sobota, 1 grudnia 2018

Gosposia – Rozdział 4

Gaara ze smętną miną wypełniał niechcącą zniknąć stertę papierów. Od dwóch dni, czyli od momentu gdy został Kazekage, właśnie to czekało go każdego dnia. Musiał wypełniać jakieś dokumenty, czytać niekończące się raporty i długie kolumny cyfr. Doskonale zdawał sobie sprawę, że musiał zdobyć zaufanie Rady powoli, systematycznie, ale nie spodziewał się, że tylko na to będzie się składać jego praca. Oczywiście wiedział czym było to spowodowane. Chcieli mieć nad nim jak największą kontrolę, a niemal dosłowne przykucie go do biurka było najlepszym pomysłem.
Westchnął cicho i odłożył na bok ostatni wypisany przez niego tego dnia świstek papieru. Oparł się wygodnie o wezgłowie fotela i po raz kolejny to wyczuł. Niemal każdego dnia od wielu lat, wieczorami, czuł, jakby ktoś próbował go wyszukać, jakby dosłownie ktoś dotykał jego chakry. Sam był sensorem i wiedział na czym to polegało. Co prawda nigdy nie trenował w tym kierunku, ale znał się na podstawach. I to właśnie te podstawy pozwoliły mu odkryć, że od jakiegoś czasu ktoś bardzo często odszukiwał jego chakrę. Ale jak mógł temu zaradzić?
Zresztą po co ktokolwiek miałby go szukać? Wrogów miał pod nosem. To w jego rodzimej wiosce było najwięcej żądnych jego krwi zabójców. Ta osoba musiała być z dalszych okolic – po co w innym wypadku szukałaby go? Ale z drugiej strony... skoro ktoś każdego dnia bez trudu go odnajdywał, to dlaczego jeszcze nie przyszedł po niego? Chociaż na początku sądził, że ktoś próbuje go wyśledzić, by zemścić się na nim, teraz wydawało mu się to nielogiczne. Skoro ta tajemnicza osoba od tylu lat znała miejsce jego pobytu, to już dawno by do niego dotarła. Nie miał więc żadnego logicznego wyjaśnienia i po prostu z możliwie największym spokojem przyjmował fakt, że ktoś każdego wieczoru śledził go. Może nie dosłownie, ale jednak...
Z niemałym trudem wstał od biurka. Jeszcze kilka tygodni takiej porcji papierów, a po prostu wrośnie w ten przeklęty fotel. Rozruszał zesztywniałe mięśnie i powoli ruszył do apartamentów kilka pięter niżej. Wszedłszy do mieszkania, swoje kroki skierował ku kuchni. Zerknął co mógłby przekąsić. Było grubo po północy i nie miał już właściwie ochoty na nic konkretnego. Dostrzegł, że ktoś zostawił na stole pozostałości po obiedzie. Gdy tylko przełknął pierwszy kęs, zrozumiał, że to kolejna porażka kulinarna Temari i zrezygnował z trucia się. Cóż... przynajmniej pozostaje mieć nadzieję, że ich nowa gospodyni gotowała choć odrobinę lepiej.
Usiadł na kuchennym krześle i zaczął analizować nową sytuację. Co prawda fakt, że sprowadzili tu kogoś z zewnątrz nie był zbyt pocieszający, ale przecież nie mieli wyboru. A i ta... Sayuri... tak, chyba tak... nie wygląda na podejrzaną. Nadal nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś przed nimi ukrywała, ale nie miał najmniejszych podstaw, by o cokolwiek ją oskarżyć. A może to z nim było coś nie tak, skoro z tak wielką nieufnością podchodził do nowych osób? Cóż, w jego przypadku to chyba pytanie retoryczne.
Po kilku chwilach, kiedy mobilizował się do wstania, ruszył ku swojej sypialni. Znajdowała się ona w najdalszej części apartamentu, z czego właściwie się cieszył. Cenił swoją prywatność, a i jego rodzeństwo przywykło do tego, że rzadko się z nim widywali. Oczywiście w porównaniu z tym, jakie miał z nimi stosunki kilka lat wcześniej, to i tak cud, że potrafili ze sobą rozmawiać. Zdawał sobie sprawę, że swoich wcześniejszych uczynków nie uda mu się wymazać w tak krótkim czasie, ale poczynił naprawdę spore postępy. Zresztą relacje w jego rodzinie niespodziewanie zmieniły się.
Kiedyś patrząc na Kankuro jedyne co odczuwał, to głęboka niechęć. Czasem prowokował go do tego stopnia, że gdyby nie Temari parokrotnie już zgładziłby go, ale siostra w jakiś nieodgadniony sposób docierała do niego. A teraz? Zmieniło się to w sposób diametralny. Teraz to najczęściej Temari drażniła go wiecznym wtrącaniem się i udzielaniem niezliczonych porad. I chociaż doskonale zdawał sobie sprawę, że robiła to jedynie z troski o niego, to i tak irytowało go jej postępowanie. Natomiast z Kankuro jego relacje układały się wręcz wyśmienicie. Czasem nawet doceniał, że ma starszego brata. Co prawda nadal musieli się starać, by całkiem uzdrowić relacje między nimi, ale zdawał sobie sprawę, że byli na jak najlepszej drodze.
Gaara starym zwyczajem zignorował niezwykle wygodne, ogromne łóżko i skierował swe kroki w kierunku parapetu. Opadł na nim i spoglądając w gwiazdy, rozważał swoją obecną sytuację. Wcześniej wahał się nad swoją przyszłością. Przyszło mu nawet do głowy, że powinien opuścić Sunę, by dać mieszkańcom tak długo upragniony spokój od potwora, jakim był on sam. Ale w końcu doszedł do wniosku, że powinien odpokutować swoje wcześniejsze grzechy. Bo choć nigdy nie uda mu się ich wymazać i nie liczył na wybaczenie, to może kiedyś uda mu się wyrównać rachunki między nim, a wioską. Może kiedyś jego istnienie będzie dla kogoś ważne, może uda mu się zrobić coś, by Suna mogła skorzystać z jego mocy. Tak... dość naiwne, godne Naruto rozumowanie, ale pragnął tego. Pragnął poczuć więź z mieszkańcami swojej wioski i tylko ta nikła, niemal pozbawiona sensu, nadzieja dawała mu siłę, by każdego dnia mierzyć się z niechęcią i nienawiścią skierowaną ku niemu. Ale jak długo uda mu się podążać za nieuchwytnymi marzeniami?
Nagle zamarł. W sypialni odgrodzonej zaledwie o jeden pokój od jego samotni wyczuł kogoś. Już miał ruszyć tam z zamiarem skonfrontowania się z intruzem, gdy nagle zrozumiał, że to nie kto inny, tylko ich nowa pracownica. Dlaczego wybrała tą właśnie sypialnię? Chociaż... mógł zrozumieć taki, a nie inny wybór pokoju. Z całą pewnością nie chciała im przeszkadzać i zapewne nie przyszło jej do głowy, że on również kierował się tym kryterium w stosunku do swojego rodzeństwa.

***

Sayuri kończyła robić śniadanie. Chociaż na ten dzień nie było ustaleń, by miała gotować, uznała, że powinna. W końcu... właśnie szykowała dla siebie porcję i doszła do wniosku, że jakoś tak dziwnie byłoby zrobić jedynie dla siebie. Zwłaszcza, że była tutaj jedynie służbą. Ułożyła na stole wszystko, co udało jej się zrobić z produktów, jakie znalazła w kuchni i przygotowała dwa dzbanki – jeden z kawą, drugi z herbatą, które nadal były ogrzewane przez specjalne tace, które przypadkiem znalazła w jednej z szafek. Cóż... wyglądało to nieźle. Prawie jakby naprawdę przez ostatnie pięć lat zajmowała się usługiwaniem Tsunade.
Szybko zmyła niepotrzebne już naczynia i skierowała się w stronę korytarza, by jak najszybciej zniknąć w swoim pokoju. Pierwszy dzień i noc jakoś przetrwała, ale nadal nie wiedziała, w jaki sposób powinna się zachowywać wobec dzieci Czwartego. Oczywiście Gaara był jej przełożonym, ale pozostali? Odbierała doprawdy wykluczające się sygnały na temat tego jaki powinien być jej stosunek do pozostałego rodzeństwa.
Już wychodziła z kuchni, kiedy w progu stanął zaspany Kankuro. Nie miał na sobie tego dziwnego makijażu ani stroju. Ubrał po prostu zwykłe, luźne, szare spodnie i pasującą do niego koszulkę. Jego włosy nie skrywał już kaptur, więc dostrzegła, że były one ciemnobrązowe. A skoro twarzy nie zdobił już żaden makijaż, to mogła dostrzec jego twarde rysy twarzy, które doskonale pasowały do jego usposobienia.
— Witam... — mruknął, mijając ją. Już chciał sięgnąć ręką do szafki, ale zamarł, patrząc na dopiero co nakryty stół. — O cholera... — Rozbudził się w pełni i zachichotał cicho. — Wiesz... o takim śniadaniu od kilku lat, to mogłem sobie pomarzyć. No... chyba, że poszedłbym do jakiejś restauracji, ale za to Temari by mnie chyba zabiła — dodał, uśmiechając się do stojącej na progu Sayuri.
Nie wiedziała jak zareagować. Swobodnie? Ale czy naprawdę będzie to mile widziane? Nie zdążyła nic powiedzieć. To Temari uratowała ją przed odpowiedzią.
— A co ty sobie myślisz? — warknęła blondynka patrząc na brata. — Że po co tyle lat wam gotowałam? Powinniście to docenić! I przede... — Ale urwała w pół zdania, gdy zobaczyła przygotowane przez dziewczynę śniadanie. — O cholera... nieźle rozpuszczałaś Hokage, co?
— Czy ja wiem... — mruknęła Sayuri wymijająco i szybko zniknęła z pola widzenia rodzeństwa. Ratowała się ucieczką, bo nie wiedziała w jaki sposób ma z nimi postępować. Było to cholernie irytujące.
Kiedy znalazła się w swoim nowym pokoju rzuciła się na łóżko.
Owszem, praca nie była ciężka. Tego typu zastawiania stołu, czy innych sztuczek gospodyń domowych nauczyła się na innych misjach, gdzie była posyłana jako szpieg. Przecież nie mogła wpadać do domu jakiegoś lorda jako shinobi. Zazwyczaj udawała pomoc kuchenną albo pokojówkę. Z początku nieco drażniło ją wykonywanie tak żałosnych dla ninja czynności, ale z czasem zrozumiała, że praca to praca, nieważne jaka. Tak więc... nie miała niby powodów, aby narzekać tutaj, w Sunie. Ale chyba każdy wolałby wiedzieć na czym stoi, prawda? A zgadywanie co wolno, a czego nie w stosunku do dzieci Czwartego wcale nie było tak łatwym zadaniem.

***

Gaara usłyszawszy, że nowa gospodyni zamknęła się w swoim pokoju, postanowił pójść do kuchni i zobaczyć co właściwie wywołało takie zamieszanie. Zazwyczaj poranki były spokojne. Kankuro nigdy nie potrafił w pełni się dobudzić przed dwunastą, a Temari chyba nie miała serca łajać lalkarza w takim stanie. Ale tego dnia coś się zmieniło i chciał zobaczyć, co było tego przyczyną. Wszedł do kuchni i śladem rodzeństwa spojrzał zdziwiony na suto zastawiony stół. Tego w jego rodzinie nie było. Albo każdy z nich szykował sobie sam posiłek, albo to Temari próbowała odgrywać rolę starszej siostry, z doprawdy... różnym skutkiem.
— Siadaj Gaara, zanim wszystko zniknie — zaśmiał się Kankuro w doskonałym humorze.
Najmłodszy z rodzeństwa opadł na krześle i nadal niepewnym wzrokiem omiatał kuchnię. Z tego co mu Temari powiedziała, nie powinni dzisiaj liczyć na Sayuri. Oświadczyła, że najpierw musi się zaaklimatyzować i Gaara już był gotów na to, że po raz kolejny przyjdzie mu zjeść posiłek w jakimś barze. Co oczywiście nie było miłe, bo choć został Kazekage, nadal pozostawał osobą, której ludzie unikają. Teraz miał nadzieję, że przygotowywane przez nową gosposię dania nie będą zmuszać go do stołowania się poza domem.
— To chyba możemy uznać, że jak na razie spisuje się dobrze, co?
— Kankuro, uprzedzam cię — zaczęła Temari groźnym tonem i właściwie nie musiała nic więcej dodawać. Jej młodszy brat doskonale zdawał sobie sprawę do czego piła.
— Ale przyznasz, że to całkiem miłe.
— Gaara… — Temari zignorowała zaczepki lalkarza. — Poinformowałam ją jedynie o obowiązkach tutaj, ale to od ciebie zależy co jeszcze ma robić.
— Zastanowię się — mruknął. O tak, będzie się musiał dobrze zastanowić. Czy powierzać jej opiekę nad gabinetem? A jeśli nie, to będzie to oznaczało dodatkowe obowiązki dla niego. Aż wzdrygnął się. Wypisywał papiery, bo Rada chciała go mieć na krótkiej smyczy, a teraz jeszcze sam miałby sprzątać, bo nikt z zaufanych osób nie miał zamiaru przebywać w jego towarzystwie. — Dam jej odpowiedź dzisiaj.
— Ja mam dzisiaj wolne — zaczął Kankuro, gdy śniadanie powoli dobiegało końca. — Temari obiecała jej, że ktoś ją oprowadzi po Sunie, to...
— O nie, mój drogi. — Temari wstała z zajmowanego miejsca. — Ty się do niej nie zbliżasz. Zrozumiano?

***

— I jak ci się podoba? — zagaiła Temari, gdy ich wycieczka powoli dobiegała końca.
Nie była w stanie pokazać choćby połowy Suny. To oczywiste, skoro to jedną z największych wiosek, ale pokazała jej te najważniejsze rzeczy. Podczas tego wolnego spaceru zdumiała się małomównością Sayuri. Przecież osoby, które znała z Konohy były nie tylko rozgadane, ale też całkiem bezpośrednie i nie czuła się zbyt dobrze w ich towarzystwie. A ta młoda kobieta krocząca obok niej, zaskakiwała ją. Przy niej wychodziła na gadułę.
— Całkiem przyjemnie — odrzekła Sayuri. — Chociaż wiesz... Do klimatu raczej ciężko będzie mi się przyzwyczaić.
— I będziesz musiała zmienić ciuchy — zawyrokowała Temari, mierząc ją wzrokiem.
— Pewnie tak. — Sayuri wzruszyła ramionami.
— Chcesz zrobić coś konkretnego? — Niby nie powinna, zważywszy na rażące różnice między nimi, proponować jej czegokolwiek, ale co tu dużo mówić – nie chciała dać Kankuro okazji do jego zwykłych wyskoków. Doskonale znała brata, a skoro ta dziewczyna wzbudzała powoli jej zaufanie, nie chciała dopuścić do tego, by trzeba ją było odsyłać. Poza tym... nie mieli innej alternatywy.
— Sama nie wiem... — Biła się z myślami. Co zrobić, żeby jej nie urazić i jednocześnie czuć się swobodnie? Pewnie... jakby to w ogóle było możliwe. Nagle przyszło jej do głowy idealne rozwiązanie. — Chciałabym założyć sobie kartę w bibliotece. Myślisz, że mogę?
— Pewnie.
Temari uśmiechnęła się i już pociągnęła biedną Sayuri do biblioteki. Cóż... chyba będzie musiała nauczyć się żyć pod dyktando tej niezwykle żywiołowej kunoichi. Bogowie... ale Shikamaru się wpakował...

***

— Co robisz? — Kankuro wskoczył na blat szafek kuchennych i wpatrywał się w nową lokatorkę, która najwidoczniej szykowała coś do jedzenia.
— Obiad — odparła Sayuri.
— Naprawdę? A cóż takiego konkretnie szykujesz?
— Chcesz zniszczyć sobie niespodziankę? — powiedziała swobodnie i czekała na jego reakcję. Musiała przetestować, czy mogła pozwalać sobie na luźniejszy stosunek wobec nich.
Kankuro słysząc, że się z nim droczyła, przybrał niewinną minę.
— No nie wiem, Sayuri. A czy my przeżyjemy twoją niespodziankę? Może lepiej zostać uprzedzonym?
Spojrzała na niego zdumiona, a on zaśmiał się cicho.
— Temari mówiła, że wypożyczyłaś książkę o ziołach. Więc sama rozumiesz, wolałbym już teraz przygotować jakieś antidotum.
— Na razie jesteś bezpieczny. — Podeszła o krok bliżej i pogroziła mu palcem. — Na razie – to słowa klucz.
— Przestraszyłaś mnie na śmierć. — Zeskoczył z blatu i spojrzał na nią niezdecydowany. — Pomóc ci jakoś?
— Coś ty... — Odwróciła się do niego ze zdumioną miną. — Przecież mi za to płacicie.
— Ale to nie oznacza, że nie mogę ci pomóc. — Chwycił w dłonie przygotowaną wcześniej miskę z żółtkami jajek. — Co mam z tym zrobić?
— To zostaw. — Sayuri zabrała mu z dłoni naczynie. — To na potem... upiekę jakieś ciasto — dodała widząc zdziwioną minę lalkarza.
— Więc też pieczesz — wyszczerzył się. — Pełen luksus.
— Ale tylko jak zjesz obiad. — Właściwie nie było tak źle. Najwidoczniej Kankuro życzył sobie, by traktowała go właśnie w ten sposób. Rozluźniła się nieco i pozwoliła sobie na zawadiacki uśmiech. — W przeciwnym razie doprawię to jakimiś ziołami.
— Niech ci będzie. — Podniósł ręce w geście kapitulacji. — To co mam zrobić?
— No... — zawahała się. Właściwie już prawie wszystko było gotowe. Mięso dusiło się już na ogniu, przystawki na zimno uszykowała wcześniej, więc... — Nie wiem możemy jeszcze zrobić sałatkę. Pokroimy warzywa.
— Jasne. — Kankuro stanął obok niej i chwycił ogórka. Bogowie... dlaczego nagle ma takie dziwne skojarzenia, a i on zerknął na nią z dość niepewną miną. Przez chwilę panowała dziwna cisza, aż w końcu Sayuri zaczęła cicho chichotać. Nie trzeba było długo czekać, by oboje wybuchli gromkim śmiechem. Ludzkie reakcje są dziwne, prawda? Temari przywabiona dziwnymi dla tego domu odgłosami weszła niespodziewanie do kuchni.
— Kankuro!
Lalkarz spojrzał na siostrę z szerokim uśmiechem na ustach.
— Wynocha z kuchni!
— Ale czemu, siostrzyczko? — silił się na niewinny ton. — Ja tylko chciałem pomóc.
— Tyle lat nawet wołem nie mogłam zaciągnąć cię do kuchni. — Temari patrzyła na niego z miażdżącym spojrzeniem. — A teraz... Po prostu idź, zrozumiano?
— Jasne, jasne. — Kankuro odłożył ogórek na blat i mrugnął znacząco do Sayuri, jednak nie było w tym nic niewłaściwego. Po prostu przez chwilę poczuli się swobodnie w swoim towarzystwie. — Zawołajcie mnie na obiad.
— Przepraszam za niego. — Temari oparła się o blat i westchnęła męczeńsko. — Co ja z nimi mam...
— Naprawdę chciał pomóc. — Sayuri uśmiechnęła się do niej wesoło i spróbowała przetestować metodę swobodnych stosunków. — Ale znasz facetów...
— A pewnie, daj spokój mieszkam z braćmi całe życie. — Chwyciła rzucone przez brata warzywo i wzięła się za krojenie. — To miłe, że w końcu nie jestem w mniejszości...
— Raczej ja nie mam prawa głosu.
— To co? — prychnęła Temari. — Liczy się duchowe wsparcie. Pieprzona solidarność plemników.
Sayuri ze zdumieniem zrozumiała, że i ta nieprzystępna kunoichi potrafiła z nią normalnie rozmawiać. Może więc... zaczęła nieśmiało marzyć, że jej misja nie okaże się tak naprawdę misją, a jedynie zmianą miejsca zamieszkania i pracy. Cóż... oby tylko niczego nie szykowali czegoś wobec Konohy, a wszystko będzie dobrze. Nawet raportów nie będzie składała.
— Narzucał ci się?
Z rozmyślań wyrwało ją pytanie Temary. Spojrzała na nią i dostrzegła, że jej wzrok był poważny.
— Nie, raczej chciał mi trochę poprzeszkadzać i dotrzymać towarzystwa... To miłe.
— Pewnie... Tylko nie daj się nabrać na te jego sztuczki.
Sayuri spojrzała na nią ze zdziwioną miną. Oczywiście, Kankuro był od niej starszy, ale przynajmniej na razie nie dostrzegła nic niepokojącego w jego zachowaniu.
— Wierz mi, lepiej znam swojego brata.
— Skoro tak mówisz będę uważać — powiedziała, by nie zirytować Temari, ale postanowiła zbagatelizować to ostrzeżenie. Nigdy nie przyjmowała zdania innych i sama wyrabiała swoją opinię, a nie opierała się na spostrzeżeniach kogoś innego.
— To co... chyba skończyłyśmy. Wiesz... pomogłabym ci nakrywać, ale tobie to lepiej wychodzi.
— Przecież właśnie za to mi płacicie.
— Skoczę po Gaarę, może da się skusić na obiad nieprzygotowany przeze mnie.
I już jej nie było. Sayuri przez chwilę wahała się, czy powinna do nich dołączyć, ale w końcu doszła do wniosku, że nie powinna nadużywać dobrej woli swoich chlebodawców. Uszykowała wszystko, by rodzeństwo mogło zjeść w spokoju, a sama zabrała sobie do pokoju porcję.

***

— Coś ty jej nagadała? — spytał Kankuro zmrużywszy oczy.
Temari udało się namówić Gaarę, by zrobił sobie przerwę i przy okazji porozmawiał z nową gosposią o dodatkowych obowiązkach, a on przystał na ten pomysł. Ale kiedy weszli do kuchni wcale nie zastali tam Sayuri, tylko Kankuro boczącego się na nich przy stole.
Gaara już dawno doszedł do wniosku, że zrozumienie ludzi było ponad jego możliwości poznawcze, ale za każdym razem dowiadywał się czegoś nowego. Na przykład teraz. Dostrzegł nie tylko fakt, że jego rodzeństwo całkiem już pogodziło się z myślą, że ktoś z Konohy tutaj zamieszka, to w dodatku miał wrażenie, że oboje polubili obcą. To chyba nowy dla obojga rekord, tak szybko zaakceptować kogoś. Znał ich dość dobrze i wiedział, że jak on mają opory, by zaufać komuś. Czym więc ta cała Sayuri przekonała ich do siebie?
— Co ty znowu pleciesz? — spytała Temari protekcjonalnym tonem, zabierając się za jedzenie.
— No nie wiem, co konkretnie jej powiedziałaś, ale je w swoim pokoju.
— Bo chyba rozumuje lepiej niż ty — odrzekła blondynka, wymachując oskarżycielsko pałeczką w kierunku brata. — A przynajmniej lepiej zna etykietę. Niezaproszona nie powinna z nami siadać.
— Daj spokój, jakbyś kiedykolwiek przejmowała się takimi bzdurami — mruknął Kankuro, nakładając sobie porcję. — Będzie tu mieszkała, nie?
— Ale nie jest domownikiem, tylko służbą — odparła Temari, ale po chwili zreflektowała się. — Znaczy... nie mam nic przeciwko, żeby z nami jadała, ale chyba po prostu nie chciała być niegrzeczna i dała nam spokój. To dobrze. W końcu przyda wam się ktoś, żeby wprowadził trochę ogłady. — Spojrzała na Gaarę. — Wiesz, że Kankuro już jej nadskakiwał i pomagał w kuchni?
Choć Gaara wiedział, że to dość nietypowe dla jego brata zachowanie, to co niby miał na to odpowiedzieć?
— Niepodobne do ciebie — rzekł w końcu, patrząc na lalkarza.
— Nie narzeka, nie warczy na mnie, to nawet chciało mi się pomóc. — Kankuro wzruszył ramionami.
— Nagrabisz sobie w końcu Kanki, nagrabisz...
I już więcej nie została podjęta kwestia Sayuri. Gaara rozpoczął rozmowę na temat jakiegoś niejasnego dokumentu i przez jakiś czas trójka dyskutowała nad tym problemem. Już właściwie wszyscy skończyli posiłek i mieli się rozchodzić w swoje strony.
— Gaara.
Przystanął w drzwiach i spojrzał na Temari.
— Chyba miałeś porozmawiać z Sayuri.
— Wiem — zawahał się. — Przywołaj ją do mnie, jak ją zobaczysz.
— Nie ma sprawy.

***

Sayuri niepewnie zmierzała w stronę gabinetu Kazekage. Jak tylko zjadła, udała się do kuchni, by pozmywać i skończyć szykować ciasto. Właśnie wstawiła je do piekarnika, gdy Temari oznajmiła jej, że Gaara ją wzywał.
Spytała wówczas w jaki sposób ma się to odbyć, a widząc jej dziwną minę wyjaśniła, że kiedy Tsunade kogoś wzywa, to może ruszyć bezpośrednio do jej gabinetu, ale kiedy ktoś chciałby z własnej inicjatywy do niej przyjść musi najpierw zahaczyć o któregoś z urzędników, którzy decydują czy wpuścić tę osobę, czy nie. Temari odrzekła jedynie, że będzie traktowana na trochę innych zasadach i w miarę rozsądnie może chodzić do gabinetu jej brata bez konieczności jakiegoś specjalnego anonsowania jej przybycia.
Cóż... czy miała to odebrać jako swego rodzaju wyróżnienie? Na razie jeszcze nie zdecydowała co sądzić o Gaarze. Jego rodzeństwo zdecydowanie zyskiwało przy bliższym poznaniu, ale jak to będzie wyglądało w jego przypadku? Choć wstydziła się do tego przyznać, bała się o tym myśleć.
Gdy znalazła się pod odpowiednimi drzwiami, wzięła uspokajający oddech i z duszą na ramieniu zapukała.
— Wejść.
Rozległ się jego przyjemny, spokojny głos, więc naparła na klamkę i przekroczyła próg pokoju.
— Wzywałeś mnie, Kazekage-sama — powiedziała i zawahała się. Powinna się kłaniać? Przecież zarówno Temari i Kankuro przyznali, że był jej zwierzchnikiem. A skoro był najważniejszą osobą w Sunie przysługiwał mu najwyższy szacunek. W końcu, jak to miała w zwyczaju robić przed Koharu i Homurą, przyklękła na jedno kolano, czekając na pozwolenie, by wstać. Cisza była naprawdę długa, w końcu trochę zdenerwowana, że może go jakoś nieświadomie sprowokowała. Uniosła wzrok i dostrzegła jego zdumiony wyraz twarzy.
— Po co to robisz? — Gaara zdecydowanie nie przywykł do takiego zachowania. Oczywiście wiedział w jaki sposób należy respektować etykiety, ale jak dotąd nikt nie traktował do tego stopnia poważnie. Shinobi, którzy go otaczali, odkąd został Kazekage, zachowywali się zgodnie z protokołem, witali i tytułowali go odpowiednio, ale wcale nie wymagał od nikogo, by traktowali go zgodnie ze wszystkimi wymaganiami tej konserwatywnej etykiety. Wiedział, że byłoby to nie na miejscu; oczekiwać od kogoś oznak głębokiego szacunku. Poza tym... z tego co sam zdążył zaobserwować, Sayuri miała dość dobre stosunki z jego rodzeństwem i nie spodziewał się, że będzie tak poważnie traktować te... jak to Kankuro określił? Grzecznościowe ceregiele.
— Ja... — Sayuri zaniemówiła. Czy to była jakaś pułapka? Może podpuszczał ją? — Uczono mnie, że tak powinno się traktować głowę wioski, Kazekage-sama. Nie chciałam cię urazić.
— Rozumiem... — Gaara zawahał się. W jaki sposób powinien zareagować na jej odpowiedź? Oczywiście to on był wyższy rangą i cokolwiek by nie powiedział, powinna to zaakceptować, ale jeszcze nie zdążył przywyknąć do roli, którą odgrywał. Zresztą... na razie w jego przypadku bycie Kage sprowadzało się jedynie do czytania i wypisywania dokumentów. — Nie musisz się kłaniać, nie wymagam tego.
— Hai, Kazekage-sama.
Przez chwilę oboje milczeli, jakby ta nietypowa sytuacja wyprowadziła ich z rytmu.
— Wezwałem cię tutaj, by omówić z tobą kwestię pozostałych obowiązków.
Sayuri skinęła głową, a Gaara dostrzegł, że nadal stała pośrodku pokoju i zreflektował się.
— Usiądź.
Posłusznie opadła na krześle przed jego biurkiem. Dość dziwnie się czuł. Naprawdę nikt wcześniej nie traktował jego osoby z taką powagą. Kankuro i Temari traktowali go, jak zawsze, co wcale mu nie przeszkadzało. Rada z kolei patrzyła i zapewne przez długi jeszcze czas będzie na niego patrzeć, jak na bombę z opóźnionym zapłonem. A zwykli shinobi kręcący się w pobliżu? Cóż... byli skrępowani. To najłagodniejsze określenie jaki mógł wymyślić na głęboką nienawiść i strach malujący się na ich twarzach. Ale ta młoda kobieta? Jeszcze nie był w stanie określić jakie może mieć zdanie na jego temat.
— Co konkretnie robiłaś u Tsunade?
— Tak, jak wczoraj powiedziałam, Kazekage-sama. W kwestii przestrzeni prywatnej funkcjonowało to na podobnych zasadach, jak tutaj. A jeśli chodzi o pozostałe sprawy, to robiłam wszystko, czego ode mnie w danej chwili wymagała.
— Wspomniałaś, że sprzątałaś w jej gabinecie.
— Hai, Kazekage-sama.
— Sądzisz, że tutaj także mogłabyś to robić?
— Jeśli taka jest twoja wola, Kazekage-sama, to oczywiście.
Gaara był zdumiony jej postawą, choć jego twarz pozostała nieprzenikniona. Był ciekaw, czy wobec Piątej zachowywała się tak samo. Wątpił, by Tsunade zaakceptowała taką... uniżoną i bezwzględnie posłuszną osobę. Dlaczego więc wobec niego tak postępowała? Zachowywała się ostrożnie, wiedząc z kim ma do czynienia, czy sądziła, że tak powinna się zachowywać w obcej wiosce? Oba rozwiązania były możliwe i całkiem logiczne.
— Jak wiesz, praca Kage nie jest normowana. — Dostrzegł, że na jej twarzy zawitała umiarkowana ciekawość. — Nie jestem w stanie określić, kiedy konkretnie będziesz tu przychodziła.
— Kiedy będę potrzebna po prostu po mnie poślij, Kazekage-sama — zawahała się. — W końcu... chyba dlatego mieszkam tak blisko. By być pod ręką, kiedy będzie potrzeba. Przynajmniej tak mówił Kankuro...
— Tak... — przyznał Gaara. — Czy jest coś, co chciałabyś jeszcze omówić?
— Nie, Kazekage-sama. — Sayuri zawahała się. Czy mogła odważyć się zapytać o coś niezwiązanego z pracą? A kiedy zrozumiała, że chciał dać jej znać, by odeszła, zebrała się na odwagę. — A właściwie tak, Kazekage-sama. — Patrzył na nią uważnie, jakby to, co miała powiedzieć było istotne. Cóż... z pewnością Tsunade mogłaby się tego od niego nauczyć, ale w jej obecnej sytuacji było to nieco przesadzone. W końcu była jedynie gosposią. Poza tym chciała poznać opinię kogoś poza Temari, ale czy wypadało? Teraz nie było już odwrotu. — Tylko... nie chciałabym się narzucać, Kazekage-sama, to pytanie niezwiązane z moimi obowiązkami.
— Pytaj. — Rozbudziła jego ciekawość. Co mogło nie dawać jej na tyle spokoju, by odważyła się przedłużyć ich spotkanie? Poza swoim rodzeństwem nie spotkał nikogo, kto dobrowolnie spędziłby z nim choćby chwilę dłużej niż to konieczne.
— To, co Temari mówi o Kankuro to prawda? — Zadawszy to pytanie zmieszała się, wiedząc, jak głupio to zabrzmiało. I po co to sobie zrobiła? Przecież człowiek siedzący przed nią to głowa wioski, a nie naczelny plotkarz.
— Temari zazwyczaj trochę przesadza. — Aż bał się zapytać co w takim razie Temari wygadywała o nim, skoro musiała zasięgnąć języka w sprawie Kankuro. Nie, chyba lepiej zostawić tę sprawę w spokoju. — Coś jeszcze? — Właściwie... dotarło do niego, że ta młoda kobieta siedząca przed nim była pierwszą osobą, poza jego rodziną, która rozpoczęła z nim rozmowę.
— Nie chcę ci przeszkadzać, Kazekage-sama. — Wstając, uśmiechnęła się do niego nieśmiało.
— To ja cię tutaj wezwałem.
Przez chwilę na jego obliczu, które zazwyczaj było nieprzeniknione pojawiła się drobna rysa. Jakby nieco bardziej ożywiony wyraz twarzy. Sayuri w lot to dostrzegła.
— Ale to chyba... — Zamarła, gdy przypomniała sobie o wstawionym do piekarnika cieście. — Ciasto! — wykrzyknęła i rzuciła się biegiem, by zapobiec katastrofie. Zapomniała nawet wytłumaczyć się ze swojego zachowania nowemu pracodawcy. Chyba ustanowiłaby jakiś rekord – w pierwszym dniu pracy spalić kuchnię przełożonego.
Gaara patrzył na zatrzaśnięte z hukiem drzwi. To pierwszy raz, odkąd został Kazekage, by w jego gabinecie zdarzyło się coś odbiegającego od ogólnie przyjętych norm. Nikt nie odważyłby się na takie zachowanie, a tu proszę, taka niespodzianka... Z nikłym uśmiechem błąkającym się na jego ustach, wziął się za dalszą pracę.

***

Sayuri omal nie dostała zawału, gdy dostrzegła dym wydobywający się z piekarnika. Pomimo dość nieoczekiwanej oprawy ciasto dało się uratować. Pokroiła je i ułożyła na kilku talerzach. Spróbowała jakie jest w smaku i doszła do wniosku, że nadal było jadalne. Może nie tak dobre, jak zazwyczaj jej wychodziło, ale całkiem znośne. Bogowie... do czego to dochodzi? Tak ekscytowała się zwykłym pieczeniem.
— No nie mów, że już upiekłaś. — Do kuchni zakradł się Kankuro i Sayuri obdarzyła go wesołym uśmiechem.
— Żebyście nie mówili, że nic nie robię. — Podała mu talerzyk. — Nałóż sobie ile chcesz, ale musisz wiedzieć, że trochę się przypaliło.
— Daj spokój. — Lalkarz machnął ręką i wrzucił dwa kawałki na talerz, a trzeci trzymał w dłoni. — Słodkie zjem w każdej postaci. No... — zawahał się. — Poza eksperymentami Temari. — Puścił jej oczko i wpakował ciasto do buzi. — Pyszne — mruknął z nadal pełnymi ustami. — Rób to codziennie, a zwolnię cię z innych obowiązków — zaśmiał się, chwytając drugi kawałek.
— Wiesz, chciałam spróbować upiec specjalność Konohy, tylko nie wiem, czy znajdę tu wszystkie składniki...
Kolejne pół godziny spędzili na rozmowie. Sayuri odkrywała, że Kankuro był naprawdę sympatycznym człowiekiem. Pamiętała, co Temari mówiła, ale to nie wszystko. Jej znajomi opowiadali, że ci wszyscy ludzie z Piasku to twardzi, brutalni wojownicy. Cóż... może na polu walki i podczas misji rzeczywiście tak było, ale właśnie dyskutowała z jednym z nich na temat lukru... To mogło nieco zaburzyć wizerunek nieustraszonego jounina, prawda?
— Ale zdecydowanie nie rób żadnych z daktylami. — Kankuro ukradkiem wziął kolejny kawałek. — Raczej żadne z nas ich nie lubi. No... chyba, że ty przepadasz za tymi żałosnymi owocami, to myślę, że raz na jakiś czas raczej to przebolejemy.
— Jakoś zniosę brak daktyli w mojej diecie — zaśmiała się Sayuri. — Ale powiedz mi... bo niby wszystko mamy ustalone, ale jakoś żadne z was nie wtajemniczyło mnie, gdzie są jakieś środki czystości... nie wiem, jakiś mop, płyny, miotła, cokolwiek...
— Hmm... — Lalkarz zastanowił się. — Chyba coś powinno być w łazience.
— Chyba? — powtórzyła rozbawiona. — A kiedy ostatnio szanowny Kankuro-sama skalał swoje rączki pracą?
— To wydaje mi się bezsensowne — odparł. — Zazwyczaj pracuje przy marionetkach i... wiesz jaki syf robię dookoła? — zaśmiał się. — Gdybym miał codziennie to wszystko sprzątać chyba dostałbym na głowę.
— To chyba dobrze, że mam zakaz zbliżania się do waszych sypialni. Pewnie padłabym na progu, co?
— Cóż... — zawahał się. Już chciał powiedzieć coś w stylu Sama możesz się przekonać, ale... jakoś nie chciało mu to przejść przez gardło. — Nie przesadzaj. Czy ja ci wyglądam na jakiegoś niecywilizowanego dzikusa?
Sayuri zmierzyła go przesadnie krytycznym spojrzeniem.
— Nie, skądże znowu.
— Oj, Sayuri, bo chyba złożę skargę braciszkowi. — Mrugnął do niej łobuzersko.
Po chwili poszli do łazienki i jakimś cudem udało im się odnaleźć wszelkie środki czystości.
— Tak z ciekawości spytam — zaczęła niewinnie tonem. — Czy ty kiedykolwiek otwierałeś tę szafkę?
— A po co? Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, nie słyszałaś o tym?

4 komentarze:

  1. Hahaha, Sayuri błyskawicznie podbiła serce Kankuro, jak to mówią przez żołądek. Coraz bardziej go lubię. Jestem bardzo ciekawa, czy chłopak się zadurzy czy jednak zacznie traktować ją niczym siostrzyczkę. Sayuri wydaje się nim zainteresowana, ale także w sposób niejednoznaczny. Scena z klękaniem prześmieszna, przynajmniej dla mnie. "Po co to robisz?" Ciekawe co by zrobił gdyby niespodziewanie dostał buziaka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kankuro to Kankuro i nigdy (w moim odczuciu) nie będzie potrafił patrzeć na jakąkolwiek kobietę (poza Temari) bez kontemplowania jej walorów.

      Gaara dostający znienacka buziaka?! Toż to byłby niesamowity widok szanownego Kazekage-sama w tak niecodziennej sytuacji. Trzymałabym jedynie za Sayuri kciuki, żeby nie odebrał tego jako próbę zaatakowania go.

      Usuń
    2. Oj, połknęłaby trochę piasku, po podróży przez pustynię to dla niej nie nowość ;) Notabene to jest jedna z sytuacji, w których jego niezawodna obrona może być problematyczna. Myślałam kiedyś pisać alternatywną wersję jego story, w której nie przestał być junchuuriki, i sceny romantyczne byłyby trudne do dopracowania. Zdaje mi się, że nawet jeśli Gaara nie traktowałby bliskości z dziewczyną jako zagrożenia, Shukaku mógłby mieć inne zdanie na ten temat xP Poza tym Kishimoto zrobił z niego trudną anatomicznie postać. Ma skórę, pod nią tarczę z piasku, a pod piaskiem są ścięgna i cała reszta? Ciekawe jak taka istota (istniejącą w realu, a przecież różne dziwne zwierzęta istnieją i nie wszystkie znamy) odczuwałaby bodźce dotykowe. Jak u niego działałby zmysł dotyku i czy piasek ma pod skórą cały czas czy on się jakoś pojawia w sytuacji zagrożenia? Domyślam się, że autor w ogóle się nad tym nie zastanawiał, ale on nie jest fanką, która ma ochotę zafundować Gaarze akt miłosny z własnym alter ego :D To jest chyba też powód dla którego ze świecą szukać fanek Shino. Postać z charakterem pociągającym dla nastoletnich fanek, ale jak tu sobie wyobrazić scenę miłosną. Coś mi się zdaje, że klan Aburame jest kolejnym po Hyuugach, w którym- jak się logicznie zastanowić - powinny dominować małżeństwa między krewnymi. A przecież wielu ich nie było w Konoha, więc występowałoby tam kazirodztwo na potęgę.

      Usuń
    3. Po pierwsze - trochę bawi mnie, że tak wiele osób ma podobne przemyślenia odnośnie klanu Aburame. Niby jest to logiczne, kto by chciał leżeć u boku mężczyzny/kobiety, z której wylatują robaki? Ja dostałabym zawału serca ;) Ale z drugiej strony można zrobić z tego całkiem niezłe opowiadanie - miłość ponad wszystko. Równoczesne obrzydzenie, ale silne emocje. Co przeważy? Ja sama nigdy w życiu się tego nie podejmę, bo na widok jakiegokolwiek owada/robaka/pajęczaka uciekam i wołam bliskich o pomoc xD Na pewno nie byłabym w stanie wczuć się w rolę osoby, która wielbi Shino.

      A po drugie, ważniejsze... Dałaś mi niezłą zagwozdkę z anatomią Gaary. Bo w sumie masz rację, nie zostało to nigdy do końca wyjaśnione. Mając w pamięci słowa Yashamaru zrozumiałam to tak, że ta obrona jest dodatkowa, niezależna od Shukaku (chyba w scenie podczas wojny, gdzie Gaara spotyka się z Rasą, jest to podobnie opisane). Widziałam to raczej w ten sposób - zbroja z piasku, ciało Gaary. Problemem była dla mnie jedynie zdolność Gaary do zmieniania się w sypki piasek. Jak to możliwe?!

      W moim opowiadaniu Sayuri zapozna się z anatomią Gaary przed wyciągnięciem Shukaku ;) Traktowałam to tak, jak opisałam powyżej - zbroja, którą może zdjąć. Reszty chyba nie zdradzę, bo byłyby to spojlery, ale z mojej perspektywy nie było to niemożliwe do dokonania dla obu stron. Jedynie lekka ostrożność, żeby nie sprowokować leżącego w pobliżu piasku.

      Piękne są te rozważania xD

      Usuń