Promienie słońca z trudem przebijały się przez mocno ulistnione gałęzie wiekowego lasu, a dookoła panowała niczym niezmącona cisza. Spokój... Strudzona misją młoda kunoichi westchnęła cicho i z żalem zrozumiała, że czas ruszać. Od pół roku nie miała choćby tygodnia wolnego. Nieustannie była wysyłana na coraz to nowe misje. Cholera. Powoli zaczynała tęsknić za starym, poczciwym Sarutobim, który nie był tak chętny, by posyłać ją poza Konohę.
Sayuri ociągała się i gdyby nie perspektywa kłótni z Tsunade, zabawiłaby jeszcze chwilę w tym urokliwym i przede wszystkim spokojnym miejscu. Z westchnieniem godnym męczennika podniosła się z ziemi i ruszyła w stronę wioski. Im bardziej się zbliżała, tym większe czuła zniechęcenie. Same misje nie były przyjemne, ale tym, co naprawdę uprzykrzało jej życie to raporty. Raporty, raporty i jeszcze raz raporty. Papierologia przede wszystkim! Oczywiście rozumiała potrzebę spisywania raportu, ale... Czy naprawdę po każdej misji musiała pisać prawdziwy esej? Czy nie wystarczyłoby zwykłe Misja wykonana? To przecież rzetelne, skoro prawdzie.
Poza raportami znalazłoby się jeszcze kilka rzeczy, na które mogłaby narzekać. Chociażby treningi. Rozumiała fakt, że shinobi, aby się rozwijać, musiał trenować. Oczywiście, że to rozumiała – czego tu nie rozumieć? Ale czy w jej przypadku było to konieczne? Nie. Przynajmniej zdaniem Sayuri. Po co się przemęczać, skoro w dwóch dziedzinach, w których była trenowana i ku którym miała naturalne zdolności, nie miała sobie równych. Ale oczywiście Tsunade i jej doradcy uważali inaczej. I tylko z ich rozkazu każde wolne dni musiała poświęcać na trening taijutsu. Tylko po co? Nigdy nie będzie musiała walczyć. To po prostu... oczywiste. Nigdy nie pisałaby się na to – z góry znała wynik, więc po co się narażać? Niech żyje wolność wyboru!
Sayuri w końcu dotarła do ogromnej, górującej ponad wszystkim dookoła, bramy wioski. Grzecznie podeszła do strażników, którzy sprawnie sprawdzili jej przepustkę i wpuścili do środka. Już chciała ruszyć dłuższą trasą tak, by minąć Ichiraku Ramen, ale w porę się powstrzymała. Głupia! Przecież Naruto nie było w wiosce już od czterech lat. Westchnęła cicho. Jak właściwie zaprzyjaźniła się z tym idiotą? Tego sama nie wiedziała. Mieszkali obok siebie i byli na to niejako skazani. Tak po prostu.
Nie mogąc znaleźć żadnego, choćby absurdalnego argumentu, by nie ruszyć do gabinetu Piątej, wzięła się w garść i udała w stronę budynku administracyjnego Wioski Liścia.
***
— Tsunade-sama... — Sayuri nigdy nie lubiła tytułować ludzi. Uznawała to za dość sztuczne i niekonieczne, ale narazić się na gniew Ślimaczej Księżniczki nie miała najmniejszego zamiaru. — Uważam, że zasłużyłam sobie na wakacje. Od pół roku nie miałam wolnego. Wyobrażasz sobie, Tsunade-sama, jak to wpłynie na mój trening?
— Dlaczego tak lekko podchodzisz do swojego rozwoju, Sayuri?
Oj, babunia, jakby określił ją Naruto, musiała być w doskonałym humorze, skoro zdecydowała się uciąć z nią pogawędkę. I choć powinna czuć się zaszczycona, było to prawdziwe pole minowe. Chociaż jako Hokage była naprawdę dobra, to prywatnie... Sayuri przebiegł dreszcz po plecach. Kiedy ostatnio została wciągnięta przez Piątą w rozmowę i nieopatrznie powiedziała coś, co ją rozzłościło... Nie, oczywiście nie skrzywdziła jej, ale samo spojrzenie mogło zostawić trwałe ślady na psychice.
— Wiesz przecież, Tsunade-sama, że do wykonywanych przeze mnie misji nie muszę być jakoś specjalnie uzdolniona ofensywnie — powiedziała po raz kolejny i po raz kolejny była z góry skazana na porażkę.
— Sayuri...
Cholera, jej ton był tym oficjalnym, rozkazującym, co wskazywało na to, że swoją postawą skazała się na kłopoty.
— Sayuri... — powtórzyła tym razem łagodniej. — Doskonale wiesz, że twoje umiejętności są... unikatowe. Nie możemy sobie pozwolić na stratę zdolnego shinobi.
Unikatowe to słowa powiedziane zdecydowanie na wyrost. Oczywiście, w tropieniu nie miała sobie równych. Gdy raz poczuła czyjąś chakrę, natychmiast ją zapamiętywała i była w stanie odnaleźć na naprawdę wielkich odległościach, ale przecież nie była to umiejętność doskonale wytrenowana. W końcu, kiedy Sasuke zbiegł z wioski, nie była w stanie pomóc. Może było to spowodowane Przeklętą Pieczęcią, której Uchiha nabawił się podczas egzaminu? Była to jej pierwsza porażka i boleśnie ją rozpamiętywała.
— Tsunade-sama, naprawdę uważam, że ucząc się walczyć jedynie sobie zaszkodzę. — Spróbowała nieco innej taktyki. — Na misjach od zawsze skupiałam się jedynie na tropieniu i powrocie do jednostki wspierającej. Taka była moja rola. Jeśli nauczę się walczyć, to czy nie ryzykowałabym jedynie, idąc na pole bitwy?
— A kto od ciebie oczekuje walki? — zdumiała się Piąta. — O niczym takim nie było mowy.
— To w takim razie... — W ostatniej chwili powstrzymała się od wykrzyczenia To w takim razie, po jaką cholerę mam się katować treningami?!, ale przyniosłoby to jedynie odwrotny od zamierzonego efekt. — Czego oczekujesz, karząc mi trenować?
— Musisz umieć się obronić, to przecież oczywiste!
Tsunade patrzyła na siedzącą przed nią młodą kobietę z niedowierzaniem. Była już jakiś czas Hokage, a niezliczoną ilość shinobi poznała, kiedy jeszcze sama była jedynie żołnierzem, ale taki egzemplarz trafił jej się pierwszy raz. Nie chodziło tu o jej lenistwo, tylko o niezachwianą pewność, że nie mogła się lepiej rozwinąć.
Pamiętała początki, kiedy przyjęła pod swoje skrzydła Sakurę i Ino. Dwie niezwykle temperamentne, uparte kunoichi, które ciężką pracą powoli zyskiwały coraz większą moc i doświadczenie. Ale to one same do niej przyszły z prośbą, wręcz błaganiem, o trening z legendarną medic-ninja. Zgodziła się na to i wcale nie żałowała swojej decyzji.
Miała na swojej głowie ogromną ilość spraw, którymi musiała się zajmować po nieudanym ataku Suny na Konohę i nie miała czasu bliżej przyjrzeć się swoim podwładnym, ale pewnego dnia poświęciła chwilę na przejrzenie całego rejestru dostępnych shinobi. I to właśnie Sayuri przykuła jej uwagę.
Genin, który był posyłany na misję ramię w ramię z ANBU. Genin, który nigdy nie podjął próby zdawania egzaminu na chuunina. Szybko posłała po opiekunów geninów, którzy byli dostępni w wiosce. Zjawiło się tylko trzech, bo pozostali byli wysłani na misję. Pamiętała jak Asuma, Gai i Kakashi opowiedzieli jej o tej całej Sayuri. Nigdy nie uczyła się niczego innego, jak tropienia, pomimo zachęceń od różnych osób. Zwróciła się wówczas do Iruki, opiekuna w Akademii Ninja, i on również potwierdził, że Sayuri nigdy nie była chętna, by trenować. Od kiedy odkryła, że lepiej od innych manipulowała chakrą, nie ruszyła się ani o krok. Kiedy inni uczyli się technik, ona nie musiała tego właściwie robić. Jakby od zawsze znała podstawowe techniki. Nawet geniusz roku, Uchiha Sasuke nie mógł jej doścignąć. Ale walka wręcz, shurikeny, potężniejsze ninjutsu? Tego się nawet nie podejmowała, a na genina zdała chyba jedynie fuksem. Później nauczyła się wyczuwać chakrę i temu poświęcała każdą chwilę, aż w końcu Sarutobi odkrył w niej prawdziwy skarb. Taki tropiciel to nie przelewki.
Tsunade zdecydowała wówczas, że osobiście się nią zajmie, ale nie przewidziała jednego. To naprawdę była dziwna kunoichi. Początkowo nie wyrażała żadnego zainteresowania nauką. Ponadto miała wrażenie, że za każdym razem, kiedy Sayuri ją tytułowała, niemal dławiła się tą końcówką.
W końcu Sayuri złamała się w kwestii trenowania, bo otrzymała bezpośredni rozkaz nauki pod jej okiem i po raz kolejny Tsunade przeżyła niemały szok. Medyczne ninjutsu opanowała w okamgnieniu. Wystarczyły zaledwie dwa tygodnie, by prześcignęła jej dotychczasowe uczennice. Po dwóch miesiącach w kwestii leczenia nie mogła już jej pomóc, bo niemal jej dorównała. Niemal, ponieważ Tsunade nie mogła jej przekonać do nauki charakterystycznego dla niej taijutsu. Po prostu miała blokadę i pomimo całego autorytetu, jaki miała, nie mogła jej przekonać. Dlatego też zrezygnowała z nauczenia jej natychmiastowej regeneracji ciała, która tak ułatwiałaby pojedynki.
Dlaczego ta młoda, nie w pełni jeszcze ukształtowana kunoichi, nie chciała się dalej rozwijać? To była zagadka. Jej kariera utkwiła w martwym punkcie. Nadal, pomimo tak rażącej różnicy poziomów, wykonywała misje z ANBU, bo do niektórych była po prostu niezbędna. Ani klan Aburame, ani Inuzuka, którzy sławili się w swoich zdolnościach tropienia, jej nie dorównywały. I pomimo, że była geninem, w jej kartotece wciąż przybywało i przybywało coraz poważniejszych misji. Teraz liczba misji rangi A i S przeważały nad pozostałymi. Najgorsze w tym wszystkim było to, że ona nadal pozostawała geninem, co w przypadku innych ludzi wykluczałoby możliwość wykonywania tak istotnych misji.
Dwójka doradców Tsunade wcześniej niezwykle skutecznie zatruwała jej życie, że powinna coś z nią zrobić, ale ostatnio jakoś ucichli i to sama Piąta dalej dążyła do tego, by Sayuri rozwinęła się w pełni.
— Ale Tsunade-sama...
Wewnętrzne rozważania Piątej przerwał pełen żalu głos Sayuri.
— Chyba sama wiem do czego się nadaję! Potrafię tropić i robię to dobrze. Jestem ci niezwykle wdzięczna za naukę leczenia i uznaję to za doskonałą umiejętność, ale walka? To nie dla mnie.
Zagadką miało pozostać, jakim cudem zawsze udawało jej się uniknąć walki. Przecież to niemożliwe, by przez te wszystkie lata nikt nie chciał z nią walczyć, albo że nigdy jej nie wykryto.
— Sayuri… — Kobieta powoli traciła cierpliwość i jej ton był nieco protekcjonalny. — Zamiast być tak upartą powinnaś lepiej słuchać rad starszych ci stopniem. Być może nie odpowiadał ci dotychczasowy nauczyciel, więc proponuję zmianę. — Złośliwy uśmieszek pojawił się na jej twarzy. Chociaż była najważniejszą osobą w wiosce, to rzadko korzystała ze stanowiska, by dręczyć swoich podwładnych. Ale teraz doszła do wniosku, że być może taki szok, jaki na treningu przeżyje ta młoda kobieta, siedząca przed nią, pobudzi ją do działania. — Sądzę, że Gai albo jego podopieczny z pewnością znajdą dla ciebie czas.
— A-le Tsunade... — Sayuri zapomniała o grzecznościowych ceregielach, patrząc na Hokage błagalnie.
— Koniec dyskusji. Przydzielam ci dwutygodniowy urlop, ale masz się sprawdzić na treningach. Codziennie będę dostawała raporty.
— Hai, Hokage-sama.
Sayuri doskonale wiedziała, że dalsze kłótnie jeszcze bardziej ją pogrążą. Ale... czy mogło być gorzej?
***
Był późny wieczór, właściwie noc, a młoda, obolała kunoichi oparła się o barierkę otaczającą taras widokowy, który był jednym z najlepszych, by podziwiać Konohę. Sayuri najbardziej lubiła snuć przemyślenia, marzenia, a czasem po prostu nic nie robić w tym miejscu, najlepiej nocą. Lubiła i podziwiała swoją wioskę. Każdy listek na drzewie, każdy dom, budynek miał w sobie coś fascynującego, ale to właśnie nocami Konoha wydawała jej się być najbardziej tajemnicza i pociągająca zarazem.
Jednak tej nocy nie przyszła tu, by podziwiać, ale po to, by uspokoić się. Właśnie skończyła całodzienny trening z Gaiem i Rokiem Lee. I chociaż wiedziała, że traktowali ją ulgowo, nie była w stanie poruszyć ręką ani nogą. Nawet Ten-ten i jej magiczny napój, który miał ją postawić na nogi, nic nie zdziałał. Sayuri myślała, że rzeczywiście pomoże, skoro Ten-ten już tyle lat trwała w drużynie tej dwójki szaleńców i jeszcze nie padła z wycieńczenia.
Złe samopoczucie nie brało się jedynie z faktu zmęczenia fizycznego, o nie. To psychika nie dawała jej spokoju. Jej podejście do życia, zawodu shinobi, do wszystkiego, z czym miała styczność, nie podobało się jej. Absolutnie. Każdy pytał, dlaczego się nie rozwijała, dlaczego tak nie lubiła walki. Co miała odpowiedzieć? Że ceni wartość życia bardziej, niż cokolwiek innego? Kłamstwo. Że nie potrafi zabić? Kłamstwo. Że widok krwi ją przeraża? Kłamstwo. Dlaczego więc nie lubiła walki? Nie była pewna, co ją popychało do takiego, a nie innego podejścia, ale prawdopodobnie to jej historia miała decydujący czynnik.
Jej ojciec zginął w noc, kiedy Kyuubi uwolnił się, by zniszczyć wioskę. Ale matka, która jeszcze wtedy była w ciąży, przeżyła. To ona ją wychowywała, to ona była osobą, którą Sayuri kochała ponad wszystko, której potrafiła wszystko wybaczyć. Wybaczała jej, że czasem piła... a wręcz upijała się do nieprzytomności. Wybaczała jej, że zapominała się nią zająć, bo doskonale znała powód jej stanu. Chociaż była małą dziewczynką, zrozumiała, że to śmierć jej ojca przyczyniła się do takiego stanu rzeczy. Wybaczała matce wszystko, bo w tych chwilach, kiedy odzyskiwała przytomność umysłu była... cudowna. Najczulsza opiekunka. Troskliwa, gdy wracała skaleczona po zabawach. Zabawna, kiedy miała zły humor. Ale i to zostało jej odebrane. W nie do końca wyjaśnionych okolicznościach popełniła samobójstwo, topiąc się w rzece, płynącej nieopodal Konohy.
Tak... to na pewno przyczyniło się do poglądów Sayuri, że każda zła rzecz rodziła się z agresji. Ale jak miałaby sobie poradzić w życiu bez źródła swojego dochodu, jakim był zawód shinobi? Tego nie wiedziała.
Kiedy rozpoczynała, miała wspaniałe ideały, którymi z nikim się nie dzieliła. Nie chciała nigdy uczestniczyć w walce, a gdy zorientowała się, że miała predyspozycję, by zostać tropicielem, była wniebowzięta, bo oto znalazła odpowiednie dla siebie zajęcie. Co prawda jej sposób myślenia był niezbyt logiczny. W końcu… swoim zadaniem przyczyniała się do agresji, z którą nie chciała mieć styczności, ale cóż... żaden plan nie jest doskonały.
Z czasem była posyłana na coraz większą ilość misji i coraz bardziej uzyskiwała pewność, że uda jej się przejść przez życie bez choćby jednego ciała zostawionego za sobą, ale...
Kiedy została wysłana na jedną z wielu misji szpiegowskich, została wykryta, czego zazwyczaj udawało jej się uniknąć. Być może machnęłaby na to ręką i po prostu wróciła do wioski z informacją, że nie udało jej się przeniknąć, ale w małym zajeździe, gdzie się zatrzymała, zostawiła swoje rzeczy, w tym opaskę z symbolem Konohy. Krótka analiza – idealistyczne poglądy czy dobro wioski? Decyzja, choć trudna, mogła być tylko jedna.
Chociaż nigdy nie walczyła, udało jej się, poprzez zaskoczenie, bez zbędnego wysiłku, poderżnąć wrogowi gardło. Pamiętała jak opadła obok niego przerażona swoim uczynkiem. Do tej pory nie udało jej się uwolnić od tego wspomnienia, kiedy ostrze przecinało skórę, żyły, ścięgna... Nie mogła oderwać wzroku od krwi pozostawionej na ostrzu kunaia. Drżąc od nadal wstrząsających jej ciałem szlochów i spazmów, własnoręcznie kopała grób dla tego człowieka. Co prawda sama nie wiedziała, co mogłaby tym zyskać, ale w tamtej chwili wydawało jej się to właściwe. Okazać szacunek zamordowanej osobie. Kiedy już ciało zostało zakopane, opadła obok prowizorycznej mogiły i nie była w stanie się ruszyć. Tak oto zakopała nie tylko obcego człowieka, ale też wszystkie swoje ideały, które tak długo pielęgnowała. Żałowała swojego uczynku, to oczywiste, ale bardziej martwiła się o wioskę. Tylko… czy było warto?
Na to pytanie nie chciała odpowiadać. Od tamtego dnia, od niemal pięciu lat, nie mogła uwolnić się od dręczących ją wyrzutów sumienia. Często budziła się w nocy z krzykiem. W głowie pojawiała się ciągle i ciągle ta sama scena. Ona, trzymająca zakrwawionego kunaia, a dookoła niej spływała krew, wydobywająca się z gardła nieżywego mężczyzny. Czy miał rodzinę? Czy jakieś dzieciaki opłakiwały po nocach swojego ojca? A co z żoną? Miał jakąś? A może... Nie, nie mogła się zadręczać, bo chyba nie potrafiłaby spojrzeć na swoje odbicie w lustrze.
Na wieść o tym, że jakikolwiek shinobi był zmuszony walczyć, co często równało się z zabiciem wroga, nie czuła w stosunku do niego pogardy czy niechęci. Mógłby zabić choćby setkę ludzi, a ona nie zmieniłaby o nim zdania. Te piękne ideały dotyczyły jedynie jej i im nie sprostała. Ale po tamtym wydarzeniu zmusiła się do niemal niemożliwego na jej dotychczasowym poziomie.
Studiowała przez wiele tygodni, miesięcy techniki Czwartego Hokage i chociaż starania długo nie przynosiły efektu, w końcu udało jej się opanować technikę Latającego Boga Piorunów, a nawet udoskonaliła ją i nigdy nikomu o tym nie wspomniała. Nie potrzebowała już kunai, by przemieszczać się z miejsca na miejsce. Nieraz wystarczała znajomość okolicy, a czasem po chakrze dążyła w określone miejsce. I nawet kiedy ktoś ją wykrył, nie musiała uciekać się do morderstwa. Wystarczyła zwykła ucieczka.
Chociaż… czy tak zwykła? Zapewne gdyby zdradziła Piątej, że znała tak skomplikowaną technikę, ta dałaby jej spokój z treningami.
I to właśnie z tych powodów Sayuri czuła się tragicznie po treningu z Gaiem i Lee. Nie tylko sumienie nie dawało jej spokoju, ale też świadomość, że oszukiwała wszystkich. Ta podwójna moralność dręczyła jej sumienie, ale musiała dalej trwać w swojej roli, bo wiedziała, że była potrzebna wiosce. Często czuła się przytłoczona przez to wszystko, z nikim nie rozmawiała o swoich przemyśleniach ani historii. Pomimo dużej ilości przyjaciół przewijających się w jej życiu, czuła się samotna. Nie miała z kim podzielić się swoją tajemnicą, bo domyślała się, że albo jej nie zrozumieją, albo co gorsza będą współczuć. A tego chyba by nie zniosła.
W końcu postanowiła wrócić do domu. Po drodze mijała wielu znajomych, ale do nikogo nie podeszła. Nie miała najmniejszej ochoty tego wieczoru nakładać na siebie maskę wiecznie zadowolonej i rozbawionej osoby, którą grała. Chociaż... często bywało, a może nawet częściej niż myślała, że jej humor był naprawdę dobry, a spotkania ze znajomymi przyjemne. Ale tej nocy wiedziała, że nikt nie byłby w stanie przezwyciężyć jej przygnębienia. Powoli wspinała się po schodach, by dotrzeć do swojego mieszkania, gdy nagle uświadomiła sobie, że jednak ktoś mógłby przezwyciężyć jej zły humor. Uzumaki.
Od lat mieszkali obok siebie i od dziecka przepadali za sobą. To on, kiedy jej matka zginęła, wspierał ją. To on od zawsze potrafił wyprowadzić ją z równowagi, ale zazwyczaj kończyło się to ogólną wesołością, choć nieraz staczali prawdziwe bitwy słowne, od których trząsł się ich lichej konstrukcji budynek. Odpłacała mu się, chyba nawet z nawiązką.
Od zawsze żył odepchnięty od wszystkich. Każdy człowiek darzył go głęboko zakorzenioną niechęcią, ale Sayuri nie rozumiała tego. Przecież Naruto był jedynie wesołym, może trochę postrzelonym, ale w gruncie rzeczy sympatycznym chłopakiem. Kiedy nauczyła się tropić ludzi, ze strachem odkryła prawdę o swoim przyjacielu z dzieciństwa. Na jakiś czas ochłodziła ich relacje, ale kiedy już wszystko gruntownie przemyślała, doszła do wniosku, że przecież Kyuubi musiał już wcześniej żyć w jego ciele, więc nie powinna zmieniać do niego stosunku jedynie ze względu na to, że był jinchuuriki.
I tak ich relacja trwała przez te wszystkie lata. Przez to, że mieszkali dosłownie o krok od siebie, praktycznie nie czuli, że mieli osobne mieszkania. Cały wolny czas spędzała z nim, a odkąd zaczął zdobywać przyjaciół i ona otworzyła się na innych. Bo odkąd jej matka zmarła, to Naruto stał się jej jedynym towarzystwem. Potem przydzielono go do drużyny siódmej i musiała zacząć tolerować jego kompanów z drużyny.
Za Sakurą nie przepadała, ale potrafiła udawać, że ją lubiła, a po tych wszystkich latach wydawało jej się to tak naturalne, jak oddychanie i czasem nawet łapała się na tym, że chyba rzeczywiście zmieniła do niej stosunek. A Sasuke?
Bogowie… Czy można mieć tak ambiwalentne uczucia? Z jednej strony on nigdy, z nikim nie utrzymywał przyjacielskich stosunków i ona również darzyła go chłodną uprzejmością. Ale jedno zdarzenie miało nieco zmienić jej pogląd co do tego dziwnego osobnika. Doskonale pamiętała, że kiedy wszystkie dziewczyny w jej wieku, a może nawet i starsze, podkochiwały się w nim, nie rozumiała ich. Nigdy nie przepadała za Uchihą i chyba z wzajemnością, ale ich stosunki zawsze były poprawne. Raz, tylko jeden raz rozmawiała z nim naprawdę i właśnie wtedy zmieniła nieco zdanie o nim. Wcale nie był napuszonym, uważającym się za lepszego durniem. Trzymał wszystkich na dystans, bo tak łatwiej było mu iść przez życie. Rozumiała go doskonale, choć nie uważała, by miał rację. I dlatego gdy uciekł z wioski była naprawdę rozdarta. Nie życzyła mu źle, ale też nie widziała powodu, by miał wracać. Darzyła go niechęcią, bo skrzywdził swoją ucieczką Naruto, ale też potrafiła go zrozumieć i miała nadzieję, że poza wioską odnajdzie to, czego szukał.
Zanim Sayuri weszła do mieszkania, wykonała czynność, którą od kilku lat powtarzała, by jej zdolności tropicielskie nie zardzewiały. Rzadko musiała tropić ludzi w odległości kilkuset kilometrów, ale znała chakrę trzech osób, które żyły w znacznej odległości od Konohy i to ich szukała za każdym razem, nim weszła do mieszkania. Pierwsza osoba – strażnik Lorda kraju Ognia. Miała wątpliwą przyjemność spotkać go na jednej misji. Wraz z nim chroniła Wielkiego Lorda. Ona skanowała teren, a on miał w razie konieczności dowodzić gwardią przyboczną. Z całą pewnością nie traktował jej na poważnie i czuł się dotknięty, że miała dostąpić takiego zaszczytu jak on. Ale cóż… przynajmniej dzięki niemu jej zdolności nie malały. Skupiła się i po chwili spośród wszystkich cieniutkich niteczek chakry, łączących wszystkich shinobi, odnalazła tę właściwą i udało jej się odnaleźć dokładną lokalizację. Znaczy... dokładną, ale nie perfekcyjną. Mogła się pomylić o kilka kilometrów przy takich odległościach.
Druga osoba to jej największa porażka – Sasuke. Odkąd uciekł, codziennie walczyła ze sobą i próbowała go odnaleźć. Nie przynosiło to żadnego skutku. Niemal widziała, wyczuwała jego chakrę i już, już miała jej dotknąć i poznać jego położenie, to niestety, ale zawsze wymykał się jej. Arogancki dupek. Chociaż... to prawdopodobnie Orochimaru w jakiś niezrozumiały sposób blokował jej techniki. Ale jakim cudem? Jak dotąd to była jej jedyna porażka i choć bardzo chciała poznać powód, dla którego nie mogła odnaleźć Uchihy (teoria z Przeklętą Pieczęcią była zbyt naciągana), to nigdy nie udało jej się tego zrozumieć. A gdyby zrozumiała, to przecież mogłaby to przezwyciężyć i jeszcze bardziej udoskonalić!
Trzeciej osoby nigdy osobiście nie poznała, ale jego chakra miała towarzyszyć jej przez wiele tygodni. Gaara. Podczas egzaminu na chuunina została oddelegowana wraz z ANBU na misję. Naruto marudził jej, że skoro nie chciała zdawać, to powinna przynajmniej przyjść popatrzeć jak on – Wielki Niezwyciężony Uzumaki bije wszystkich na głowę. Chociaż udawała, że żałowała, iż nie mogła być na miejscu, w głębi serca cieszyła się, że ominie ją ten cały cyrk. A kiedy wróciła do wioski... Żałowała, że podczas misji ograniczała bodźce. Bo być może gdyby skupiła się na Konoha... Ale czy to by coś dało? Czy udałoby się dzięki temu powstrzymać Orochimaru przed zabiciem Trzeciego? Raczej wątpliwe. Kiedy wracali z misji przestała ograniczać wszelkie bodźce, którymi na co dzień była otoczona i wtedy... poczuła go.
Może to niesprawiedliwe określenie, bo właściwie wyczuła wtedy chakrę Shukaku a nie Gaary. Pamiętała jak się przeraziła, gdy poczuła ją po raz pierwszy, a jej przerażenie zmieniło się w panikę, gdy wokół tej mrocznej chakry wyczuła chakrę Naruto i jego przyjaciół. Biegła tam, wyprzedzając nawet doskonale wyszkolone jednostki z ANBU, bo chciała go uratować. Kiedy dotarła na miejsce, okazało się, że to wcale nie była świeża, aktualnie wydzielona chakra, a jedynie pozostałość po niej. Dopiero wówczas zrozumiała, że to, co wyczuwała od Naruto, było jedynie silnie tłumionym posmakiem mocy drzemiącej w nim.
Te delikatne ślady, których normalny shinobi nie wyczuwał, jej towarzyszyły przez długie tygodnie. A kiedy całkiem zniknęły, czuła się dziwnie nieswojo. Od tak dawna jej towarzyszyły, że postanowiła odszukać główne źródło. Był to niezwykle czasochłonny i ciężki proces. Jinchuuriki posiadał własną chakrę, a chakra demona była zazwyczaj uśpiona, ale Sayuri nie rezygnowała. Przez kilka dni skanowała otoczenie w nadziei, że uda jej się załapać choć najlżejszy ślad. Po co to robiła? Nie potrafiła rozstrzygnąć. Poza tą niewytłumaczalną obsesją, był to doskonały trening i nie poddawała się. Po tygodniu, kiedy już niemal zrezygnowała, udało jej się! Setki kilometrów na zachód wyczuła chakrę demona, a po chwili wyczuła i drugie źródło chakry, należące już jedynie do Gaary.
Nauczyła się odnajdywać oba te źródła i to od tego momentu postanowiła szkolić się w ten dziwny sposób. Potem przypomniała sobie także o tym strażniku Lorda kraju Ognia i od kilku lat co noc szukała chakry jinchuuriki z Suny, choć nigdy go nie widziała. Ale powiedzieć, że nie słyszała o nim, to byłaby przesada. Niemal cały jej rocznik był niezwykle zgodny co do jego osoby i jedynie Naruto miał inne zdanie. Rozumiała niezwykłą łatwość Uzumakiego, by zrozumieć Gaarę. Przecież obaj byli jinchuuriki. Dlatego też Sayuri pozostawiła kartę Gaary czystą i postanowiła, że jeśli kiedyś go spotka, dopiero wówczas go oceni. Ale jak na razie, po tylu latach, nie było żadnej ku temu sposobności.
Czy przeszkadzało jej to? Niezupełnie. Całkiem wystarczały jej te dziwne kontakty i więź, gdy szukała już nie tylko demona, ale i jego chakry.
Mogę zrozumieć Sayuri. Shinobi to też ludzie i potrafią się załamać itp. Niby można walczyć nie zabijając, ale nie każdy musi tak myśleć. Nikt nie powinien wybierać jakim człowiekiem ma być druga osoba.
OdpowiedzUsuńNo nieźle pojechałaś z ta siłą i umiejętnościami Sayuri xD Ale fajnie, że nie jest idealna w każdym calu i ma dalej ćwiczyć walkę wrecz. Tą kontrola i wykrywanie chakry jest niesamowita! Świetny pomysl.
💛
Podoba mi się sposób narracji z perspektywy Sayuri. Bohaterka wydaje się całkiem zwyczajną dziewczyną z niezwyczajnymi umiejętnościami. Jestem szalenie ciekawa,kiedy i w jaki sposób trafi do Suny! Z jednej strony mam nadzieję, że szybko, ale i te fragmenty w wiosce liścia są na tyle ciekawe, że można trochę poczekać. Mam nadzieję że w następnym rozdziale już będą nowi bohaterowie, z chęcią poczytam o "Twoim" Naruto.
OdpowiedzUsuńWpadłam na tego bloga już jakiś czas temu. Przejrzałam opis, historię. Wiem, że zostanę tu na dłużej. Bardzo podoba mi się jak otwarcie opisujesz swoją historię z rozpoczęciem pisania o Gaarze. U mnie wyglądała ona bardzo podobnie. Miło, że w obecnych czasach powstają wciąż opowiadania o nim mimo, że blogsfera stopniowo niestety umiera.
OdpowiedzUsuńRobię kawusię, biorę ciacho i zabieram się do pisania:)
Miłego wieczoru!
Być może śmierć blogosfery jest nieunikniona, ale przez lata pisałam poza nią, więc jej śmierć raczej nie przeszkodzi mi, żeby pisać dalej. ;) Co najwyżej znowu powrócę do pisania do szuflady. :P
UsuńMiło mi, że tu zajrzałaś. Powodzenia w pisaniu! Ja ostatnio mam taki bałagan w życiu, że w najbliższym czasie będę jechała na zapasach, które na szczęście jeszcze się nie skończyły. ;)
Opisane przez ciebie umiejętności Sayuri bardzo mi się spodobały. Tym bardziej, że nie spodziewalam się, iż Sayuri będzie zainteresowana Gaarą nie znając go. Bardzo mi się podoba ten pomysł i już jestem pewna, że pozostanę na dłużej. Życzę weny! ^^
OdpowiedzUsuń