wtorek, 1 stycznia 2019

Gosposia – Rozdział 10

— Chyba powinnam pójść do Kankuro.
Właśnie jedli śniadanie. Zarówno Temari, jak i Gaara spojrzeli na nią uważnie.
— Znaczy… na pewno powinnam jako jego lekarz, ale nie wiem czy to dobry pomysł ze względu… w sumie na wszystko inne.
— Nie wiem… — Temari po rozmowie, którą przeprowadziła z dziewczyną poprzedniego dnia ledwo się pozbierała. Z trudem spojrzała tego ranka Gaarze w oczy. — To chyba jedyne wyjście, skoro nie ma tam dobrej opieki.
— Nie mówiłaś, że będzie spał do wieczora? — wtrącił Gaara.
— Tak, zapewne będzie, ale chciałabym być przy tym, jak się obudzi. Jeżeli coś będzie nie tak, będę mogła szybko zareagować — odpowiedziała Sayuri, patrząc na Gaarę. Całkiem to przyjemne, że już nie była zmuszona zwracać się do niego ze wszystkimi zasadami etykiety. Gdyby nie fakt, że znalazła się w tak… delikatnie mówiąc… niekomfortowej sytuacji, zapewne cieszyłaby się z tego bardziej. — Jak mam się zachowywać?
Rodzeństwo wymieniło spojrzenia. Temari szybko odwróciła wzrok.
— Wydaje mi się, że dopóki nie ma oficjalnej skargi, nie powinnaś się niczym przejmować — oświadczył w końcu Gaara. Zastanawiał się, czy zachowanie Temari będzie już zawsze tak wyglądać. Poza tym był naprawdę ciekaw, do jakich przemyśleń doszła po rozmowie z Sayuri. Sam nadal miał niezły mętlik w głowie i ogromne opory, by przyjąć do wiadomości, że dziewczyna zamiast strachu okazywała mu zrozumienie.
W milczeniu zjedli. Po posiłku Sayuri pozmywała naczynia, a następnie szybko wymknęła się do szpitala. Nie do końca rozumiała, dlaczego tak dziwna, krępująca atmosfera panowała w apartamencie. Oczywiście rozumiała Temari i była jej wdzięczna, że nie nawrzeszczała na nią za to, że na zbyt dużo się poważyła. Ale dlaczego i Gaara tak dziwnie się zachowywał? Przyglądał jej się badawczo, jakby poddawał analizie każdy jej ruch. Czyżby po rozmowie z poprzedniego wieczoru przestał jej ufać? W sumie… właśnie pokazała na jakim poziomie było jej medyczne ninjutsu, a także na głos przyznała, że wie o ruchu oporu formującym się w Sunie. Czego innego mogła się spodziewać?
Weszła do szpitala i zrozumiała, że popełniła błąd. Powinna poprosić kogoś, by jej towarzyszył, przecież nie wpuszczą jej ot tak do Kankuro. Ze zdenerwowania przygryzła nieco wargę, ale nie wycofała się, tylko pozornie pewnym krokiem ruszyła ku odpowiednim korytarzom. Jak na razie nikt jej nie zatrzymywał. Dość swobodnie poruszała się przez ten gąszcz korytarzy, aż w końcu dotarła do odpowiedniej części szpitala. Niektórzy ludzie przyglądali jej się podejrzliwie, a Sayuri zrozumiała, że chyba ma początki paranoi – dlaczego wydawało jej się, że każdy czekał na jej błąd? Jakby wszyscy ci ludzie wiedzieli, że była podłą szumowiną, która szpieguje osoby, które sama określa jako swoich przyjaciół… Weź się w garść!
Po chwili dotarła do odpowiednich drzwi. Niepewnie je otworzyła, a lekarz stojący do niej tyłem, natychmiast obrócił się w jej kierunku. Nie miała co liczyć na ciepłe przywitanie, to był jeden z tych lekarzy, których poprzedniego wieczoru oskarżyła o zaniechanie leczenia.
— Jeżeli zastanawiasz się, czy Kankuro-sama jeszcze żyje pomimo naszej nieudolności, to muszę z radością powiadomić, że i owszem. — Nie ukrywał złośliwości. Nie miał też najwidoczniej zamiaru przebywać w tym samym pomieszczeniu, co ona, bo nim zdążyła choćby otworzyć usta, minął ją i wyszedł z sali.
Sayuri przeklęła cicho pod nosem. Wzięła kilka głębokich oddechów i podeszła do nieprzytomnego Kankuro. Skupiła się, a po chwili zielona otoczka zaświeciła przy jej dłoniach. Ostrożnie, delikatnie badała go i z ulgą nie zauważyła żadnych zmian. Najwidoczniej jej prognozy się sprawdziły. Miała tylko nadzieję, że ból, który nadal mógł odczuwać po leczeniu nieco zelżeje nim się obudzi.
Właściwie… gdyby tylko mogła zadecydować, postanowiłaby gruntownie posprzątać jego sypialnie i przenieść go właśnie tam. Szpital nie był już potrzebny, resztą mogła się zająć, ale nie wiedziała czy powinna to proponować. Zapewne… cóż… Raczej nie będzie to mile widziane. Przysunęła sobie stołek obok jego łóżka i, jak to miała ostatnimi czasy w zwyczaju, zatopiła się w ponurych rozmyślaniach.
Po blisko godzinie Temari dołączyła do niej. Zabrała jakiś mały taboret z rogu sali i usiadła po drugiej stronie łóżka Kankuro. Nie rozmawiały zbyt wiele. Były w miejscu publicznym i zważywszy na wszystkie problemy, jakie nad nimi wisiały, nie byłoby to rozsądne. Temari jedynie spytała o stan zdrowia Kankuro, a usłyszawszy odpowiedź, uspokoiła się i zamilkła.
Minęło dość sporo czasu, zapewne kilka godzin, gdy Sayuri wyczuła zmianę u lalkarza. Jego powieki drgały i wyczuła poruszenie w obiegu jego chakry. Miała ochotę wrzasnąć z radości.
— Niedługo się obudzi — oznajmiła, patrząc na Temari. Były to pierwsze słowa, jakie od dawna wypowiedziała, więc odkaszlnęła cicho, by pozbyć się chrypki. — Chyba powinnam pójść po…
— Nie — wyszeptała blondynka i spojrzała na nią znacząco. Nie mogła głośno się odezwać, w końcu w pobliżu mogły kręcić się osoby ze spisku.
Sayuri skinęła głową i patrzyła w oczekiwaniu na Kankuro. Po kilku minutach jego klatka piersiowa zaczęła unosić się nieregularnie, a palce u dłoni poruszały się dość chaotycznie. Cholera… jak nic za chwilę ryknie z bólu, zbyt szybko się obudził. Rozejrzała się dookoła, ale nigdzie nie dostrzegła odpowiedniego leku przeciwbólowego.
— Przygotuj się — powiedziała do Temari, która spojrzała na nią bez cienia zrozumienia. — Nie będzie to zbyt ładny widok.
— Co masz na…
— AAAA!!
Tak, jak przewidziała – Kankuro obudził się zbyt szybko. Usiadł i wrzeszczał, co jeszcze bardziej potęgowało ból. Temari doskoczyła do niego i próbowała nieudolnie ponownie położyć, ale szybko zaniechała, gdy brat zawył jeszcze głośniej.
Sayuri była w kropce, czy powinna pokazywać pełnie swoich umiejętności? Szybko podjęła decyzję, widząc jak, lalkarz cierpiał.
— Kankuro! — Próbowała do niego dotrzeć. — Kankuro! Spójrz na mnie! — wrzasnęła.
Mężczyzna dopiero po chwili przerwał i szukał źródła głosu. Powoli uspakajał się, choć Sayuri nie miała wątpliwości, że ból nadal mu towarzyszył.
— Spokojnie, Kankuro. Wszystko będzie dobrze — mówiła łagodnym, kojącym głosem. — Wiem, że wszystko cię boli, prawda?
Lalkarz skinął nieznacznie głową i już zaciskał zęby.
— Nie, nie. Nie próbuj mówić ani się poruszać… Dobrze. A teraz… wiem, że dużo wymagam, ale spróbuj się położyć. To będzie bardzo bolało, ale dasz radę…
— Pewnie… — Kankuro syknął cicho, ale spróbował wykonać jej polecenie. Miał wrażenie, że całe jego ciało płonęło, a kiedy plecami dotknął materaca, dosłownie skręcał się z bólu.
— Ci… już dobrze. — Sayuri była zdenerwowana. Znała sposób na ulżenie bólu bez żadnych medykamentów, ale potrzebowała do tego współpracy pacjenta. Nie powinien się ruszać. Zastanawiała się, czemu nie znalazła tu żadnych leków. Czyżby specjalnie chcieli podręczyć Kankuro i nie dać jej możliwości uśmierzenia bólu? — To, co powiem teraz jest bardzo ważne. Daj znać, że mnie słuchasz.
— Ciebie zawsze, Sayuri.
Odetchnęła z ulgą. Skoro żartował sobie, to znaczy, że nie było aż tak źle, jak się spodziewała. Albo jest odporny na ból.
— To świetnie. — Dobrze wiedziała, że kiedy pacjentem był shinobi, należało podchodzić do niego inaczej. Żaden nie lubił okazywać słabości. — Postaram się teraz nieco załagodzić ten ból…
— Wspaniale… — wpadł jej w słowo Kankuro, któremu kropelki potu spływały po czole. — Będzie miło.
— Właśnie, tylko nie możesz się przez chwilę ruszać. Dasz radę?
— Pewnie, tylko weź to ode mnie!
— Dobrze, to teraz nic nie mów, nie ruszaj się.
Lalkarz posłusznie zastygł i przygryzł wargę.
Sayuri skupiła chakrę w swoich dłoniach i już po chwili przyłożyła je do głowy Kankuro. Było to dość ryzykowne, ale była pewna swojej oceny. Fizycznie był już całkiem sprawny, ciało go bolało po zbyt długim wystawieniu na działanie obcej chakry i receptory bólu nadal traktowały pozostałości po jej chakrze jak ciało obce i próbowały zaalarmować właściciela, że coś było nie tak. Musiała teraz skupić się na układzie nerwowym i nieco przytłumić bodźce pochodzące z nerwów odpowiedzialnych za przekaz informacji o bólu. Było to o tyle ryzykowne, że gdyby pomyliła się w ocenie jego ran, mógłby się zanadto przemęczać, nie czując bólu i leczenie należałoby rozpocząć od początku.
Po kilku minutach wyczuła, że Kankuro się rozluźnił. Nie mogła całkiem wytłumić bólu, nadal musiał coś odczuwać, by szok, który jego organizm przeżyje, nie był zbyt wielki.
— Dobrze… jest już lepiej, prawda?
— Z nieba mi spadłaś, Sayuri. — Lalkarz otworzył oczy i uśmiechnął się do niej łobuzersko. — Mówiłem, że jeszcze trochę się ze mną pomęczysz.
Sayuri uśmiechnęła się przez łzy i spojrzała na Temari. Kankuro podążył jej wzrokiem i wyraźnie zbladł.
— Temari… chyba nie… nie jesteś…
— Zamknij się. — Podeszła bliżej i pogłaskała go po głowie. Ledwo udało jej się powstrzymać wzruszenie. Bogowie… jeszcze wczoraj myślała, że może go stracić. — Jak mogłeś tak się porobić, co? Mówiłam, że za mało trenujesz, tylko grzebiesz w tych swoich lalkach…
— Marionetkach — poprawił ją Kankuro, chyba już automatycznie.
— Daj już spokój, poza tym, mów co…
— Sayuri Shirai.
— Daj już spokój, poza tym, mów co…
Wszyscy, jak na zawołanie odwrócili się w stronę drzwi. Na progu stał zamaskowany człowiek. ANBU?
— Kazekage-sama prosi o niezwłoczne stawienie się do Sali Przesłuchań.
Nogi niemal ugięły się pod Sayuri.
— Dotrzymam pani towarzystwa — dodał wypranym z uczuć głosem.
— Co to ma znaczyć? — zaczęła wojowniczo Temari.
— Nie mam obowiązku się tłumaczyć, Temari-sama. — Członek ANBU zgodnie z etykietą pokłonił się przed nią, ale wcale nie wyglądał, jakby jej słowa zrobiły na nim wrażenie.
Sayuri zadrżała. Nie wiedziała czego bardziej się obawiać. Faktu, że to mogła być osoba związana ze spiskiem czy też, że odkryli jej prawdziwy cel, dla którego tu przybyła.
— O czym ty mówisz, do cholery?! — Kankuro podniósł głos. — Co Gaara…
— Leż Kankuro. — Temari zmusiła do leżenia powoli podnoszącego się mężczyznę. — A ty…
Już zaczęła, ale dostrzegła wzrok Sayuri, która wyraźnie wskazywała jej na Kankuro. Co to ma niby… Ale zrozumiała. Jeżeli to podstęp, nie powinna opuszczać brata na krok, skoro jeszcze nie był w pełni sił. Ale co…? Miałaby tak zostawić Sayuri?
— Już idę. — Sayuri na nadal drżących nogach podeszła do zamaskowanego mężczyzny. — Nie ma chyba potrzeby mnie unieruchamiać. — Niepotrzebnie się odezwała, ale doskonale wiedziała, że możliwość ruchu i szybkiego związywania pieczęci to jej jedyna linia obrony. Jedynie technika teleportacji jej pozostała.
— Ja również nie widzę takiej potrzeby, to tylko przesłuchanie — odpowiedział jej uprzejmie i przepuścił w drzwiach. Skłonił się krótko rodzeństwu i delikatnie wypchnął Sayuri za drzwi.
— Temari, do kurwy nędzy… — Kankuro był skołowany i wściekły. Co to niby miało oznaczać?!
— Cii…
Temari położyła mu palec na usta i dobitnie pokazała, że nie miał się odzywać. Nie mogła przecież w tym miejscu przedłożyć mu wszystkiego, co w ostatnich dniach miało miejsce. Tylko co tu zrobić z wkurzonym do granic możliwości bratem?

***

No jak nic zawał myślała Sayuri, kiedy zamaskowany członek ANBU prowadził ją do Sali Przesłuchań w posiadłości Kazekage. Ale dlaczego to Gaara ją wzywał? Czyżby natrafili na jakiś ślad? Ale na jaki, do cholery?! Bo skoro nie zginęła po drodze w jakiejś ciemnej uliczce (jak zapewne by się to stało, gdyby to spiskowiec ją prowadził), oznaczało to, że odkryli jej tożsamość. A może złapali pośrednika? Miała ochotę zwymiotować z nerwów, ale wiedziała, że dopóki istniał choćby cień szansy na uratowanie sytuacji, musiała zachować bystry umysł i nie dać się nerwom. Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Cała drżała i nie mogła opanować tego odruchu. Cholera… jej niewinność wyczuwa się na kilometr.
Z cichym jękiem wpadła na mężczyznę, który raptownie się zatrzymał. Nie skomentował jej niezdarności. Otworzył drzwi, przeszedł kilka metrów i klęknął na jednym kolanie.
— Przyprowadziłem oskarżoną.
Sayuri rozszerzyła oczy na to słowo i zastanawiała się czy przypadkiem nie lepiej już uciec z Suny. Walić misję. Jej zdolność do racjonalnego myślenia całkiem zanikła, gdy dostrzegła kto też znajdował się w pomieszczeniu.
Naprzeciwko wejścia znajdował się podest, przy którym zasiadali wszyscy członkowie Rady, doliczyła się ich czternastu. Pośrodku, na niewielkim podwyższeniu, zasiadał Gaara, który beznamiętnie wpatrywał się w klęczącego mężczyznę. Na ułamek sekundy ich spojrzenia się spotkały, ale nie dał po sobie poznać, co myślał o tej całej sytuacji.
Ale nie to przeraziło Sayuri. Po lewej stronie, na ławkach, siedziała drużyna, z którą Kankuro ruszał na misję. Cholera… to w takich warunkach przyjdzie jej zginąć? I to za co?! Bo nie dała umrzeć przyjacielowi?! Cóż… chwalebna to śmierć. Ale może… Co? Jak uda jej się wytłumaczyć, jeśli jakimś cudem ją rozpoznają?
— Wejdź — odezwał się jakiś staruszek, siedzący u skraju stołu.
Sayuri czuła, że ma nogi jak z waty. Powoli przekroczyła próg tego pomieszczenia trzęsąc się jak osika.
— Usiądź. — Jego głos nie był przyjemny.
Posłusznie usiadła po prawej stronie sali.
— Czy wiesz, dlaczego tu jesteś?
Chciała móc spojrzeć na Gaarę, by ten podpowiedział jej cokolwiek, ale zrozumiała, że nawet jeśli siebie nie wybroni, nie mogła przecież i na niego rzucić podejrzeń. Miał już dość swoich problemów na głowie.
— J-ja... — zaczęła niepewnie Sayuri, ale natychmiast jej przerwano.
— Nie nauczyli cię manier? — zaśmiał się szyderczo jeden z mężczyzn siedzących dość blisko Gaary. — A może w Konoha nie ma protokołu?
Sayuri natychmiast przypomniała sobie, jak należy postępować w takiej sytuacji. W końcu raz stanęła przed Komisją Dyscyplinarną, jeszcze we własnej wiosce. Stanęła wyprostowana, jedną rękę ułożyła wzdłuż ciała, a drugą złożoną w pięść położyła na lewej piersi.
— Sayuri Shirai, posłusznie melduję, iż stopnia nie posiadam. — Po tym pokłoniła się zgodnie z etykietą.
— Jednak coś pamiętasz — skomentował ktoś z przekąsem. — Teraz możesz usiąść i odpowiedzieć.
Zapewne chcieli wyprowadzić ją z równowagi. Ostrożnie, mając nadzieję, że nie zemdleje, zajęła swoje miejsce.
— Nie mam pewności, ale, wielce szanowni — pokłoniła się siedząc, zgodnie z etykietą — sądzę, że chodzi o wczorajszy incydent w szpitalu.
— Poniekąd.
Tym razem Sayuri nie wytrzymała i szybko zatrzymała wzrok na Gaarze. Znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że przez ułamek sekundy i on był zaskoczony. Natychmiast przeniosła wzrok na przemawiającego mężczyznę.
— Opowiedz swoją wersję wydarzeń.
Wiedziała, że przy dłuższej wypowiedzi należy klęknąć. To uczyniła i z głową skierowaną ku ziemi mówiła.
— Usłyszawszy, że Kankuro… sama znajduje się w szpitalu, udałam się tam i…
— Na czyje polecenie? — przerwał jej ktoś.
Sayuri zaklęła w duchu. Nie mogła sprawić nikomu kłopotu i wzięła winę na siebie.
— Kankuro-sama był dobrym pracodawcą, a ja, chcąc dobrze wypełnić obowiązki gospodyni, musiałam upewnić się, że niczego nie…
— Kankuro nie jest twoim pracodawcą. — Znowu ktoś przerwał jej wypowiedź.
— Ośmielę się nie zgodzić, wielce szanowny. Zgodnie z protokołem, rodzina Kazekage znajduje się wśród uprzywilejowanej grupy i nawet jeśli jej członek nie jest moim bezpośrednim przełożonym, mam obowiązek dopełnić wszelkich starań, by moje powinności wobec niego sprawować w sposób godny i z szacunkiem dopasowanym do jego pozycji.
Rozległ się pomruk aprobaty.
— Przyjęliśmy, możesz kontynuować.
— Udałam się do szpitala, bo wszelkie obowiązki w posiadłości tego dnia wypełniłam, a wszyscy… — Kto, do cholery?! Jak miała ich nazwać?! — A każda osoba, której zobowiązałam się służyć przebywała w szpitalu, więc sądziłam, że i ja powinnam tam się udać, by mieć pewność, że nie mają dla mnie jakiś zaleceń.
— Czy otrzymałaś jakieś?
— Nie, wielce szanowny.
— Co kierowało tobą, by rozpocząć leczenie?
— Chęć ratowania życia Kankuro-sama.
— Czyżby?
W ostatniej chwili powstrzymała chęć uniesienia głowy, by sprawdzić kto się odezwał, ale zrobić tego nie mogła.
— Co więc uczyniłaś?
— Rozpoczęłam leczenie i… — Na ułamek sekundy zamarła. To, co dalej zrobiła nie da się ubrać w odpowiednio dobre słowa, by jej wina była niewidoczna. — Rozporządziłam, by podawany był napar uzupełniający krew.
— Czy świadczysz swoje usługi w szpitalu?
— Nie, wielce szanowny.
— Czy jesteś kierownikiem placówki?
— Nie, wielce szanowny.
— Dlaczego więc w sposób nieautoryzowany przez władze szpitala rozpoczęłaś leczenie?
— Bo w przeciwnym wypadku Kankuro-sama, któremu zobowiązałam się służyć, straciłby życie, wielce szanowny.
— Czy chcesz wnieść oskarżenia przeciw lekarzom opiekującym się Kankuro?
— Nie, wielce szanowny.
— Dlaczego? Skoro oskarżasz ich o zdradę stanu, powinnaś być konsekwentna. Zaniechanie leczenia to poważne wykroczenie.
— Zdaję sobie z tego sprawę, wielce szanowny, dlatego ja nie zaniechałam leczenia i wywiązałam się z obowiązków nie wchodzących w zakres świadczonych przeze mnie usług, za które też nie pobieram opłaty. — O kurwa. To koniec. Czy nie potrafiła ugryźć się w język?! Usłyszała kilka cichych parsknięć. Najwidoczniej kilkoro członków Rady i, o ile słuch jej nie mylił, również członków drużyny Kankuro, wprawiła w wesoły nastrój. Świetnie, może przed egzekucją opowie jeszcze kilka dowcipów.
— Powstań.
Usłyszała czyjś wściekły głos. Posłusznie wykonała polecenie i spojrzała na czerwonego ze złości mężczyznę.
— Czy oskarżasz personel szpitala o zdradę stanu?
— Nie, wielce szanowny.
— Wytłumacz więc swoją decyzję.
— Ponieważ… — A co jej tam, skoro i tak po niej, przynajmniej będzie wesoło. — Będąc w Sunie, nie mam osobowości prawnej. Jako osoba na wymianie, rękojmie mojego pobytu utrzymują Kazekage-sama i Hokage-sama. Zgodnie z prawem międzynarodowym nie mogę wnieść przeciw nikomu oskarżeń.
Prawie wszyscy będący w sali zachichotali cicho, a już kilkoro osób z drużyny Kankuro zrobiła to otwarcie.
— Czy ty szydzisz sobie ze mnie?!
Sayuri skłoniła głowę i ponownie złożyła pięść na lewej piersi.
— Nie, wielce szanowny.
— Skąd więc twój nastrój do żartów?!
— Nie żartuję, wielce szanowny, nie mogę złożyć doniesienia.
— Dobrze… — Mężczyzna, który prawdopodobnie wcześniej wstał z wściekłości, opadł ponownie na swoje miejsce. — Czy w twoich oczach można oskarżyć personel szpitala o zdradę stanu?
Tym razem musiała powiedzieć coś konkretnego.
— Wielce szanowny, nie jestem dostatecznie światła, by dawać osąd jakiejś sprawie, ale rozumując w sposób prosty – zaniechanie leczenia doprowadziłoby do śmierci Kankuro-sama, a to z kolei, z racji należnej mu pozycji, można uznać w moich oczach za zdradę stanu.
— Czy kierownik ma coś do dodania?
Sayuri zakręciło się w głowie. Więc i dyrektor szpitala tu był? Spojrzała na małego człowieczka, który siedział w białym kitlu na jednym z krzeseł po lewej stronie sali.
— Nie, Samura-sama — wyjąkał przerażony.
— Zanotowano w protokole przesłuchania konieczność przeprowadzenia śledztwa o podejrzeniu popełniania przestępstwa pierwszej kategorii na terenie placówki medycznej — powiedziała jakaś kobieta siedząca za plecami członków Rady.
Czy dobrze usłyszała? Była wolna? Jeszcze nie pozwoliła sobie na ulgę, ale być może nie czekało ją nic strasznego. W końcu… gdyby odkryli jej tożsamość, raczej nie zajmowaliby się kwestią Kankuro, tylko od razu przeszli do tej niewątpliwie palącej sprawy.
— Dobrze… pójdziemy się teraz naradzić — oznajmił któryś z członków Rady i wszyscy, w sposób niezwykle zsynchronizowany, wstali od stołu i powoli przeszli przez drzwi, które znajdowały się tuż za miejscem, gdzie siedział Gaara.
Sayuri pozwoliła sobie, by znowu usiąść. Zerknęła w stronę drużyny Kankuro. Kilka osób patrzyło na nią z zaciekawieniem, a jeden mężczyzna, ten, który zaatakował ją, gdy ratowała Kankuro, uśmiechnął się do niej. Nie był to zbyt pocieszający widok. Miała raczej wrażenie, że kpił sobie z niej, a nie dodawał otuchy. Odwróciła się od nich i zaczęła wpatrywać w drzwi, za którymi Rada zniknęła. Zaczęła zastanawiać się, dlaczego Gaara ani razu się nie odezwał. Z jednej strony z tego co widziała i co zasłyszała z rozmów rodzeństwa, nie ma zbyt mocnej pozycji. Ale czy to tylko tyle?
Gaara przypatrywał się tym wszystkim głupcom, którzy chyba jedynie z nudów zorganizowali oficjalne przesłuchanie. A może zrobili to, by go wytrącić z równowagi? W końcu rozmowa toczyła się na temat życia Kankuro, którego stan nikogo nie obchodził, a jedyna osoba, która przejęła się jego zdrowiem, została oskarżona. Kilka razy, gdy któryś z tych idiotów gnębił Sayuri, miał ochotę się odezwać, przerwać tę farsę, ale domyślał się, że na to właśnie czekali.
Poza tym… dlaczego nie powiedziała prawdy? To on wyraził zgodę, by udała się do szpitala, to on nie powstrzymał jej przed rozpoczęciem leczenia. Dlaczego skłamała? Ożywił się, gdy usłyszał jak Baki, jego dawny mistrz, który zasiadał w Radzie, doprowadził do porządku tę bandę kretynów. W kilku żołnierskich słowach zrugał ich i wyśmiał pomysł ukarania Sayuri. Cóż… gdyby Baki tego nie zrobił, zapewne w końcu sam musiałby się odezwać. Naprawdę miałaby być ukarana za wyleczenie Kankuro? Ale nie tylko to chodziło mu po głowie. Ci idioci zbyt szybko zgodzili się na najłagodniejszy sposób utemperowania Sayuri. A i słowa jednego z nich, które wypowiedział podczas przesłuchania, dały mu dużo do myślenia. Co jeszcze mieli w zanadrzu, by oskarżyć Sayuri?

***

— Sayuri Shirai. Nie zostałaś uznana winną zarzucanego ci czynu.
W ostatniej chwili powstrzymała się przed uśmiechem. To zapewne nie było dobrze widziane wśród elit.
— Jednakże zasługujesz na prewencyjną karę. Masz zakaz wchodzenia do szpitala w celu innym niż zasięgnięcie pomocy medycznej. Ponadto twoja pensja jest zawieszona na najbliższe dwa miesiące. Może to nauczy cię odpowiedniego zachowania.
Co tam pieniądze, jak miała nie zbliżać się do szpitala, kiedy tam znajdował się Kankuro? Ale wiedziała, że nie może oponować. Pokłoniła się.
— Przyjęłam do wiadomości, wielce szanowni. Czy to oznacza, że mogę odejść? — dodała chyba nazbyt naiwnie.
— Impertynencja — odezwał się jakiś głos.
— Dość. — Najbardziej surowy w stosunku do niej z mężczyzn zasiadających w Radzie powstał. — Jest jeszcze jedna sprawa, w której jesteś główną podejrzaną.
Jeszcze jedna? Cholera… co znowu takiego zrobiła? Była niemal pewna, że nie mogło chodzić o szpiegowanie. Taką artylerię powinni wytoczyć na początku. Poza tym… jaki cel byłby w karaniu grzywną, kiedy groził jej stryczek?
— Kohito. — Mężczyzna siedzący niedaleko Gaary przemówił w stronę drużyny Kankuro.
Sayuri zerknęła i dostrzegła tego marionetkarza, którego opieprzyła kilka dni temu. Nie mogła dać po sobie nic poznać! Tylko spokój mógł ją uratować.
— Kenzo-sama. — Lalkarz stanął z ręką złożoną w pięść na lewej piersi i pokłonił się przed Radą.
— Czy możesz przytoczyć sytuację, która miała miejsce dwa dni temu?
— Hai, Kenzo-sama. — Kohito klęknął i tak, jak ona chwilę wcześniej, przemawiał z głową skierowaną ku podłodze. — Nasz kapitan, Kankuro-sama, został poważnie ranny. Szczegółów żadne z nas nie zna, ponieważ otrzymaliśmy od niego rozkaz, by znaleźć schronienie, gdy rozpoczęła się burza piaskowa w południowo-wschodniej części Demonicznej Pustyni. Gdy burza przeszła, odnaleźliśmy Kankuro-sama. Był ranny, nie mogliśmy udać się do punktu strażniczego, bo nie mieli tam warunków odpowiednich, by zająć się osobą w tak ciężkim stanie. Bez uzupełnionych zapasów postanowiliśmy jak najszybciej udać się do Suny. Drugiego wieczoru podszedł do nas shinobi z Suny…
— Skąd pewność, że to nasz człowiek?
— Ponieważ, Amaru-sama, miał on opaskę z symbolem Suny.
— Rozumiem, mów dalej.
— Powiedział on, że Kazekage-sama przysłał go na poszukiwania.
Te słowa wywołały małe poruszenie w Radzie.
Sayuri za nic nie mogła spojrzeć na Gaarę. Cholera… nie przemyślała tego w tamtej chwili. Czyżby nieświadomie wpakowała go w kłopoty?
— W jaki sposób zweryfikowaliście jego słowa? — Po raz pierwszy odezwał się Gaara.
Sayuri odważyła się na niego zerknąć, lecz nim to zrobiła, dostrzegła, że samo jego odezwanie się spowodowało, że większa część drużyny Kankuro zadrżała. Ale sam Gaara wyglądał na opanowanego, uważnie obserwował Kohito.
— N-nie rozumiem, szanowny Kazekage-sama — wyjąkał przesłuchiwany mężczyzna, któremu ręce drżały.
— Gdyby został wysłany z mojej woli, lub woli kogokolwiek z Rady, otrzymałby odpowiednie dokumenty. Jesteś chyba świadom, jak powinno odbywać się wysyłanie drużyny ratunkowej?
Po tych słowach Kohito opadł jeszcze niżej z ukłonem.
— Tak, szanowny Kazekage-sama. Żadne z nas nie sprawdziło dokumentów.
— Rozumiem. — Gaara zmrużył oczy. — Czy dopuściliście go do Kankuro?
— Tak, szanowny Ka-kazegae-sama.
— Wobec tego po tym przesłuchaniu staniecie naprzeciw Komisji Dyscyplinarnej — odezwał się jeden z członków Rady, który najwidoczniej nie chciał pozwolić, by Gaara kontynuował przesłuchanie.
Sayuri zerknęła na niego, nie wyglądał na zagniewanego. Jak już zdążyła się przyzwyczaić, narzucił na siebie maskę opanowania.
— Czy możesz przytoczyć rozmowę, która toczyła się podczas tego spotkania?
Sayuri zastanowiła się, a po chwili uśmiechnęła pod nosem. No cóż… raczej tego nie zrobi w sposób dosłowny. Ale dlaczego ona była na tym przesłuchaniu?
— T-tak, Samura-sama. Przedstawił się jako medic-ninja i niezwłocznie chciał zająć się Kankuro-sama. Początkowo nie chcieliśmy go dopuścić, ale rozumieliśmy, że stan naszego kapitana jest poważny… — Zawahał się. — Po krótkich oględzinach zniknął. Nie zdążyliśmy zareagować, zanim…
— Poprosiłem cię o przebieg rozmowy — przerwał mu Samura. — Powtórz to, co powiedzieliście podczas zdawania raportu.
Kohito przez dłuższy czas nie odzywał się.
— Jak sobie życzysz, Samura-sama, ale uprzedzam, że nie są to słowa uznawane za grzeczne. — Zrobił chwilę przerwy. — Powiedział, że zostawiliśmy Kankuro-sama na pewną śmierć, bo jest bratem Gaa… szanownego Kazekage-sama. Nazwał nas pierdolonymi tchórzami…
Sayuri rozumiała, dlaczego nie chciał kontynuować.
— Mów dalej — odezwał się ktoś.
— On… oskarżył nas, że bojąc się konfrontacji z Kazekage-sama, chcemy się na nim zemścić, zabijając mu brata. — Kohito niemal leżał na ziemi. Pozostała drużyna wyglądała na równie przerażoną. W końcu przed sobą mieli rzeczonego Kazekage.
— Dziękuję, możesz usiąść.
Kohito, nieco zielony na twarzy, usiadł na swoje miejsce.
— Itara-dono — zwracał się do kierownika szpitala. — Podejdź.
Mężczyzna wykonał kilka kroków, jednak nie ukląkł. Jego pozycja pozwalała mu stać naprzeciw Rady.
— Byłeś w szpitalu, w chwili, gdy oskarżona weszła do sali Kankuro, prawda?
— To prawda.
— Możesz powtórzyć słowa, które powiedziała do lekarzy?
— Oczywiście… Nikt z was nie chciał podjąć decyzji, bo to brat Kazekage-sama. Ale pozwolić mu umrzeć, to mogliście z czystym sumieniem?
Po tych słowach zapadła głucha cisza. Nawet Sayuri zrozumiała, jak źle to wyglądało, ale… no cholera, to przecież tylko poszlaki. Nie mieli twardych dowodów na jej winę. Zresztą… jaką winę?! Uratowała Kankuro życie!
— Dziękuję Itara-dono, możesz usiąść. A teraz… Sayuri Shirai, powstań.
Sayuri posłusznie wykonała jego polecenie.
— Czy dwa dni temu udałaś się do drużyny Kankuro?
Cholera… nie mogła nie odpowiedzieć. A co, jeśli zrozumieją, że skłamała? Może to dobrze, że już od wejścia trzęsła się jak w gorączce, a głos jej drżał.
— Nie, wielce szanowny.
— Jakie masz dowody swojej niewinności? — zagrzmiał ktoś.
— Wielce szanowny, nie wiem w jakich konkretnie godzinach rozgrywała się akcja pomiędzy odbiciem przez nieznajomego Kankuro-sama, a moim leczeniem, ale sądzę, że nie mogło być to krócej niż okres dwudziestu-czterech godzin. — Dała ogromne widełki, bo doskonale wiedziała ile czasu minęło, ale raczej nie powinna tak szastać informacjami. — Przez cały dzień poprzedzający powrót Kankuro-sama wykonywałam swoje obowiązki, które zakończyły się podaniem kolacji Kazekage-sama — pogłębiła ukłon, gdy wspominała o głowie wioski i szybko powróciła do swojej pozycji — i Temari-sama. Nie jestem w stanie określić, która to była godzina, ale sądzę, że około dwudziestej-pierwszej. Leczenie Kankuro-sama rozpoczęłam około godziny ósmej dnia następnego. Nie mam niezbitych dowodów mojej niewinności, wielce szanowny. Nie wiem co prawda, ile czasu zajmuje shinobi przedostanie się do Demonicznej Pustyni z Suny i z powrotem, ale nie sądzę by był to okres krótszy niż jedenaście godzin, które spędziłam bez świadków.
— Rozumiem…
— Potwierdzam jej słowa — przerwał mu Gaara. — Zostało ustalone, że posiłki jadamy o stałych porach.
— Dobrze… wobec tego ostatnia rzecz, która przeważy o winie lub jej braku w stosunku do oskarżonej… — Mężczyzna robił chwilę pauzy. — Matsumoto.
Kobieta z drużyny Kankuro posłusznie powstała.
— Masz zdolności blokowania chakry.
— Hai, Kenzo-sama. — Kunoichi mówiła z klęczek.
— Potrafisz manipulować chakrą shinobi i rozpoznawać charakter chakry z niewielkich odległości.
No to wpadła. Sensor?! Jakim cudem miała aż takiego pecha?! Ale spokojnie… sama była sensorem, jeszcze nic straconego… Nie mogła już teraz zmienić nieco przepływ swojej chakry, skoro na sali był przynajmniej jeden nieprzychylny jej sensor. Dopiero kiedy rozkażą jej wykonać jakąś technikę, musi się wykpić.
— Czułaś chyba jaką nieznajomy shinobi miał chakrę, gdy leczył on Kankuro?
Leczył? Sayuri miała ochotę wrzasnąć z radości. Ona go nie leczyła wtedy, a jedynie oceniała obrażenia wewnętrzne. Doskonale wiedziała, że niewielu shinobi potrafi, jak ona, rozpoznawać źródło chakry, które było niezmienne niezależnie od technik, a właśnie jedynie potrafili dopasowywać określoną chakrę w danej technice do odpowiedniej osoby. Nie będzie musiała nawet zbytnio się namęczyć, by oszukać tę kobietę. Błogosławiła Tsunade, która nauczyła ją tych rzeczy.
Zazwyczaj medic-ninja używali tej samej techniki zarówno do leczenia, jak i do oceniania stanu poszkodowanego. Jednak Tsunade opracowała własną metodę, dzięki której łatwiej było oceniać obrażenia. Dla postronnego obserwatora wygląda to tak samo – medic-ninja używa chakry, która daje swoista zieloną otoczkę dookoła rąk. Technika Tsunade również tak wyglądała, ale charakter manipulowanej chakry nie był taki sam. Nie było szans, by ktoś złapał ją na kłamstwie.
— Hai, Kenzo-sama.
— Czy to jest ta sama chakra, którą czujesz od oskarżonej?
Matsumoto spojrzała na Sayuri, ta odpowiedziała jej tym samym.
— Nie wiem… musiałaby wykorzystać chakrę w tym samym celu. Ale już teraz mogę zaświadczyć, że poziom chakry różni się pomiędzy tamtym mężczyzną, a oskarżoną.
No tak… Sayuri niezwykle ostrożnie dozowała poziom przepływu chakry. Dziwne byłoby, gdyby służąca miała ją na poziomie dobrze wyszkolonego shinobi.
— To nie wystarczy. Kohito!
Rzeczony, nadal blady jak ściana, posłusznie wstał.
— Użyj kunaia.
Kohito wyciągnął broń i skaleczył się w dłoń, bez słowa sprzeciwu. Zapewne bał się o swoją głowę.
Kenzo spojrzał na Sayuri tryumfalnie.
— Proszę, ulecz go.
— Hai, wielce szanowny. — Sayuri posłusznie podeszła do Kohito. Ten niepewnie wystawił ku niej rękę. Sayuri na chwilę zamknęła oczy, skupiła się na swojej chakrze, nie mogła zanadto jej zmienić, a właściwie to nie wchodziło w grę. Uzmysłowiła sobie, że choćby dyrektor szpitala mógł czuć jej chakrę i on również jakimś cudem (znając jej pecha) mógłby okazać się sensorem. Bez dodatkowych sztuczek zabrała się za leczenie. Po kilku sekundach po ranie nie było śladu.
— Matsumoto, co masz nam do powiedzenia?
Kobieta nerwowo przygryzła wargę.
— Nie czuję, by była to ta sama chakra — wyszeptała.
Sayuri zdziwiła się. Dlaczego wygląda na tak nerwową?
— Jesteś pewna? — zagrzmiał Kenzo. — Powinnaś zrozumieć, że to, co teraz powiesz ma…
— Kenzo-sama.
Sayuri zwróciła wzrok ku mężczyźnie, którego połowa twarzy była zakryta przez chustę. Siedział on tuż obok Gaary.
— Sensor dał już swoją ocenę i zapewne rozumie konsekwencje tego, co powiedziała.
Kenzo spojrzał na mężczyznę wściekły.
— Z całym szacunkiem, Baki-dono — Kenzo podkreślił różnicę ich dzielącą — mówimy tutaj o poważnym przewinieniu. Nie możemy wykluczyć, że…
— Że co? — warknął Baki. — Że pisze na siebie wyrok, bo chce ratować skórę obcego przybysza z Konohy?!
Sayuri zamarła. Pisze na siebie wyrok? Dlaczego? O co oskarżą drużynę Kankuro? Co się z nimi stanie?
— Nie widzę powodu, dla którego miałaby kłamać, że to nie ta sama chakra. Nie sądzę również, by trzeba było się naradzać nad winą oskarżonej. Za to przewinienie dla shinobi na wymianie przewidziana jest tylko jedna kara – egzekucja.
Sayuri doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale… czy i dla drużyny Kankuro przewidziana była równie surowa kara? Czy może dzięki temu, że są mieszkańcami Suny, potraktują ich łagodniej? Miała nadzieję, że to drugie.
— W tej sytuacji proponuję jawne głosowanie. — Nikt nie odważył się mu sprzeciwić. — Kto uznaje oskarżoną za winną zarzucanego jej czynu?
Aż trzy osoby podniosły ręce.
— Trzy osoby. Kto uznaje oskarżoną za niewinną?
Pozostałe dwanaście osób, łącznie z Gaarą i jej nieoczekiwanym sprzymierzeńcem, Bakim, uniosło dłoń.
— Dwanaście osób. Wobec tego niniejszym, Sayuri Shirai, zostajesz oczyszczona z zarzutów i możesz…
— Wnoszę wniosek formalny — odezwał się jeden z mężczyzn, który uznał jej winę. — Wobec dzisiejszych wydarzeń chyba wszyscy się zgodzimy, że osoba będąca osobą służącą szanownemu Kazekage-sama i jego rodzinie, nie spełnia już oczekiwanych wymagań. Powinna być osobą o nieposzlakowanej opinii, która swoim zachowaniem nie wzbudza żadnych obiekcji natury moralnej. W tej sytuacji powinna zostać odesłana niezwłocznie do Konohy.
Nastała chwila ciszy. Sayuri zamarła. A więc to jasne, chcą się jej pozbyć i zapewne zainscenizować jakiś wypadek podczas podróży do Konohy. Była niemal pewna, że jej pobyt tutaj był wszystkim nie na rękę. Nie byli jednak na tyle głupi, by posyłać ją z powrotem do wioski – zbyt dużo widziała. Zapewne zostanie jej zaproponowana ochrona podczas podróży, która… cóż... Zajmie się tą przeszkodą w postaci jej osoby.
— Wnoszę wniosek formalny — odezwał się Baki, wyraźnie już zirytowany — o wpisanie do akt oskarżonej informacji o dwóch przesłuchaniach, które miały miejsce w dniu dzisiejszym z pełnym ich zapisem. Wnoszę o wyraźne zaznaczenie, iż żadne przewinienie nie zostało jej udowodnione, a ze wszystkich zarzutów została oczyszczona. — Spojrzał na mężczyznę, który wcześniej przemawiał. — Doceniamy twoją troskę, Oshiraki-sama. Mam nadzieję, że ten zapis wystarczy, by postronny obserwator nie miał nic do zarzucenia osobie służącej Kazekage-sama i jego rodzinie. Chyba że masz jakieś dodatkowe dowody, które przekonają pozostałych dwunastu członków Rady o winie oskarżonej?
— Nie, Baki-dono. — Jego wzrok ciskał gromy w stronę Bakiego.
— Świetnie — skwitował mężczyzna. — Sayuri Shirai, powstań.
Posłusznie wykonała jego polecenie.
— Zostałaś oczyszczona z wszystkich zarzutów. Kopia dokumentacji z przesłuchania zostanie wysłana do Konohy. Możesz odejść.
Sayuri pokłoniła się przed wszystkimi członkami Rady.
— Dziękuję, wielce szanowni.
Na chwiejnych nogach podeszła do drzwi, przy których nadal stał członek ANBU. Przepuścił ją w drzwiach.
— Zaprowadzę cię do apartamentu — oznajmił.
Sayuri jeszcze nie opuścił stres, nie była nawet pewna, czy tego dnia nie czeka ją jeszcze więcej wrażeń. Poza tym to dość podejrzane, że członek ANBU został wybrany do eskortowania jej. Czy można mu ufać? Nie miała innego wyjścia i posłusznie podążała za zamaskowanym mężczyzną. W końcu doprowadził ją do znajomego fragmentu posiadłości. Na szczęście tuż po tym, jak znaleźli się pod odpowiednimi drzwiami, skinął jej głową i zniknął w kłębach dymu.


********************************

Mam dla Was pytanie-zagadkę, ale najpierw krótki wstęp. W „O Blogu” wspominałam, że „Gosposię” piszę etapami, falami. Raz na jakiś czas niesamowity zastrzyk tekstu. W międzyczasie zmieniał mi się trochę styl, koncepcja na prowadzenie historii. Za każdym razem od początku czytałam całe opowiadanie i próbowałam nadać jeden rys. Przy każdym kolejnym podejściu dostrzegałam nowe błędy, a i teraz na bieżąco je (w miarę moich możliwości) eliminuję. W weekend katowałam się kilkoma przyszłymi rozdziałami i coś mi nie pasowało. Przeczytałam wszystko od początku i zrozumiałam. Od 15. rozdziału unikałam już takich pięknych ułatwiaczy jak:
czerwonowłosy, rudowłosa, blondynka. Usiadłam, podjęłam walkę i wszystko, co tylko udało mi się znaleźć, zmieniłam w poprzednich rozdziałach (nowo zauważone przeze mnie błędy też...). A teraz zagadka: Ile razy w jednym rozdziale może paść czerwonowłosy, rudowłosa, blondynka?

Daję chwilę na zastanowienie.
Jeszcze moment.
Oto wyniki (ciekawe, czy ktoś trafił):

rudowłosa – rekordzistka – 15 razy;
blondynka – nie mniej zacne, drugie miejsce – 12 razy;
czerwonowłosy – 7 razy.
(ale to chyba tylko dlatego, że na razie Gaara tak mało się odzywa xD)
Tylko Kankuro nie oberwał określeniem
brązowowłosy.

Osoby, które są wyczulone na tego typu potworki, z całego serca przepraszam i postaram się, w miarę możliwości, ograniczyć tak urocze zwroty.

Szczęśliwego Nowego Roku!


2 komentarze:

  1. Tobie również Szczęśliwego Nowego roku! Rozdzialik super! Intryga coraz bardziej się pojawia. Biedny Kankuś :( Baki superbohater x) Ja tam nie zwracam uwagi na pisownię aż tak, więc się nie czepiam.

    Alba Longa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ah, kurczę, nie mam czasu by w tym momencie pisać o moich rozkminkach, więc odniosę się do twej uwagi - tak, mnie razi jeśli te określenia występują często, a już "czerwonowłosy" wcale mi nie pasuje. Ale jakoś mi to nie psuje lektury. Napisałaś wiele razy, jednak naprawdę widziałam już gorsze przypadki, a to że sama zauważyłaś i powinnaś poprawić uważam za dobry krok w stronę samodoskonalenia ;)

    OdpowiedzUsuń