— Musiałeś wylecieć z tą karą za dotknięcie mnie?
Dopiero następnego poranka Sayuri podjęła temat. Wieczorem… nie było ku temu sposobności.
— Ja bardzo lubię tę koncepcję.
Gaara uśmiechnął się łobuzersko i przejechał dłonią po jej nagiej piersi.
Walczyła ze sobą, ale mimo wszystko poczuła przyjemne dreszcze, a ciało mimowolnie dało temu cholernikowi sygnały, że była zadowolona z tego dotyku.
— O nie, szanowny Kazekage. — Zmobilizowała się i wygrała w tej walce o jasny umysł. — Nie chcę słuchać o takich rzeczach. Nie jestem… przedmiotem, a osobą i sama…
— Sayuri… — Gaara parsknął śmiechem. — Czy ty myślisz, że na poważnie pozabijałbym ludzi, bo cię dotknęli?
Musiała mieć zabawną minę, bo znowu zaśmiał się cicho.
— Podoba mi się jedynie myśl, że mogę to zrobić. Że jeżeli ktoś by cię skrzywdził, mam taką szansę i nie muszę się tłumaczyć.
— A ja mogę zabić kobiety, które dotknęły mojego męża?
Na moment zapanowała cisza i dopiero po chwili zreflektowała się, jak obsesyjnie to zabrzmiało.
— Przykro mi, skarbie, ale takiego prawa nie ma.
Na szczęście Gaara stanął na wysokości zadania i nie skomentował jej rumieńców ani tego, że przez moment próbowała wyrwać się z jego uścisku.
— Mogę jedynie obiecać, że wykorzystam prawo łaski, więc… właściwie w pewien sposób możesz.
Cóż... zawsze to jakieś pocieszenie.
Westchnęła cicho i opadła na jego pierś. Przynajmniej mogła skryć się przed jego rozbawionym wzrokiem.
Gaara kolistymi ruchami zakreślał wzory na jej plecach i zazwyczaj pozwoliłoby to Sayuri poczuć się odprężoną i zrelaksowaną. Może nawet znowu znalazłaby się na granicy snu, ale tym razem... Ile ich było? Kim były? Dlaczego Gaara wybrał akurat je?
Chciałaby móc wyrzucić z pamięci te informacje. Choć zdawała sobie sprawę, że jej przemyślenia były pozbawione sensu, a Gaara na co dzień okazywał jej przywiązanie graniczące z ubezwłasnowolnieniem, nie mogła przestać zastanawiać się nad tym.
— Mówiłeś… o szesnastu? — wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Za nic na niego nie spojrzy. Współczuła mu, bo zapewne kawałki skóry, które miały styczność z jej twarzą, mogły zostać poważnie poparzone przez jej rumieńce.
Cholera... A może by tak uciec? Albo co tam! Już i tak nie mogła być bardziej zawstydzona.
— Jedną wymieniłeś z imienia, Ruri.
— Kankuro wymienił — uściślił Gaara.
Jeszcze jego w tej rozmowie brakowało. Gdyby jej kochany szwagier to usłyszał... Potrząsnęła głową. Skoro tego dnia postanowiła wystawić się na śmieszność, powinna w pełni to wykorzystać.
— Kim były pozostałe?
Cisza nieznośnie się przeciągała. Trwała zdecydowanie zbyt długo jak na jej gust. Zignorowała wstyd i uniosła się trochę na ramionach, zerkając na Gaarę.
O... A to ciekawe. Przez chwilę wyglądał na niemal równie zmieszanego jak ona.
— Czy to ważne? — spytał od niechcenia, przybrał zblazowaną minę i wzruszył ramionami.
Uśmiechnęła się półgębkiem, co chyba było błędem.
— Pytasz o imiona, zawód, czy o coś jeszcze innego?
Dupek. Musiał wiedzieć, że ten obojętny ton jeszcze bardziej ją onieśmieli. I miał rację.
— O cokolwiek — wykrztusiła z trudem.
Krótką chwilę mierzyli się spojrzeniami. Gaara chyba dostrzegł coś niepokojącego w jej wyrazie twarzy, bo porzucił obojętną pozą. Pogładził ją po policzku i westchnął ciężko.
— Nie wiem — powiedział w końcu. — Nie mam pojęcia. Nie przedstawialiśmy się sobie w jakiś szczególnie wylewny sposób. Mnie i tak wszyscy znają, a nawet jeśli się przedstawiły, nie pamiętam ich imion. Przynajmniej dziewięć z nich to były kunoichi, o reszcie nic ci nie powiem, bo nie wiem.
Sayuri zamarła.
— Co jeśli mijam je na ulicy, a nawet nie wiem? — wyszeptała przerażona.
— Przyznam Sayuri, że właśnie doprowadziłaś do przegrzania w moim mózgu — zaśmiał się Gaara. — Co byłoby w tym złego?
— Nie wiem… — Zawahała się. — Nie mam pojęcia, ale…
Gaara najprawdopodobniej miał rację, że nie było w tym nic złego. Ale. Co jeśli któraś z kasjerek była jedną z nich? Co jeśli mijana na ulicy kunoichi, która akurat wracała z misji... Cholera! A teraz nie mogła nawet zaszyć się w domu i nie pokazywać się...
— Chcesz poznać przebieg takich spotkań?
Rozszerzyła oczy ze zdumienia. Gaara nie wyglądał na zachwyconego, ale chyba próbował znaleźć sposób, żeby jakoś zapanować nad jej idiotyczną, irracjonalną obawą. Od samego początku wiedziała, że to było cholernie egoistyczne — żądać szczegółów z takich spotkań, bo doskonale widziała, jak wiele...
— Dobrze, nie będę okrutny i nie dam ci zadecydować, bo znowu tym byś się zadręczała. — Gaara uśmiechnął się pod nosem i przytrzymał jej podbródek, patrząc w oczy. — Każdy wiedział, gdzie można mnie znaleźć. Zazwyczaj siadywałem na skale, która otaczała Sunę i godzinami potrafiłem siedzieć tak bez ruchu. Zwyczajnie nie miałem co robić.
Musiała mieć zabawną minę, skoro i on przez moment wyglądał na rozbawionego, kiedy odpowiedział na jej nieme pytanie. Bardzo szybko spoważniał i znowu wyglądał, jakby zatapiał się w koszmarnych wspomnieniach.
— Nie pamiętam pierwszego razu. — Wzruszył ramionami. — Było wtedy tuż po pełni i naprawdę… w tamtym okresie wiele rzeczy jeszcze umykało mojemu umysłowi. Ale schemat w pozostałych przypadkach był podobny, więc sądzę, że i za pierwszym razem tak było. Któraś przychodziła i mówiła w ich pojęciu odważnie, że oczekują seksu. Najlepiej teraz, zaraz. Nie wiem, czy miałem opory. To… była czynność, konieczność. Tak, jak kiedyś zabijałem, bo chciałem... nie wiem... spokoju? tak tutaj byłem niezaspokojony, więc mogłem się... wyładować.
Znowu mu to zrobiła. Nie musiała snuć długich przemyśleń, żeby zrozumieć, z jakim trudem przychodziło mu zwierzenie się z tego.
— Bardzo często przed samym seksem, kiedy jeszcze próbowałem zachowywać się w miarę… normalnie, one mówiły, że od jinchuuriki oczekują mocniejszych wrażeń. Jeśli kiedyś będziesz śmielsza, mogę je dokładnie zacytować. — Jego spojrzenie na moment błysnęło rozbawieniem. — Miałem więc pewność, że nie muszę… być z nimi, obchodzić się jak z jajkiem, patrzeć na ich komfort. Wiesz… — Patrzył na nią ciepło. — Mój pierwszy pocałunek z tobą przeżyłem.
Drgnęła, kiedy Gaara przejechał palcem po jej policzku. Cholera! Nawet nie zauważyła, kiedy łzy spłynęły.
— Tam… jak tylko słyszałem, że mam zachowywać się jak demon, jak jinchuuriki, jak potwór z Suny… Co innego mogłem robić? Miałem cel, to do niego dążyłem. Nie przygotowywałem ich, nie sprawiałem żadnej przyjemności, a sam brałem. To nie mogło być dla nich nic przyjemnego. Kiedy w końcu czułem, że jest mi lepiej, po prostu... wychodziłem. Żegnać... też się nie żegnaliśmy jakoś wylewnie. — Westchnął cicho i próbował się uśmiechnąć. — No… to powiedz mi, nadal obawiasz się o swoją pozycję żony?
— Nigdy… nie przyszłoby mi do głowy, że to tak… — Wtuliła się w niego. — Gaara, zapomnij o tym, to ze mną był twój pierwszy raz.
— A co ci mówiłem, kochanie? — Delikatnie przejeżdżał dłonią po jej ciele. — Nie ma powodu do zazdrości. Kiedy cię pocałowałem… bogowie… to było silniejsze niż wszystko, co wcześniej z tamtymi kobietami przeżyłem. Jak doprowadziłem cię do orgazmu, byłem tak… dumny, że mogę dać ci cokolwiek. Że jestem do tego zdolny.
Bardzo dobrze, że nie patrzył na nią. Musiało już go irytować, że na każde dosadniejsze określenie pąsowiała.
— Od początku traktowałem cię najlepiej, jak tylko potrafiłem, a ty… odpłacałaś mi się z nawiązką. Nigdy nie zapomnę tego, jak po raz pierwszy odkryłem, że mój dotyk może być dla kogoś przyjemny. To było… niesamowite wrażenie, odczucie. Kiedy tak nieśmiało podchodziłaś do wszystkiego… bogowie, nie wyobrażasz sobie jakie to było uczucie. — Głos mu się załamał, jakby znowu przeżywał te emocje. — Coś mi wtedy przeskoczyło w głowie. Jakbyś nadusiła jakiś przycisk i od tamtego momentu wypełnia mnie szczęście. Nadal utrzymuję, że jesteś moim osobistym cudem.
Ile czasu można nosić różowe okulary? Była pewna, że Gaara tak właśnie myślał, ale była też pewna, że kiedyś oboje otrząsną się z tego stanu upojenia sobą. Na razie, na szczęście, im to nie groziło.
— To, jak traktujemy innych wraca do nas — wyszeptała i spojrzała na niego. — Pokazałeś mi tylko swoją dobrą stronę, to czego oczekiwałeś? Ja… nie żartuję, że czasami aż sama nie mogę uwierzyć, jak mocno można kogoś kochać, czuję się momentami jak wariatka, ale… — Przymknęła oczy, kiedy z zadowoleniem przyjęła dreszcze rozchodzące się po ciele, kiedy przejechał opuszkami palców po jej obojczyku. — Jeżeli tak wygląda szaleństwo, to jest to bardzo przyjemny stan... Wiesz, co jest jeszcze przyjemniejsze?
— Za chwilę chyba mnie uświadomisz. — Z łobuzerskim uśmiechem położył dłonie na jej talii.
Z przyjemnością go uświadomi, a właściwie mogła uświadamiać bez przerwy już zawsze.
***
Czekali na Kankuro przed wejściem do Suny, a widok, który zastali, był… doprawdy przerażający. Ogromne masy ludzi, którzy zdecydowanie nie pochodzili z Suny, dźwigało wiele przedmiotów. Kankuro szedł na przedzie i patrzył w ich kierunku odrobinę zawstydzonym wzrokiem.
Sam jego wyraz twarzy dał im znać, że nie powinni niczego komentować, więc Gaara bez zbędnych uwag zrobił wyrwę w murze Suny i rozpoczęło się składowanie przedmiotów na piasku, co zapewne mogło być dla nich zgubne w skutkach.
Kilkoro shinobi, którzy byli obecni na misji, na rozkaz Kazekage ulotniło się i już po jakiejś godzinie pieczołowitego układania urządzeń, narzędzi i innych przedmiotów byli sami, we własnym gronie.
— Kankuro… — Sayuri powstrzymywała śmiech. — Bogowie… co to jest? Może nie znam się na przemyśle, ale tym można otworzyć kilkanaście hut, a do tego… — Zerknęła na niektóre przedmioty. — Dojarka do krów a może kóz?
— Daj mi spokój. Kupiłem… kupiłem wszystko. — Kankuro przerwał wyraźnie zawstydzony. — Nie mogłem… Bogowie, musiałabyś tam być! — Spojrzał na nią z wyrzutem. — Jak usłyszeli, z czym przychodzimy, traktowali nas jak bogów, nie jak klientów, ale… To tylko… część.
Sayuri patrzyła na niego i aż otworzyła usta, kiedy zerknęła na ciągnącą się w nieskończoność kupę żelastwa. Dopiero po chwili dopadł ją niekontrolowany ryk śmiechu. Nie wiedziała jak i kiedy, ale nagle znalazła się na piasku.
Gaara chyba poddał się i nie próbował utrzymać jej w pionie, ale czujnie usiadł tuż obok i też walczył ze śmiechem.
— Gdzie jest reszta? — wyjąkał Gaara, patrząc na brata.
— Urządzenia do huty zapieczętowałem w zwojach, żeby się nie zniszczyły. Mieliśmy już wracać, ale ten właściciel… — Kankuto jęknął i z męczeńską miną oparł się o nadal istniejącą wyrwę w murze. — Prosił, żebym pamiętał o nich na przyszłość. Zabrał mnie nawet na wycieczkę i tak jakoś…
— Kupiłeś, co miał na stanie. — Sayuri doprowadziła się do stanu używalności. Spojrzała na te stosy narzędzi, urządzeń, kotłów? a może to też jakieś skomplikowane narzędzia? — Bogowie… ile tego jest! Do czego to w ogóle jest?
— Nie mam pojęcia. Ale na pewno znajdzie się ktoś, kto wie i będzie mógł to ładnie opisać. Na przyszłość będzie jak znalazł. Poza tym… oni tam… miałaś rację. — Kankuro przybrał poważną minę. — Te roboty sezonowe to dla większości naszych terenów będzie jedyne źródło dochodu. Jeżeli… jeżeli w Sunie jest bieda, tam nie chcę tego opisywać.
— Jak zabraknie ludzi do pracy w Sunie, można jakąś filię otwierać w nowych miejscach — powiedziała Sayuri. — U nas po prostu robiłoby się te pozornie lepszej jakości produkty.
— Jak już zatrudnisz wszystkich, ruszy się ze szkołą, zrobi się to wszystko, co jest zaplanowane… Będę ubiegał o pomoc w tamtych miejscach. — Obiecał Kankuro, który nadal wyglądał na wstrząśniętego swoimi przeżyciami. — Widziałem dzieci umierające z głodu. To trochę człowiekiem wstrząsa. — Westchnął. — Ale nie można zrobić tego na zasadzie akcji charytatywnych. To ich jedynie utwierdzi w przekonaniu, że nie ma po co się starać, że ich los jest zależny od silniejszych od nich. Ale to… — Uśmiechnął się łobuzersko. — Powiedziałem wam tylko złe wiadomości, wiecie jaka jest dobra?
Sayuri zerknęła na Gaarę i oboje zaprzeczyli ruchem głowy.
— Musisz zatrudnić tych nowych, bo jedna karawana jest już kilka dni drogi stąd nieprzerwanego marszu, będą najpóźniej za dwa tygodnie, a z tego co słyszałem, druga się powoli zbliża do pustyni. Widząc twój spokój, zastanawiałem się... Wiesz, co oznacza karawana na pustyni?
— Skąd mam wiedzieć?
— To, co przed chwilą widziałaś było małą karawaną. Karawanką albo nawet karawaniuńką.
Sayuri zamarła. Zerknęła na Gaarę, a po jego minie zrozumiała, że Kankuro nie zgrywał się.
— I jeszcze dodam, że to byli tylko ludzie, bez wozów — Uśmiechnął się półgębkiem. — Oni nie przybędą po ilości detaliczne, jak Kiroto, a po hurtowe. Całe rodziny kupieckie często współpracują ze sobą, bo koszty chodzenia po pustyni rozkładają się na kilka osób. Za kilka dni przeżyjemy oblężenie.
— Bogowie… — Sayuri patrzyła bez mrugnięcia na Kankuro. Po chwili wstała na równe nogi. — Trzeba lecieć po Kazumę i natychmiast otworzyć ten nowy zakład, zburzyć stare budynki i szybko przerobić starą linię na hotel! Temari musiałaby się tylko tym zająć, a…
— Nie denerwuj mojej żony. — Gaara rzucił bratu rozbawione spojrzenie, równocześnie całując ją w czubek głowy. — Damy radę, kochanie.
***
Kankuro z trudem wdrapywał się po schodach. Trzy noce właściwie nie sypiał, a teraz jeszcze przypomniał sobie o przeklętych księgowych. Całkiem zapomnieli, że ich biura też powinny zostać przeniesione.
— Dzień... Dobry wieczór, Kankuro-sama. — Strażnik pokłonił się.
— Dobry, dobry... — mruknął. Zerknął na mężczyznę i przeklął pod nosem. Powinien być mniej oschły, bo ten tu wyglądał, jakby miał zesrać się w gacie albo zejść na zawał. — Dobry wieczór Makoto. Tyle razy mówiłem, żebyś mnie nie tytułował.
— Nic nie poradzę na mój szacunek, Kankuro-sama.
Zmobilizował się do uśmiechu, na co mężczyzna całkiem się rozpromienił. A niech cholera weźmie Sayuri! Nie mogła wybrać sobie innej rodziny, żeby zmienić ją w miękkie, pełne empatii, ciepłe kluchy. Przeklęta kobieta...
Nie widział na oczy. Ledwo dał radę lawirować między mieszkańcami, których nawet nocą było na ulicach jak mrówków. Już nawet przestał się obracać, kiedy ktoś pozdrawiał go na głos. Trudno. Niech się stresują, czemu im nie odpowiada. On też miał prawo do chwili słabości.
Ledwo powłóczył nogami i doszedł do wniosku, że wejście na skałę i niezabicie się jest niemożliwe w jego obecnym stanie. W sumie po co miałby się pakować do dzielnicy? Przecież chodziło tylko o ogarnięcie sprawy, a to może zrzucić na innych.
Uśmiechnął się złośliwie i poszedł prościutko do domu Kiry. Niech sobie nie myśli, że będzie miał ulgowe traktowanie tylko dlatego, że ostatnio męczył się z Temari. On męczył się z wielbiącą kontrolę siostrą i z lubującym się w morderstwach bratem przez całe życie. Kilka godzin dziennie z Temari Kira powinien znosić z godnością.
Załomotał w drzwi, które zadrżały pod wpływem uderzenia. To dobrze, że niedługo mieszkańcy zostaną przeniesieni do domów, w których nie będą musieli obawiać się, że od zbyt głośnego pierda cała konstrukcja się złoży. Jeszcze tylko kilka dni...
— O! Kankur-sa... Kankuro! — Sasami stanęła na progu.
— Jest twoja gorsza połówka? — Westchnął cicho, kiedy Sasami z przestrachem skinęła głową. — Daj już spokój, nie musisz drżeć na mój widok. I tak nawiasem mówiąc, skoro poznałaś...
— Co tu robisz?
Kira szybko podszedł do Sasami i automatycznie objął ją ramieniem. Jakby miał to jakoś zapisane w swojej pamięci ruchowej...
Cholera... chyba zwariuje z dwójką sfiksowanych na punkcie swoich partnerek mężczyzn. Jak na razie tylko Enzo go nie zawiódł...
— Można jakoś milej — mruknął.
— Wybacz... — Kira wyraźnie zmieszał się, kiedy i do niego dotarło, jak napastliwie zabrzmiało jego pytanie. — Wejdź, proszę.
Kankuro omiótł salon spojrzeniem i jak zawsze przypomniał sobie, że nie powinno go to dziwić. Nie powinny dziwić go zniszczone meble, każdy kąt wręcz krzyczący o nędzy. Skoro Kira i Sasami jako tako sobie radzili, nie chciał wiedzieć, jak sprawy się miały w innych miejscach. Jak Temari tu wytrzymywała bez komentarzy? Wątpił, żeby nagle odnalazła w sobie pokłady taktu, choć z drugiej strony...
— Ale tak poważnie. Coś się stało? Mieliśmy jutro się spotkać i...
— I nie wyrobilibyśmy się z księgowymi. Ich biura też trzeba przenieść. — Parsknął śmiechem na widok miny Kiry. — Gaara by mnie zabił, gdybym po tych trzech dniach ośmielił się obudzić Sayuri, więc pozostajesz ty i Enzo, żeby to ogarnąć. Chociażby ludzi na jutro.
— Słyszałem, że nieźle daliście w kość architektowi... Kochanie, zrobisz nam... — Nie dokończył i spojrzał na niego.
— Herbata.
Szybko zorientował się, że chyba popełnił jakiś nietakt. Kira zmarszczył brwi, a i Sasami patrzyła na niego niepewnie. Nie miał siły zastanawiać się, o co mogło chodzić.
— Ja też padam na ryj i jeżeli to nie problem, chcę tylko herbaty. Inaczej zasnę tu.
To powiedziawszy opadł na kanapę. Zdecydowanie naprawił swoją gafę, bo oboje nie mieli już dziwnych min. Dobrze. Gdyby musiał dociekać, dlaczego tak się zachowywali, mózg chyba by mu eksplodował.
— To o co chodziło z tym architektem?
— A daj spokój... — Kankuro ziewnął potężnie i potarł twarz dłonią. — Wszystko musi być na już, na zaraz, bo tylko patrzeć, jak Rada zrówna to wszystko z ziemią, tak się napalili na nasz pomysł. Tylko co z wami? I z naszymi małymi inwestycjami?
— Postawiliście już huty?!
— Nie tylko wy pracujecie. Wiem, wiem, przy stawianiu sklepów jest inaczej, a i shinobi nie jesteście, ale my też mamy dość. No, może Gaara nie czuje za bardzo różnicy, ale nawet Temari powoli siada na tyłku.
— Nie rozumiem was... — Kira westchnął ciężko i usiadł na fotelu. — Nie powinniście nam tak ufać. Nie powinniście zrzucać na nas odpowiedzialności za sklepy i...
— Ruch ma nasze zaufanie, nie ma o czym mówić. Poza tym sami byśmy tego nie ogarnęli. A powiedz mi... bo Sayuri martwi się o Kazumę. Żyje chłop jeszcze?
Kira patrzył na niego skołowany, a po chwili parsknął śmiechem.
— Jest tak szczęśliwy, że chyba zapomniał, ile ma lat... — Zerknął na uchylone drzwi od kuchni i dał Kankuro znak, żeby się zbliżył. — Nie zniosę już więcej pochwał na temat twojej siostry, ale... bogowie jak ona to robiła, że latała po magazynach, linii, hucie, sklepie...?
— Co mam ci powiedzieć? Silne geny. — Kankuro przewrócił oczami, zauważywszy minę Kiry. — Lubi wszystko kontrolować i nie darowałaby sobie, jeśli nie mogłaby wpływać na pracę wszystkich, nawet gdyby miała paść ze zmęczenia... Dobra, my tu sobie gadamy, a jeszcze miałem pytać — ludzi znaleźliście?
— Z tym nie będzie problemu. — Kira uśmiechnął się wesoło. — Zrobiliśmy kasetki na pieniądze, wszystkie sklepy tylko czekają na produkty... co jeszcze...? Ta makieta już właściwie stoi w magazynie. Ludzie się strasznie ucieszą.
— Domyślam się.
— A jak Sayuri?
— A nic mi nie mów... — Kankuro zaczął masować skronie. — Widziałeś jej mały kryzys. — Z czystej kurtuazji nie nazwał tego zrobieniem widowiska, kiedy rozhisteryzowana zaczęła szlochać na środku ulicy i krzyczeć, że to wszystko nie wypali. Na szczęście zrobiła to w jeszcze pustej dzielnicy, gdzie nikt nie mógł jej usłyszeć. — Ale da radę. Wyśpi się w końcu, zajmie mężem i będzie jak ręką odjął.
— Że też Gaara pozwala ci na takie komentarze. — Kira uniósł brwi i spojrzał na niego znacząco.
— Braciszek lepiej niech się cieszy, że bawię się tylko w słowne przepychanki, a...
Zamilkł, kiedy do salonu weszła Sasami, niosąc w rękach tacę z naprędce przygotowanym, skromnym posiłkiem i herbatą.
Nagle poczuł się zestresowany, kiedy oboje uważnie obserwowali jego reakcję. W końcu pojął, dlaczego byli tak spięci na samym początku. Właściwie po raz pierwszy wpadł na dłużej niż pięć sekund, których wcześniej potrzebował, żeby wygonić stąd Kirę, więc po raz pierwszy go przyjmowali, a że pochodził z elit...
— Jeżeli zjem to, zasnę na miejscu.
— Kanapa stoi przed tobą otworem.
Wcześniej wspomnienie o tych "przygodnych" dziewczynach Gaary mnie specjalnie nie obeszło, ale po tym opisie, jak pomyślę o dziuniach, co to przychodziły, bo życzą sobie seksu z jinchuuriki - nóż się otwiera. Co za wredne żmije, no :P Nie dziwię się zaniepokojeniu Sayuri, bo jednak to niemiłe uczucie wiedzieć, że tyle ich tam po piasku chodzi i że ona dla nich jest rozpoznawalna. Chociaż Gaara ją chyba tutaj uspokoił, nie mam pewności, czy udźwignie ciężar tej świadomości. Dziewczyny podle wykorzystywały jej męża. Na jej miejscu chyba bym je obsesyjnie ścigała i odstrzeliła :P
OdpowiedzUsuńW następnej scenie pomyślałam - o masz, fala imigrantów najeżdża Sunę. Na szczęście nie jest aż tak źle. Ale Sunagakure zamienia się w oazę, cel wszystkich wędrowców ;) Podoba mi się koncept. Podoba mi się też Kankuro, twardy facet, ale wrażliwy. Ahh kurczę, że też nie ma odpowiedniej dla niego kobiety, wartej noszenia kajdan do końca życia. On ostatnio za dużo pracuje, możnaby pomyśleć że nie ma czasu na rozrywki, ku niewątpliwemu rozczarowaniu ekspedientek :D
Kira w roli nieco nadopiekuńczego narzeczonego jest słodki. Po tym, jak Temacia wzięła jego dziewczynę w obroty obawiałam się, że zostanie zdominowanym kapciem, ale na razie wszystko jest na swoim miejscu ;)
Obawiam się masowych samobójstw w "mojej" Sunie, jeśli Kankuro się nie ogarnie. ;)
UsuńPopłynęłam w tym ff w udoskonalaniu życia naszej rodzinki, ale nie jest mi wstyd. W innych opowiadaniach postawiłam na odrobinę większy realizm. ;)
Samobójstwa, od razu tak ostro? Nie mogłaby się jedna z drugą (no może nie naraz) zaczaić u niego pod domem? Chłopakowi się coś od życia należy :P
UsuńNiewątpliwie gdzieś poza kadrem będzie dbał o niewiasty z Suny. :D
UsuńSesja sesja i po sesji, więc zaglądam nadrabiać zaległości ^^
OdpowiedzUsuńAch, która z wielbicielek Gaary nie marzyłaby o tak niemalże idyllicznej scenie, jaką na samym początku przeżywa Sayuri? Delikatnie zaczepne gesty, ulotne i przyjemne chwile ... aż w wyobraźni (niemal grzesznej!) maluje się obraz tego zawadiackiego no Sabaku :D Aż tu nagle rozmowa o bądź co bądź poniekąd haniebnej przeszłości, która wciąż może odbijać się echem w pamięci. Nie dziwię się poruszeniu Sayuri, gdy Gaara obrazuje jej sytuację, takie traktowanie to czysta podłość i uprzedmiotowienie, nawet jeśli obopólne, to złe i napawające wręcz zgrozą ...
Mam nadzieję, że Sayuri przejmie rolę jakiegoś skrytobójcy assasina i pod osłoną nocy wymorduje wszystkie podwalające się do Gaary flądry xd
Za to przy scenie w kanione śmiałam hardo wraz z bohaterami :D Nie wiem czy to kwestia lekkiego pióra czy oszczędnych, choć dosadnych opisów ale wszystko stopniowo ukazywało się w moich myślach i banan na twarzy rósł z minuty na minutę, błagam, więcej takich smaczków dla rozładowania napięcia :D
Zaskakuje za to mocna zmiana gospodarcza i ekonomiczna Suny, czyżby nasza piaskowa osada zmieniała się w prężnie działającego giganta? Mam dziwne przeczucie, że nie wszystko z tym związane będzie tak rewolucyjne i kolorowe jak się zapowiada, jednak wstrzymam się póki co z teoriami;D
Opis zmęczenia Kankuro idealnie oddaje stan mojego umysłu po sesji, aż miło się robi na sercu, że ktoś cierpi podobne katusze XD Jak zwykle - czytanie to sama przyjemność i czekam niecierpliwie na więcej :D
U mnie sesja dopiero się zaczyna. :(
UsuńSayuri w roli asasyna byłaby za bardzo OP (nawet jak na moje standardy w tym ff :P). Nie dość, że nikt by jej nie tknął, bo to żona Gaary, to jeszcze byłaby przez niego nieustannie uniewinniana. ;)
Te lafiryndy sama bym rozszarpała! Ugh... Że też Sayurka nie jest trochę bardziej ofensywną kunoichi x) Kankuro jak zawsze chwycił mnie za serce, a i chyba to pierwszy raz kiedy tak długo dajesz mu się wygadać. chciałabym zobaczyć jak Suna wchodzi na sam szczyt i staje się potęgą. Trzeba czekać... A to trudne kiedy wiem,, że masz dalsze rozdziały napisane x)
OdpowiedzUsuńAlba
Może zdarzyć się tak, że pewnego dnia nie będzie już rozdziałów na zapas... Zgroza! ;)
UsuńTak, w końcu udało mi się znaleźć takie przemyślenia Kankuro, które nie byłyby od a do z spojlerami. Trochę się pobawiłam i oto pierwszy raz pojawiła się perspektywa Kankuro. :D