żeby coś dodać, ale...
— Co pani tu robi?! — wydarła się matka chłopca, patrząc na całkiem skołowaną rudowłosą.
— Ja...
— Ratunku! Pomóżcie, ona chce... — Ale zamilkła, bo dziewczyny już nie było. Zniknęła w gęstych kłębach siwego dymu. Kobieta dalej chciała wzywać pomocy, ale wystarczyło jedno spojrzenie na szpitalne łóżko, by straciła zdolność do racjonalnego myślenia. — Masaru? — wyjąkała słabym tonem, patrząc na swoją pociechę. Całą, zdrową, uśmiechniętą od ucha do ucha.
— Mamusia! — wykrzyknął chłopczyk, a kobieta rzuciła się na niego z uściskami i nie chciała wypuścić. — Mamuś...
— Cicho, skarbie... już dobrze. — Łzy kobiety spływały wartkim strumieniem po policzkach. — Ciii... mamusia jest przy tobie... — Całowała jego złociste loczki, chciwie wdychała zapach swojego jedynego dziecka. Tak niewiele brakowało, a... — Kochanie... — Zerknęła na twarz synka. — Kim... kim była ta pani? Co ci zrobiła?
— To żadna pani! — Oburzył się chłopczyk wyrywając się z matczynego uścisku. — To był anioł! Uratowała mnie!
— Co tu się dzieje?
Medyk i słaniający się na nogach ojciec, stanęli na progu sali szpitalnej.
— Ma-masaru?
— Tatuś! — wykrzyknął blondynek i wystrzelił jak z procy, z łóżka. Rzucił się w ramiona ojca i mocno wtulił.
— Ale... ale... — wyjąkał mężczyzna, nie mogąc w to uwierzyć. Spojrzał na równie zaskoczoną twarz medyka, a potem przeniósł wzrok na skołowaną żonę. — Co się tutaj stało?
— Anioł mnie uratował! — wykrzyknął chłopczyk śmiejąc się rozkosznie. — Przyszła tutaj i już jestem zdrowy!
Ojciec nadal wpatrywał się w twarz żony.
— Nie wiem... — wyjąkała kobieta. — Weszłam do sali i była tutaj jakaś dziewczyna, na oko z czternaście lat.
Oniemiały na widok tryskającego życiem chłopca medyk i ojciec skinęli głowami.
— Ja... ja... tylko na nią krzyknęłam, a ona zniknęła...
— Shinobi? — wyjąkał staruszek.
— Chyba tak, znaczy... ja... ja nie wiem.
— Nie shinobi, tylko anioł! — Po raz kolejny zaprotestował chłopczyk, a trójka dorosłych wybuchła gromkim śmiechem.
— Anioł, nie anioł, shinobi, nie shinobi… ważne, że nic ci nie jest. — Zaśmiał się mężczyzna i mocno przytulił malca do piersi.
A rudowłosa stała na dachu pobliskiego budynku i patrzyła na rozgrywającą się przed jej oczami scenę. Czuła coś na kształt dobrze spełnionego obowiązku. Dzięki niej ten chłopczyk przeżył. A kto wie, może będzie miał przed sobą długie lata? Może to następca Kazekage?
I właśnie wtedy dotarła do niej ta świadomość. Zrozumiała jak ważne było ludzkie życie. Przecież każdy człowiek miał jakąś bliską swemu sercu osobę. I nawet jeśli dla niego samego jego istnienie nie przedstawiało żadnej wartości, to dla innych z pewnością. I choć powinna czuć się gorzej, bo przecież nie miała żadnej takiej osoby, wcale tak tego nie odbierała. Najważniejsze, że ta wizyta w szpitalu nie poszła na marne. Dzieciak przeżył. Z nikłym uśmiechem na ustach zrozumiała, że to była jej ostatnia wizyta w tym miejscu. Raczej nie powinna mieszać się w sprawy innych ludzi, a widok niektórych z całą pewnością sprawiłby, że znowu chciałaby kogoś uzdrowić. Cóż... Znowu nie miała co ze sobą zrobić...
***
Tyle lat życia pod dyktando jednej osoby. Tyle lat zmarnowanych. A teraz... nagle nie było go. A ona czuła, że jej też. Bo co niby ma ze sobą zrobić? Każde zajęcie, którego się chwyciła, szybko musiała zakończyć. Jedyną alternatywą, o której myślała od początku, było zostanie pełnoprawnym shinobi, ale... Znowu miała się zaplątać w te mroczne intrygi, okrutne misje niszczące ostatki jej sumienia? Nie, dziękuję przeszło jej przez myśl. Co w takim razie miała robić? Westchnęła cicho i zerknęła przez okno, a widok, który ujrzała, sprawił, że zamarła. Siedział tam. Przez tyle lat go obserwowała, lecz od ponad miesiąca nie widziała ani razu, a teraz... siedział tam.
Jakby jakaś niewidzialna siła pchała ją do przodu, wyszła z mieszkania i po raz kolejny wcieliła się w rolę, którą sprawowała tyle lat... Cicho, niezauważenie przemknęła na dogodną pozycję do obserwacji. Wpatrywała się w jego twarz. I w końcu zrozumiała, co musiała w życiu robić. Skoro dotychczas żyła jedynie po to, by go zabić, teraz musiała go chronić. Ale teraz było to łatwiejsze zadanie. Może w końcu, po tylu latach, czytać w jego ruchach, mimice...
Siedział spokojnie, lecz nie było to jego zwykłe, chłodne opanowanie. Był po prostu spokojny. Wpatrywał się w gwiazdy, a na jego usta zakradł się łagodny, nikły uśmiech. Musiał to zrobić nieświadomie. Po chwili przez jego twarz przebiegł ledwo zauważalny grymas. O czym myślał? Co sprawiło, że okazał niezadowolenie? Jakie myśli sprawiały, że czuł się nieswojo? W końcu westchnął cicho, a oczy skierował ku wiosce. I znowu te jej wewnętrzne rozważania... Dlaczego chłopak okazał taką nostalgię? I choć ani razu nie wyraził jakichś głębszych uczuć, wyrazistych gestów dla dziewczyny zaczynał wyglądać niezwykle ekspresyjnie. W końcu... porównując go z nim samym, lecz sprzed kilku miesięcy, chyba każdy by to przyznał, prawda?
I rudowłosa siedziała w pobliżu chłopaka przez całą noc. A co innego miała do roboty? W końcu... przez ostatni miesiąc wyspała się na tyle, że chyba starczy jej do końca życia. Z uśmiechem na ustach obserwowała Gaarę. Być może i wyglądała jak wariatka, a myśli, które miotały jej się w głowie były myślami wariata, ale cóż... Przynajmniej wymyśliła już, co mogła robić. Przecież przez tyle lat przywykła już do nieustannego towarzystwa jinchuuriki z Suny, prawda?
Wczuwam się w historię i nie mogę się nadziwić, jak łatwo to przychodzi. Może złamiesz się i wrzucisz chociaż jeden rozdział więcej? X) Z "Gosposią" pogodziłam się, że co tydzień,, to może tutaj?
OdpowiedzUsuńAlba Longa
Na to raczej się nie zanosi ;) Wtedy wyszłoby na jaw moje lenistwo, które ukrywam "systematycznością".
UsuńMimo powierzchownego poprawienia błędów (kiedy wpadłam na pomysł założenia bloga) w przypadku innych ff, muszę ciężko pracować nad tekstem, żeby nadawały się do pokazania komukolwiek. Dwa następne opowiadania przechodzą właśnie gruntowne poprawki, a trzeci muszę pisać od nowa...
Teraz mam w zapasie jeszcze kilka tygodni na zmuszenie się do pracy. Ale nie poddaję się, walczę :)
No, no... Na samym wstępie Naruto-love mode. Mnie się trzepotanie zawsze kojarzy z czymś innym niż nadzieja, więc zastanowiłam się, czy serduszko Gaary nie trzepocze czasami w niewłaściwym kierunku :P
OdpowiedzUsuńPodobają mi się rozważania Gaary w pierwszej scenie. Ciekawym jest poczytać o jego myślach wkrótce po "nawróceniu". Uruchamia u mnie to jakieś nowe połączenia w mózgu, bo zawsze jakoś pomijam ten etap w rozwoju jego postaci.
Do tej pory zastanawiałam się, czy to opowiadanie nie będzie przypadkiem dramatem dwóch osób - ale pojawiła się i perspektywa rodzeństwa, co mnie cieszy. Gaara posłusznie za nimi chodzi? Biedny, porażka (a nawet dwie) poważnie musiały go przybić. W ogóle, jak do tej pory wyłania się taki smutny obraz Gaary, że nic tylko wziąć go i przytulić ;) Ale bohaterka nie ma takich skłonności i na razie nie wiadomo, czy będzie mieć.
Na pierwszy rzut oka Sayuri wygląda na pokrewną duszę piaskowego demonka, nawet lubi roślinki (choć Gaarę chyba interesują tylko kaktusy). Już nabrałam przekonania, że to będzie krańcowo mroczna postać, lecz... Okazuje się, że ma inne talenty niż zabijanie. I to nie byle jakie. Przyznaję, że to mnie zaskoczyło, bo miałam już w głowie pewien obraz, czego się spodziewać po tym ff - i zmierza on w całkiem nieprzewidywalną stronę. Ciekawa jestem, jak Sayuri poradzi sobie w nowej roli - tym razem z wyboru...
O tym "Naruto-love mode" między innymi pisałam, kiedy wspominałam o tym, że Gaara ze mną "walczy". Ja go chcę pozbyć tej maniery, a on mi wyskakuje z czymś takim ;)
UsuńSayuri tuląca Gaarę do piersi w tym ff byłoby zaskoczeniem na tym etapie, kiedy sama ma wrażenie, że jest jedynie narzędziem. Chociaż co ja tam wiem :P Gdybym potrafiła patrzeć na Gaarę obiektywnie, możliwe, że wydawałoby mi się to bardziej absurdalne ;) No nic, tylko przytulić tę kupkę nieszczęść :P