Kolejnych kilka dni Temari dość chłodno traktowała zarówno Gaarę, jak i Sayuri, ale każde z nich domyślało się, że kiedy tylko Kankuro powróci z misji, wszystko wróci do normalnego stanu.
Dopiero piątego dnia uwaga Temari na temat dość długiej nieobecności drużyny poszukiwawczej, na powrót wprowadziła nerwową atmosferę. Każdy domownik częściej lub rzadziej myślał o tym i niepokoił się, zwłaszcza brakiem wiadomości z jakiegoś punktu strażniczego, ale wypowiedzenie tego na głos sprawiło, że problem stał się bardziej rzeczywisty. Przecież podróż w kierunku Demonicznej Pustyni trwała, przy bardzo niesprzyjającej pogodzie, maksymalnie trzy dni. A pogoda dopisywała. Zbiegowie mieli tylko kilka godzin przewagi i byli zdecydowanie gorzej wyszkoleni od grupy Kankuro. Nie było innej możliwości – musiało zdarzyć się coś złego.
Nocą Sayuri wytężyła wszystkie swoje możliwości. Co noc trenowała wyszukiwanie ludzi chakrą, chyba tylko z przyzwyczajenia, ale treningi te okazały się być na wagę złota. Nie zardzewiała i mogła podjąć się próby odnalezienia Kankuro. Okazało się to ponad jej możliwości. Próbowała i... nic. Zbladła na samą myśl co to mogło oznaczać. Wpadła w panikę i doskonale wiedziała, że tej nocy nie zaśnie.
Następnego dnia przeżywała istny koszmar. Wszyscy się zamartwiali, to jasne, ale Sayuri... Ona już wiedziała co się stało. Nie mogła zapanować nad emocjami i właśnie w takiej chwili słabości zastała ją Temari.
Zdumiała się na widok przyjaciółki płaczącej na schodach, które nieudolnie próbowała umyć. Chociaż i ona się martwiła, to doszła do wniosku, że dziewczyna była wyjątkowo wrażliwa i pocieszyła ją. O tak... to było zdecydowanie łatwiejsze niż skonfrontowanie się z myślami na temat położenia brata. Przekonywała Sayuri, że takie opóźnienie to nic wielkiego i zapewne Kankuro wróci do Suny z ego większym niż dotychczas.
Kolejnej nocy Sayuri ponownie próbowała odnaleźć lalkarza, choć wiedziała, że to bezcelowe. W przypadku shinobi brak chakry, którą mogłaby wyśledzić, oznaczał tylko jedno. Chociaż... może jeśli był w krytycznym stanie, to... To co? Chakra nagle wyparowywała? Cóż... nie miała pewności co się działo z chakrą człowieka w stanie zawieszenia między życiem, a śmiercią.
Ta wątła nadzieja dała jej siły. Postanowiła zmienić taktykę. Nie szukała już chakry Kankuro, tylko jakichkolwiek osób w obrębie Demonicznej Pustyni. Dwie... nie, to zdecydowanie za mało. Zakładając, że drużyna Kankuro... dość takich myśli! Szukała dalej. Chociaż skanowała teren nie udało jej się niczego innego odnaleźć, jakby drużyna Kankuro wyparowała. Cholera... W akcie bezsilności zaczęła skanować tereny zdecydowanie bliższe i nagle znalazła! Grupa złożona z co najmniej siedmiu osób. Nie wiedziała co prawda jak liczna była drużyna lalkarza, ale to jedyne, co udało jej się znaleźć. Już wstała na równe nogi, ale zawahała się. Co miała zrobić?
Zaczęła krążyć po pokoju i rozważać możliwe scenariusze. Uda się tam dzięki teleportacji i... co? Co dalej? Spali swoją pozycję. Poza tym Kankuro nie wyczuła wśród tamtej grupy, ale przecież nadal mógł żyć! Co powinna zrobić, do cholery?! Jeśli użyje zbyt wiele chakry, Gaara, który także prawdopodobnie był sensorem, może gorzej wyszkolonym niż ona, ale jednak, mógł wyczuć zbyt wielkie poruszenie chakry u niej. Cholera... co zrobić? Ale czy w takiej sytuacji powinna zastanawiać się nad swoim bezpieczeństwem? W grę wchodziło życie Kankuro, który stał się jej przyjacielem. Cóż...
Po kilku minutach gorączkowych rozmyślań postanowiła zaryzykować. Co prawda w jej planie było wiele, zbyt wiele luk, ale nie chciała siedzieć bezczynnie. Liczyła na to, że Gaara był zbyt zaniepokojony losem brata, by dostrzec, że zniknęła na dłuższy czas. I zużyła niebotyczne ilości chakry...
Wykonała pieczęci. Technika, z której nie korzystała od czasów Akademii, okazała się być tym razem przydatna. Zmieniła swój wygląd i przypominała przeciętnego, młodego shinobi z opaską Suny przewieszoną na ramieniu. Dobrze... a teraz... Modliła się, by Gaara był bardzo zamyślony i wykonała technikę teleportacji.
***
Znalazła się około trzydziestu metrów od źródła chakry siedmioosobowej grupy. Postanowiła działać na oślep. Ruszyła w tamtym kierunku z duszą na ramieniu. Już po chwili została przyciśnięta do ziemi, a ostrze kunaia łaskotało jej szyje.
— Kim jesteś? — warknął jakiś mężczyzna nad jej uchem.
— Spójrz na moją opaskę, durniu, to będziesz wiedział — odburknęła Sayuri grubym, męskim głosem, modląc się, by jej obserwacje dotyczące bezczelności shinobi z Suny były prawdziwe.
— Od jak dawna nas obserwujesz, co?
— Kazekage-sama wysłał mnie, bym was odnalazł... Jestem medic-ninja, może potrzebujecie wsparcia?
— Kazekage-sama? — wymruczał z niedowierzaniem shinobi, a po chwili wybuchł ochrypłym śmiechem. — Hej, ludzie! — wykrzyknął do swoich towarzyszy. — Mamy tu miłośnika naszego pieprzonego psychopaty!
Sayuri zesztywniała. Bogowie…więc jednak to prawda. Wszystko to, co widziała na korytarzach, zasłyszane szepty to... prawda. Myślała, że wszystko wyolbrzymiała albo przekręcała. Ale to prawda. Mieszkańcy Suny nadal nienawidzili Gaary.
— Daj mu spokój, Arata — odezwała się jakaś kobieta. — Zobacz, jaki młody. Zapewne jeszcze szcza ze strachu na widok tego gówniarza. — Zwaliła mężczyznę, który leżał na Sayuri i pomogła jej wstać. — Poza tym to niezbyt mądrze krzyczeć tak głośno — dodała, patrząc wymownie w stronę pozostałej piątki.
— Odpuść sobie. Naprawdę myślisz, że nasz kapitan przeżyje, żeby poskarżyć się bratu? — burknął Arata.
— Kankuro został ranny? — Pomimo męskiej postaci głos Sayuri zabrzmiał wyjątkowo piskliwie.
— A ty co? Jakiś miłośnik tej popieprzonej rodziny? — Arata mierzył się z Sayuri spojrzeniem, a po chwili z cichym przekleństwem odwrócił wzrok. — Leży tam. — Wskazał na zamazany kształt pośród piątki shinobi. — Nie mamy medyka, jeśli chcesz go leczyć nie przeszkodzimy ci.
Ale Sayuri nie słuchała go. Ruszyła biegiem i opadła na piasku przy lalkarzu. Jego stan... to cud, że żył. Tak głębokie, paskudne rany. A ta na brzuchu... już rozumiała czemu lekarze nie powinni operować swoich bliskich. Ręce jej się trzęsły i nie była pewna czy byłaby w stanie na tyle się skupić, by rozpocząć leczenie. Cholera... a nawet nie przyjrzała się bliżej. Jedynie powierzchownie oceniła stan Kankuro.
Twarz była w dobrym stanie, prawa ręka także, ale poza tym... Cholera, ten prowizoryczny, przesiąknięty krwią opatrunek ciągnący się od lewego barku, niemal do pasa, lewa ręka, która wyglądała jakby jakieś dzikie zwierzę zabawiało się nią przez dłuższy czas. Taka strata krwi… Nawet gdyby była w dobrej formie nie byłaby pewna, czy udałoby jej się uratować Kankuro. Potrzebny był...
— Szpital — powiedziała, wstając i patrząc po wszystkich. — Musi trafić do szpitala.
— Gratuluję — warknął jakiś blondyn, który opierał się na pochwie od miecza. — Jak myślisz czemu sześć godzin, w najgorszym słońcu, bez zapasów lecimy przez pustynie, co?
— Czemu tylko on jest w takim stanie? — spytała Sayuri, ignorując zaczepkę blondyna. Dopiero teraz to dostrzegła. Wszyscy, pomimo drobnych otarć, wyglądali jak okazy zdrowia.
— Dał rozkaz, by zawrócić — mruknęła kobieta, która zrzuciła Aratę z Sayuri. — Sam został, kiedy rozpętała się burza. Nie widzieliśmy co się stało.
— Zostawiliście go samego — powtórzyła Sayuri. — O czym wy, do cholery, myśleliście, co?!
— Rozkaz od kapitana drużyny musi być respektowany bezwzględnie — odparował zamaskowany shinobi z marionetką na plecach.
— Gówno prawda! — wrzasnęła Sayuri grubym basem. — Tylko dlatego, że jest bratem Gaary posłaliście go na śmierć!
Nagle grupa nieustraszonych shinobi odwróciła wzrok.
— Pierdoleni tchórze! Boicie się z nim konfrontacji, to co?! Brata chcecie mu zabić?! — Ochłonęła nieco i dotarło do niej, że powinna zająć się Kankuro, a nie użerać z nimi. — Jedno wam powiem. Jesteście ograniczone, tępe chuje. To tyle jeśli chodzi o honor shinobi z Suny.
Nikt nie pisnął słowem, kiedy ponownie klęknęła przy Kankuro. Wzięła uspakajający oddech i zastanawiała się co teraz. Pomimo kamuflażu nie mogła tak po prostu przenieść go do szpitala. Jak się wytłumaczy? Po chwili namysłu wykonała pieczęci i wraz z lalkarzem zniknęła z pola widzenia siódemki zdumionych shinobi.
***
Teleportowała się na półkę skalną otaczającą zewsząd Sunę. Najdelikatniej, jak potrafiła, położyła Kankuro na ziemi i rozejrzała dookoła. Ktoś powinien patrolować te okolice i z całą pewnością już za chwile lalkarz zostanie przetransportowany do szpitala. Właściwie mogła odejść, ale... Cholera, nie powinna zostawiać go samego. Kucnęła przy nim i zajęła się sondowaniem otoczenia. Tak, jakiś strażnik z pewnością dotrze tu w mniej niż pięć minut. Zmobilizowała wszystkie siły i już po chwili zielona otoczka pojawiła się dookoła jej rąk.
Przyłożyła ręce do tej najgorszej rany. Narządy nie wyglądały na zniszczone. Jej przypuszczenia były słuszne, to utrata krwi była najgorsza w jego przypadku. Czując na sobie oddech strażnika, pospiesznie wzięła się za leczenie. Jeśli chodzi o utratę krwi, to w szpitalu z pewnością znali różne napary i środki, które pomogą w szybszym uzupełnieniu. Nic wielkiego nie mogła zwojować w tym czasie i kiedy strażnik był dosłownie o kilka metrów od nich, zniknęła, pozostawiając za sobą Kankuro. Bogowie... Niech przeżyje, niech wszystko wróci do stanu przed tą cholerną misją.
***
Sayuri przebrała się w rzeczy, których używała do snu i wśliznęła do łóżka, lekko uchylając drzwi. Tak... skoro na progu pokoju nie stała armia shinobi, oznaczało to, że nikt nie zorientował się, że ucięła sobie krótką wycieczkę. Przykryła się kocem i czekała. Doskonale wiedziała, że prędzej czy później ktoś wpadnie do prywatnych apartamentów Kazekage i niezwłocznie poinformuje o odnalezieniu Kankuro. Cóż... trzeba czekać.
Piętnaście minut później Sayuri nie mogła wytrzymać z niepewności. Jeszcze nikogo nie przysłali? Być może znaleźli Gaarę gdzieś poza tym budynkiem, ale Temari też powinna zostać poinformowana. Leżała nasłuchując i dopiero po kolejnych kilku minutach usłyszała poruszenie na korytarzu. Wsłuchując się w odgłosy, wywnioskowała, że ktoś w końcu zdołał obudzić Temari i pospiesznie wymieniają zdania. Rozległy się kroki, ale... nikt do niej nie przyszedł. Cholera! Czy nie powinna przypadkiem zostać poin.... Nie. Nagle zdała sobie sprawę – nikt nie musiał jej pilnie informować. Ona była tutaj jedynie służbą... Cholera, a tak chciała móc być przy Kankuro.
Noc zleciała Sayuri na ponurym rozmyślaniu. Zresztą ostatnimi czasy tylko na tym spędzała wolne chwile. Myślała o swojej beznadziejnej sytuacji, o tym, że prędzej czy później coś się zjebie, nie było innego wyjścia, o tym, że za bardzo zbliżyła się do trójki dzieci Czwartego i tak dalej, i tak dalej... Ale spośród tych wszystkich rzeczy, na które narzekała tej nocy, doszła jeszcze jedna rzecz. Czemu nikt jej nie poinformował o tym, że Kankuro wrócił?! Przecież... no chyba była mu dość bliska, prawda? Temari już zapewne od godzin zamartwiała się w szpitalu, Gaara prawdopodobnie również...
Gaara. Nagle przypomniała sobie co usłyszała od tamtej grupy. Cóż... raczej spodziewała się, że mieszkańcy Suny traktowali go ostrożnie, ale żeby... Zawahała się. Czy powinna obierać jakiekolwiek stanowisko? Skoro po jednej jego wizycie w Konoha jako oszalałego psychopaty, dotarło do niej tyle legend na jego temat (a nie miała wówczas Temari, z którą lubiła plotkować), to co w takim razie robił tutaj, w jego rodzimej wiosce? Wolała sobie tego nie wyobrażać.
Ale z drugiej strony... w stosunku do niej zawsze był w porządku, a patrząc na różnice między nimi, to nawet bardzo. A nawet abstrahując od relacji podwładna-przełożony, to gdyby z ich rozmów wyciąć to upierdliwe Kazekage-sama, to ich pogawędki były całkiem przyjemne, swobodne. Polubiła go, ale nie mogła przecież bez namysłu skreślać tamtej siódemki. Być może dotknęła ich jakaś osobista strata, którą ponieśli za sprawą Gaary. Nie mogła tego wykluczyć, ale... czy dla niej miało to jakieś większe znaczenie? Chyba nie. Co prawda pomogło to zrozumieć, w jakiej niekomfortowej sytuacji znalazł się zarówno Gaara, jak i mieszkańcy Suny, ale dla niej nie miało to większego znaczenia. Po prostu... polubiła swojego szefa i tyle.
Kiedy świtało doszła do wniosku, że nie miała co oszukiwać samej siebie. Nie zaśnie, a jeśli wstanie, będzie mogła zająć się czymś innym niż ponure rozmyślanie, jak choćby kolejnym sprzątaniem całego apartamentu. Taa... będzie ubaw.
Po pospiesznej, porannej toalecie, Sayuri postanowiła, że najpierw przygotuje posiłek. Być może i nikogo poza nią w domu nie było, ale jeśli wrócą ze szpitala, to zapewne będą głodni. Kiedy przekroczyła próg kuchni, zamarła. Zastała tam Gaarę, który siedział przy stole i wspierał głowę na dłoniach. Niby nic strasznego, ale widok jego bez tej swojej nieprzeniknionej twarzy i postawy całkiem zaskoczył Sayuri. Cholera...
— Coś się stało, Kazekage-sama?
Po jej słowach Gaara drgnął i zerknął na nią. Nie miał zbyt wesołego ani choćby zwykłego dla niego, nieprzeniknionego wyrazu twarzy. Był poważny i... chyba na tyle go znała, by móc zgadywać, że był też smutny.
— Kankuro się odnalazł — powiedział w końcu.
Sayuri zmobilizowała wszystkie swoje mięśnie do współpracy. Uśmiechnęła się promiennie, opadła na krześle obok niego i liczyła, że wygląda jak ktoś, kto właśnie usłyszał dobrą nowinę.
— To doskonale! — Niemal wykrzyknęła, próbując usunąć w cień obraz Kankuro, którego ostatnio widziała. Gaara przyjrzał się jej, jakby oceniał czy zrobiła to szczerze. O cholera... czyżby dostrzegł jej nieobecność? Chyba nie, bo nie wspomniał o tym ani słowem.
— Jest w wiosce, ale bez swojej drużyny.
Sayuri skinęła głową i pozwoliła, by radość powoli schodziła z jej twarzy.
— Medycy nie dają mu zbyt wielkich szans. Temari została, a mnie wysłała, żebym cię poinformował. Chyba też chciałabyś...
— Idziemy — przerwała mu twardo, a Gaara był zszokowany.
Czyżby właśnie mu rozkazała? Spojrzał na nią i dostrzegł jej stalowe spojrzenie, które odebrało mu możliwość do prób uzdrowienia tej chorej sytuacji, w której to gosposia z obcej wioski rozkazuje Kazekage.
— Zaprowadź mnie do niego.
Kolejny rozkaz, ale Gaara nagle uświadomił sobie, że miał przed sobą uczennicę Tsunade. Dotychczas nie myślał nad jej medycznymi zdolnościami, ale może...
Posłusznie wstał i wyprowadził ją poza apartament Kazekage. W milczeniu pokonali odległość do szpitala i już po chwili przedzierali się przez gąszcze korytarzy. Dookoła, jak to w szpitalu, panował pozornie zorganizowany chaos. Jakaś pielęgniarka latała z naręczem leków, bandaży i innych akcesoriów. To tu, to tam stali lub siedzieli pacjenci wymagający leczenia. Jakiś medyk, który nie zaznał snu od dobrych kilkudziesięciu godzin, pochrapywał w pozycji półstojącej. Normalny szpital.
Kiedy w końcu minęli te najbardziej zatłoczone pomieszczenia, weszli do innej części szpitala. Zapewne dla co bardziej zamożnych mieszkańców. Zorientowała się po lepiej wyposażonych salach i dużo mniejszym bałaganie niż w innych częściach szpitala. Nagle, gdy wyłonili się zza zakrętu, na jednym z wielu niewygodnych krzeseł, dostrzegła Temari. Cholera... jej podkrążone, zaczerwienione oczy mówiły same za siebie. Na dźwięk ich kroków podniosła głowę i próbowała się uśmiechnąć.
— Kankuro by nam nie darował, jeśli nie przyszłabyś go odwiedzić.
Sayuri z trudem zmusiła się do uśmiechu, ale zaraz spoważniała.
— Gdzie on jest?
— W sali... nie wolno do niego wchodzić. — Temari schowała twarz w dłoniach. — A mówiłam, no cholera mówiłam, że powinnam pójść razem z nim...
Mówiła coś dalej, ale Sayuri nie słuchała. Otworzyła drzwi i omiotła wzrokiem salę.
Czemu ci medycy... Dlaczego nic nie robili? Kręciło się tam kilka osób. Ktoś sprawdzał aparaturę, jakby tylko czekał na zatrzymanie akcji serca. Kolejna osoba przyglądała się ranom, jednak nie biorąc się za leczenie. A pozostali... sama nie wiedziała po co tam byli. Chyba jedynie jako widownia. Nagły wyrzut adrenaliny sprawił, że aż zaszumiało jej w uszach. I to porządnie, dawno nie czuła takiej wściekłości.
— Co się tu wyprawia? — warknęła. Wszyscy ci ludzie spojrzeli w popłochu na stojących za nią ludzi, a ją... zignorowali.
— Najmocniej przepraszamy Kazekage-sama, Temari-sama... Ale sądzę, że to nieodpowiednie, by rodzina...
— On jeszcze żyje, ty baranie! — wykrzyknęła i podwinęła rękawy. W jednej chwili dopadła do lalkarza. Cholera... nie za bardzo się wzięli za leczenie po jej ostatnich próbach. W zasadzie w ogóle. Jakby tylko czekali na koniec. — Gdzie napar uzupełniający krew? — warknęła, patrząc na najbliżej stojącego medyka.
— To... przecież przy takich ranach świeży dopływ krwi może się skończyć tragicznie dla Kankuro-sa...
— Kto zajmował się leczeniem?
Medycy wymienili pełne obaw spojrzenia.
— Nikt?
— Przy takiej utracie krwi... leczenie jest....
— Ty pierdolony idioto! — Nie wytrzymała. Całkowicie ignorowała obecność swoich pracodawców. Prawdopodobnie po swojej przygodzie w szpitalu zostanie wylana na zbity pysk, ale nie przejmowała się tym zbytnio. Jeśli uratuje lalkarza z czystszym sumieniem odejdzie z Suny bez słowa sprzeciwu. — Wszystko jest zbyt ryzykowne, tak? — Nagle zapaliła się w jej umyśle lampka. — Nikt z was nie chciał podjąć decyzji, bo to brat Kazekage-sama — powiedziała głuchym głosem. — Ale pozwolić mu umrzeć, to mogliście z czystym sumieniem? — Skupiła się i po chwili zielona otoczka rozbłysła dookoła jej dłoni. — Ja podejmuje ryzyko, a wy, i to kurwa migiem, szykować napar. Za dwie minuty ma być gotowy.
Wszyscy stali przerażeni. Dla niej to nic nowego. Kiedy na misji, jeszcze z shinobi z Konohy, brała się za leczenie, nigdy nie kontrolowała w pełni tego co robiła albo co mówiła. Życie człowieka wisiało na włosku, a zawsze znalazł się ktoś, kto wolał zostawić przyjaciela i udać się dalej. Taki świat.
— Czy ja mówię niewyraźnie? — wycedziła, obrzucając ich takim spojrzeniem, że nikt nie odważył się sprzeciwić.
Pięć godzin później Sayuri nie widziała na oczy. Od góry, do dołu umazana była we krwi. Przypuszczenia medyków były słuszne, zbyt duże ciśnienie powodowały po prostu dalszą utratę krwi, ale Sayuri wiedziała swoje. Co mniej-więcej dwadzieścia minut wlewali lalkarzowi w usta hektolitry odpowiedniego leku, a Sayuri dyrygując wszystkimi dookoła podejmowała rozpaczliwe próby leczenia tej paskudnej rany. Nie wyglądało to dobrze. Dopiero w czwartej godzinie nastąpił przełom i udało jej się zasklepić ranę na tyle, by opatrunek w zupełności wystarczył. Ostatnie pół godziny Sayuri spędziła na oczyszczaniu i powierzchownym leczeniu ran na lewej ręce Kankuro. Co prawda nie zagrażały jego życiu, ale skoro był shinobi, potrzebował obu rąk, by być w pełni sił.
Wyszła na korytarz i dostrzegła, że rodzeństwo lalkarza nadal było na posterunku. Co prawda Temari ucięła sobie krótką drzemkę, ale czujne oczy Gaary natychmiast napotkały jej wzrok. Nienawidziła przekazywać informacji dotyczących zdrowia pacjentów. Były zbyt niepewne i zmienne.
— Przeżyje. — Tego była pewna. — Jego rana na brzuchu jest już gotowa do poddania standardowemu leczeniu. Zranione ramię prawdopodobnie po kilku tygodniach rehabilitacji wróci w pełni do sprawności. Co jeszcze... na razie jest w stanie uśpienia. Ten piekielny ból nie zelżeje przez najbliższe dwadzieścia cztery godziny, więc najlepiej, gdyby to przespał.
Gaara skinął głową.
— To tyle... — Dosłownie słaniała się na nogach. — Wrócę do... — Do czego? Domu? — apartamentu.
I odeszła. Nikt jej nie zatrzymywał. Doskonale wiedziała, że po swoim zachowaniu nie miała co liczyć na taryfę ulgową. W najlepszym wypadku zostanie ukarana, a w najgorszym... Cholera... miesiąc wcześniej modliła się, by opuścić Sunę, ale teraz? Nie chciała opuszczać miejsca, które stało się jej tak bliskie.
***
Gaara stał jak sparaliżowany na korytarzu i wpatrywał się w milczeniu na oddalającą się postać. Kim ona była? Kilkoma zdaniami doprowadziła do porządku tych wszystkich lekarzy, uratowała jego brata i bez zawahania potrafiła rozkazywać jemu, na co nie ośmielił się nikt inny. Opadł na krzesło obok siostry i przymknął oczy. Raz po raz odtwarzał w głowie jej słowa. Tak... gdyby to był inny shinobi, a nie jego brat, medycy prawdopodobnie rozpoczęliby leczenie wcześniej. Nikt nie chciał podjąć decyzji, bo bratem pacjenta był okrutny potwór.
Przez jego skronie przeszła fala bólu. Gdyby nie było w Sunie Sayuri, Kankuro prawdopodobnie nie dożyłby zachodu słońca. I to... przez niego. Bo był jego bratem. Cholera! Zacisnął dłonie w pięści w geście bezsilnej złości. Co mógł zrobić? Nad głową wisiała mu nie tylko wizja Akatsuki. Od dłuższego czasu do jego uszu docierało coraz więcej sygnałów, że w Sunie utworzony został ruch oporu, który na razie obawiał się wykonać ruchu, ale to tylko kwestia czasu. Co się wydarzy? Będą próbowali do niego dotrzeć – prędzej czy później. Nie obawiał się konfrontacji, ale co z Kankuro albo Temari, którzy na pewno także podejmą wyzwanie?
Westchnął cicho i powoli odganiał od siebie te myśli. Cóż... jak na razie nic nie zwiastowało kolejnych kłopotów. Powinien być wdzięczny losowi, że pozwolił jego bratu przeżyć i zesłał do Suny Sayuri. Właśnie, Sayuri... uśmiechnął się pod nosem... jak nic należy jej się podwyżka.
Gaara postanowił czekać aż Temari się przebudzi i poinformować ją o stanie Kankuro. Co prawda powinien wrócić do biura, ale jak na razie nikt nie odważył się przyjść do niego i oznajmić, że ma wznowić pracę. Zresztą po co? Na razie był tylko figurantem, który podpisywał dokumenty, a raz na jakiś czas pozwolili mu wizytować tę czy inną placówkę zbrojną. To tyle. Może więc nie odczują jego nieobecności zbyt dotkliwie? A może ten ruch oporu ma swoich ludzi w najwyższych kręgach administracyjnych i... O nie, dość tych myśli. Na to przyjdzie czas później, teraz liczył się Kankuro.
Myślał, że Temari obudzi się lada chwila, jednak przeliczył się. Minęły dwie godziny, nim otworzyła oczy. Zaraz czujnie rozejrzała się dookoła i napotkała jego wzrok.
— Co z Kankuro?
Choć prosił ją, by poszła do domu odpocząć, ta oznajmiła, że nie ruszy się stąd, dopóki nie będzie cokolwiek wiadomo na temat lalkarza. Może w końcu da się przekonać, że może spokojnie odpocząć.
— Jego stan jest stabilny — powtórzył słowa Sayuri na temat stanu zdrowia brata. — Według Sayuri prawdopodobnie powróci do formy sprzed misji.
— O cholera... — Temari wypuściła z płuc powietrze. Przez chwile milczeli, ale nagle zachichotała cicho.
Gaara spojrzał na nią zdumiony.
— Wiesz... nie spodziewałam się, że nasza gosposia umie tak rządzić wszystkimi dookoła. Może to wyjaśnia czemu jeszcze z nami wytrzymuje.
Gaara wzruszył ramionami.
— Poszła do domu. Sądzę, że też powinniśmy wrócić. — Już widział, że Temari chce się odezwać, ale nie dał jej możliwości sprzeciwu. — Jeśli zasłabniesz, zaburzysz pracę lekarzy, którzy opiekują się Kankuro. — Na tyle znał siostrę, by wiedzieć, że te najmniej logiczne argumenty docierają do niej najlepiej. Przecież tak naprawdę w szpitalu kręciło się od groma medyków i choćby pięciu mogłoby się nią zająć, nie zaburzając przy tym pracy szpitala, ale Temari wyglądała jakby głęboko się zastanawiała, ignorując brak racjonalności tego argumentu.
— No dobrze. — Poddała się i wstała w ślad za bratem. — Ale lepiej, żeby w domu było coś z wczorajszej kolacji. Umieram z głodu.
A i Gaara poczuł głód. Kiedy ten niewyobrażalny stres odrobinę zelżał, wszystko zaczynało wracać do normy.
***
Temari i Gaara dotarli do budynku administracyjnego wioski Piasku. Kiedy przechodzili przez któryś z kolei korytarz, natknęli się na jednego z członków Rady, który był odpowiedzialny za bezpieczeństwo wewnętrzne wioski. Pokrótce opisał rodzeństwu w jakich okolicznościach odnaleziono Kankuro. Oboje zdumieli się na zasłyszane informacje. Shinobi patrolujący skałę odnalazł go porzuconego, jego drużyny nie było w wiosce. Ta sprawa śmierdziała na kilometr i oboje o tym wiedzieli. Już chcieli kontynuować spekulacje, ale członek Rady uśmiechnął się dobrodusznie i powiedział, że czas na dochodzenie nadejdzie, kiedy powróci drużyna Kankuro, a do tego czasu powinni zająć się bratem.
Cóż... Gaara nie wiedział, czy powinien być wdzięczny temu człowiekowi, czy raczej ostrożnie podchodzić do tej miłej i wyrozumiałej postawy. Był paranoikiem, więc wybór był dość prosty, ale dopiero kiedy odrobinę odpocznie zacznie szukać drugiego dna w tej wypowiedzi.
W końcu dotarli do apartamentu i oboje udali się w stronę kuchni. Zdziwili się, widząc Sayuri siedzącą przy zastawionym stole. Jak zwykle nieoceniona Sayuri.
— Jesteś niezastąpiona — westchnęła ciężko Temari opadając na krzesło i rezygnując z przywitania się. Były na tyle blisko, że mogła darować sobie takie pierdoły.
— Już jestem spakowana — powiedziała głucho Sayuri.
Reakcja było natychmiastowa. Zarówno Temari, jak i Gaara przerwali dopiero co zaczęte jedzenie i spojrzeli na nią, będąc w ciężkim szoku. Cóż... zszokowany Gaara to dopiero niezwykły widok. Temari nie zdążyła choćby cicho zaprotestować, kiedy Sayuri kontynuowała:
— Zdaję sobie sprawę, że ciężko wam podjąć decyzję zważywszy na to, że uleczyłam Kankuro, ale nie będę stawiała oporu. Wystarczy, że wypełnisz dokumenty — zwróciła się do Gaary nie tytułując go, nie widziała potrzeby, jutro już i tak nie będzie jej przełożonym, a może nawet już dzisiaj, to i konsekwencji nie będzie w stanie wyciągnąć. — Zgarnę jeszcze rzeczy z łazienki i mogę wracać. — To mówiąc wstała od stołu i zostawiła sparaliżowane wręcz rodzeństwo w stanie daleko odbiegającym od normalnego.
Kiedy zamknęły się za nią drzwi Temari spojrzała na brata, a widząc jego nie nieprzeniknioną, a wręcz cholernie zdumioną twarz, doszła do wniosku, że to raczej nie jego wina.
— O co tu chodzi? — spytała, mając nadzieję, że jednak się myliła i Gaara coś wiedział na ten temat.
Zazwyczaj w takich sytuacjach wzruszał ramionami i zachowywał spokój, ale teraz spojrzał na siostrę i nadal nie nałożył na siebie swojej zwykłej maski obojętności i niewzruszenia.
— Nie mam pojęcia.
— O nie. — Temari wstała energicznie od stołu, co graniczyło z cudem, zważywszy, że ostatnie kilkanaście godzin była w stanie skrajnego wyczerpania spowodowanego ogromnym stresem i brakiem snu. — Panna Shirai grzecznie z nami usiądzie i wszystko wytłumaczy.
Choć Gaara doskonale wiedział w jakim stanie była siostra, wiedział że powinien to inaczej załatwić, postanowił się nie wtrącać. Z wielu, zbyt wielu, powodów nie chciał by Sayuri opuszczała Sunę, żeby martwić się czymś takim jak jej godność czy komfort, kiedy Temari dosłownie przywlecze ją tutaj na siłę. Nie mylił się zbytnio. Kiedy drzwi kuchni ponownie się otworzyły, jego siostra, ciągnąc za szmaty Sayuri, niemal dosłownie wrzuciła ją do kuchni. Tak... brutalność Temari nie była tylko pikantną plotką.
— A teraz gadaj! Nie chcę słuchać jakiegoś pieprzenia, proszę o konkrety.
— A-ale — wyjąkała Sayuri, patrząc w niedowierzaniu to na Temari, to na Gaarę. — Przecież... nie powinniście mnie tutaj zatrzymywać.
— Dlaczego?
Ton Temari zabijał. Gdyby Gaara nie miał swojej obrony w niektórych sytuacjach nie podchodziłby do niej ani nie odzywał się nieproszony. Była dokładnie taka jak wszyscy shinobi Suny, a dodając do tego jej trudny charakter i chęć dorównania, a nawet przewyższenia wszystkich podłych facetów, dawało to doprawdy potworny efekt. W pewien sposób podziwiał brata, gdy ten nieustannie ją prowokował. Gdyby nie miał w zanadrzu obrony jaką daje Shukaku zapewne nieraz podkulałby ogon przed siostrą. Ale teraz... wątpił, żeby spokojna rozmowa zmusiła Sayuri do odpowiedzi, więc wybuchowy temperament siostry był w tej chwili nieoceniony. Jemu nie wypadało tak zareagować. Poza tym przebłysk jego dawnego oblicza mógł jedynie jeszcze bardziej onieśmielić Sayuri.
— Przecież... zachowałam się nieodpowiednio... Rozkazywałam Gaarze, postawiłam zarzuty medykom, którzy są podlegli Radzie, nie mając żadnych dowodów. Bez autoryzacji i zgody kogokolwiek rozpoczęłam leczenie. Bez zgody kierownictwa szpitala dysponowałam medykamentami. Rozpoczęłam eksperymentalne leczenie, które mogło skończyć się śmiercią Kankuro... Mam dalej wymieniać?
— Ogarnij się kobieto! — wykrzyknęła Temari. — Dzięki tobie Kankuro przeżył! Miałaś cholerną rację, że ci idioci tylko przypatrywaliby się jak on... — Nie zdobyła się na wypowiedzenie tej myśli na głos. — Jeśli chodzi o koszty tych śmiesznych leków, ja sama mogę to opłacić! Jeśli ktokolwiek złoży na ciebie doniesienie, niech tylko spróbuje, do cholery!
Sayuri przyglądała się jej, a zaraz potem zerknęła na Gaarę.
— Zgadzam się z Temari — rzekł w końcu, rozumiejąc, że także powinien się odezwać. — Gdybyś nie była na miejscu nie widzę szans, by Kankuro przeżył.
— Naprawdę myślicie, że przejdzie to bez echa w Radzie? — spytała Sayuri wiedząc jaka będzie odpowiedź. W Konoha niektóre rzeczy mogły przejść płazem. Nie zawsze wszyscy oczekiwali nieskazitelnego przestrzegania przepisów. Nawet gdyby w Sunie panowały podobne warunki, nie było szans, by wszystkie jej uczynki (o których wszyscy wiedzieli, nie wliczała w swoje kalkulacje małej wycieczki do drużyny Kankuro) zostały puszczone w zapomnienie. A Gaara, ani tym bardziej Temari nie powinni nadstawiać za nią karku. — Sadzę, że przynajmniej dwa z wymienionych zarzutów wystarczą, by wydalić mnie z wioski. — Zastanowiła się. — I to w najlepszym przypadku. W sumie… Kankuro to rodzina Kazekage. Sądzę, że podchodzi to nawet pod zdradę stanu. — Wzdrygnęła się. ANBU. To wystarczyło, by zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach?
— Zdrada stanu?! — wykrzyknęła wojowniczo Temari.
Gaara zastanowił się nad tym. Jeżeli Rada nie chciała omawiać z nimi okoliczności pojawienia się Kankuro, być może to oni stoją za tym nagłym pojawieniem się jego brata w Sunie. Może śmierć Kankuro miała być dla niego ostrzeżeniem, a Sayuri pokrzyżowała te plany. W takim wypadku… z pewnością będą chcieli wyciągnąć konsekwencje z jej zachowania.
— Czy ty postradałaś zmysły?! To przecież absurdalne! Nie, Gaara? — Spojrzała na brata, jakby oczekiwała poparcia, ale widząc go, zastanawiającego się nad słowami Sayuri, zamarła. Nie była w stanie nawet okazać złości. — Chyba nie chcesz na poważnie wytoczyć jej procesu? — wyjąkała.
— Nie — odrzekł i omiótł obie kobiety krótkim spojrzeniem. W oczach Temari nadal czaiła się niepewność, ale u Sayuri dostrzegł przebłyski zrozumienia. Jakim cudem mogłaby rozwikłać tę zagadkę? — Dlaczego chciałaś od razu wyjechać? — spytał spokojnym tonem. Nie chciał, by zabrzmiało to, jak próba przesłuchania, ale nic nie mógł poradzić, że od samego początku miał wrażenie, że nie była z nimi tak do końca szczera. Jakby coś ukrywała, a fakt, że prawdopodobnie lepiej poruszała się w intrygach pałacowych niż Temari, zdawał się być jeszcze bardziej niepokojący.
— Ja… — Sayuri czuła się jak podczas swojego pierwszego spotkania z nimi. Gaara patrzył na nią świdrującym wzrokiem, jakby odczytał z jej myśli jakiś obciążający ją dowód. No tak… co miała powiedzieć? Prawdę? Jak, do cholery miałaby powiedzieć prawdę i pozostać tutaj? Gdyby nie widziała, w jaki sposób drużyna traktowała Kankuro, nie zrozumiałaby, co się tak naprawdę działo. Jak miałaby przekazać, że jej obecność była nie na rękę nie tylko jej, ale też i im. Nie mogła już chyba dłużej grać niezorientowanej w temacie służącej. — Z dwóch powodów — wyszeptała cicho.
— Sayuri… — jęknęła Temari, która nadal nie do końca rozumiała tę wymianę zdań.
— Temari. — Gaara spojrzał na siostrę stanowczo i zmusił ją do milczenia. Przeniósł swój wzrok na nieco drżącą Sayuri. — Możesz trochę rozwinąć, jakie są to powody?
— T-tak. — Zamknęła oczy, wzięła uspokajający oddech i przemówiła. — Są one nieco związane ze sobą. Boję się o moją głowę i o to, w jaki sposób wykorzystają mnie przeciwko waszej rodzinie.
Temari rozszerzyła oczy ze zdumienia, a Gaara nieco stracił rezon. Tego nie brał pod uwagę w swoich kalkulacjach. W jakiej roli widzi sama siebie Sayuri w tej sytuacji i czy nie wyolbrzymia trochę swojego udziału w tej całej intrydze.
— Mów dalej.
— To, co powiem może być niemiłe… — zawahała się i szybko przypomniała sobie o utraconej etykiecie. — Kazekage-sa…
— Możesz już to sobie darować — przerwał jej Gaara. Czy to miało znaczenie jak się do niego zwraca? Żadne. No… może nawet (jeśli historia Kankuro się rozwiąże) całkiem przyjemne, jeśli przestanie traktować go z wymuszoną uprzejmością.
— Dobrze, Gaara. — Gdyby okoliczności były inne, całkiem cieszyłaby się z takiego obrotu spraw, ale teraz… Teraz musiała manewrować między półprawdami, by przekazać im to, co mogło trochę pomóc zrozumieć obecną sytuację, ale równocześnie nie wydać się. Na pewno nie była to dobra pora na rozpoczęcie wojny. — Nie jestem ślepa, ani głucha — zaczęła. — Wiem też, co w Konoha o tobie mówili.
Temari usiadła z wrażenia i patrzyła na rozgrywającą się przed jej oczami scenę. W najśmielszych snach nie spodziewała się, że ktokolwiek powie coś podobnego do Gaary. A już na pewnonie Sayuri. Ta wiecznie roześmiana i wesoła Sayuri, która teraz patrzyła na jej brata z taką powagą.
— Nie spodziewam się zbyt ciepłych ocen — odparł Gaara.
— I chyba słusznie.
Temari po raz pierwszy w życiu chciała być niewidzialna. Nie miała najmniejszej ochoty być w centrum wydarzeń. Chciała wtopić się w ścianę, a najlepiej uciec od nich. Nigdy ani ona, ani Kankuro nie przeprowadzili z Gaarą tak bezpośredniej wymiany zdań na temat jego przeszłości.
— Chodzę też tutaj na zakupy i ludzie czasem szepczą coś między sobą. Nikt nie przeprowadził ze mną bezpośredniej rozmowy na twój temat, kiedy miałam przyjmować to stanowisko. Mogłam jedynie sugerować się plotkami, a te raczej nie działają na Twoją korzyść.
Gaara skinął głową. Mógł jedynie domyślać się, co też ludzie mówili na jego temat. Zresztą nawet prawdziwa wersja zdarzeń nie działała na jego korzyść.
— Mogę więc wyobrazić sobie, jakie legendy funkcjonują tutaj, skoro u nas spędziłeś tylko miesiąc.
Temari na poważnie zaczęła rozważać możliwość ucieczki, a widząc pusty, beznamiętny wzrok brata przestraszyła się jeszcze bardziej.
— Kiedy tutaj przyszłam, nie chciałam tego, bałam się nie tylko zmiany otoczenia, ale chyba najbardziej ciebie. Możesz nazwać mnie głupią, ale mimo wszystko postanowiłam nie wyrabiać sobie tak całkiem zdania na twój temat.
Temari wypuściła powietrze z płuc. Nieświadomie wstrzymywała oddech i teraz patrzyła na tę drobną kobietę z niedowierzaniem.
— Nie powinno mnie obchodzić co robiłeś, czym jesteś.
Temari na nowo wstrzymała oddech. Shukaku to temat tabu. W Sunie się o nim nie mówi!
— Od chwili, w której przyjęłam to stanowisko, byłeś dla mnie tylko przełożonym.
O ile Temari można było posądzać o zatracenie umiejętności równomiernego oddychania i mówienia, o tyle Gaara… ciężki szok, niedowierzanie – to zbyt słabe słowa, by określić jego stan emocjonalny. Tego się po nikim nie spodziewał. Czysta karta to zbyt wiele. Nawet w marzeniach nie był aż takim optymistą.
— Ale to tylko moje zdanie. W Konoha nie ma zbyt wielu ludzi, którzy tak naprawdę darzyliby cię negatywnymi emocjami. Raczej jedynie jako pikantna plotka albo próba powkurzania Shikamaru strasznym…
— Shikamaru? — Temari nie powstrzymała się i natychmiast przeklęła się w myślach. Miała być niewidzialna! Ale ani Sayuri, ani Gaara nie zwrócili na nią uwagi.
— … przyszłym szwagrem. Tutaj natomiast jest inaczej. Nigdy nie byłam odpowiedzialna za nic związanego z prosperowaniem wioski. — Zawahała się. Nie kłamała, ale też nie wiedziała, w jaki sposób ma ubrać dalsze myśli w słowa. — Ja… rozumiem ludzi, że się ciebie boją, nienawidzą, ale… mam takie wrażenie, że to nie tylko to.
Gaara nadal świdrował ją spojrzeniem. Jej słowa zaczęły być wyważone. Czyżby obawiała się kontynuować swoje rozważania?
— Gdyby chodziło tylko o strach przed tobą, nie udałoby mi się do tego dotrzeć. Raczej nikt nie odważyłby się mówić na głos, co o tobie myśli. A teraz… wierz mi, musiałabym być głucha, żeby nie słyszeć niektórych osób. Nie wydaje ci się to… dziwne?
— Co masz konkretnie na myśli?
— Gaara, jeżeli ja naprawdę bym cię nienawidziła i równocześnie panicznie bała się konfrontacji z tobą, to myślisz, że chodziłabym po miejscu, w którym mieszkasz i dzieliła się swoimi spostrzeżeniami z innymi ludźmi?
Temari patrzyła na Sayuri, która chyba była bardziej spostrzegawcza niż którekolwiek z jej rodziny. Ona nie miała tajnych danych zebranych przez ANBU ani siatki szpiegów wewnątrz wioski. Skąd więc czerpała te wnioski?
— Nie wiem — przyznał Gaara i nie do końca rozumiał jej toku rozumowania. Rozmowa ta nie była zbyt swobodna, ale i tak nie spodziewał się, by ktoś potrafił być z nim tak szczerym.
— Chciałam powiedzieć to w bardziej delikatny sposób… — Sayuri zawahała się, ale ostatecznie nie zrezygnowała. — Powiedz mi, dlaczego osoby, które znają cię i nie życzą ci dobrze, tak swobodnie mówią o wszystkim, że nawet obcy przybysz może co nieco usłyszeć? Nie myślisz, że to dziwne, że przestali się ciebie bać?
Nie zgodził się z jej słowami. Ludzie nadal się go obawiali, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Sayuri przewróciła oczami.
— Dobrze, powiem to wprost. Powiedz mi, jaki debil będzie gadał o tobie jakieś chamskie rzeczy ze świadomością, że wystarczy, że pstrykniesz palcami i go zabijesz?
Temari nieświadomie sięgnęła ręką po wachlarz i powstrzymywała się, by nie zacząć wrzeszczeć. Takich rzeczy nie mówi się do Gaary! Czy ona jest nienormalna?!
— Oczywiście nie wliczam w to faktu, że jeszcze Shukaku jest na wyciągnięcie ręki.
Czy ktokolwiek myślał, że wcześniej atmosfera jest nerwowa? Temari nie miała wątpliwości, że za chwilę dostanie zawału.
— Powiedz mi, dlaczego ci ludzie podejmują takie ryzyko?
— Jak ty teraz? — Gaara nie wiedział skąd się wzięło u niego tak pokręcone poczucie humoru. Ale o dziwo, przynajmniej dla Sayuri, atmosfera się nieco rozluźniła, bo parsknęła śmiechem.
— Dokładnie… Ale nie, bądźmy poważni.
Temari przygniotła groteskowość tej sceny. Nie mogła oderwać wzroku od nadal nieco uśmiechniętej Sayuri i swojego brata, którego oczy na chwilę rozbłysły wesoło. Tak, nie ma to jak żartowanie sobie z faktu, że Gaara zabije jej przyjaciółkę. No po prostu boki zrywać. Może Sayuri nie była tak do końca świadoma, jak łatwo przychodziło to Gaarze?
— Rozumiem, co masz na myśli. — Gaara zawahał się, ale także postanowił odpowiedzieć szczerością za szczerość. — Spodziewamy się tego, że jest tworzony ruch oporu przeciwko mnie.
— My? — Sayuri wyglądała na zmieszaną. — Masz na myśli swoje rodzeństwo czy Radę?
— Radę.
— Gaara… — Sayuri wiedziała, że nie mogła już dalej milczeć. — Czy ty myślisz, że bez poparcia albo milczącej zgody Rady, udałoby się poprowadzić jakiś sensowny ruch oporu? Albo też inaczej... Wątpię w sumie, że członkowie Rady są w tym bezpośrednio zaangażowani, ale wystarczy, że nie będą się wtrącać, że kilku dowódców ANBU się dogada, a wieść się rozniesie i zamiast nie do końca dobrze skrywanego strachu, będziesz miał pod nosem prawdziwe powstanie mieszkańców.
Temari dopiero teraz zrozumiała powagę tej sytuacji i odwagę Sayuri. To, co właśnie powiedziała, musiało już podchodzić pod zdradę stanu. Oskarżać członków Rady o spiskowanie? Nikt z Suny nie miałby na tyle odwagi albo nie byłby na tyle szalony…
— Rozważam to.
Temari spojrzała na brata ze zdumieniem. Rozważał to i nie podzielił się z nią i Kankuro swoimi myślami, tylko z… Sayuri.
— Nie wiem tylko, jak na to wpadłaś. Przyznam, że dość ciężko mi uwierzyć, że zasłyszane rozmowy mieszkańców dały ci tyle poszlak.
— Nie — przyznała Sayuri. — To mi tylko dało mgliste pojęcie o twojej sytuacji tutaj. Raczej fakt, że chcieli… zabić Kankuro — udało jej się powiedzieć to na głos — dał mi sporo do myślenia. W każdej wiosce są osoby szczególnie chronione, nad którymi otaczana jest szczególna troska. Rodzina Kage na pewno w każdej z nich zalicza się do tej uprzywilejowanej grupy. To, że pozwoliliby mu umrzeć jest niepokojące. Chyba że…
— To forma ostrzeżenia — dokończył Gaara.
— Raczej nie. — Sayuri nie mogła się z nim zgodzić, bo jako jedyna w tym pomieszczeniu doskonale wiedziała, że stan Kankuro wynikał z niekompetencji uczestników misji, a jego magiczne pojawienie się było jej sprawką. Raczej nikt z Rady nie mógł tego przewidzieć. — Mam raczej na myśli fakt, że chcieli cię podręczyć. Wiem, że bagatelizuję stan Kankuro, ale to okrutna prawda. Raczej nikt nie zyska na tym, że on zginie. Nie jest to też, z politycznego i militarnego punktu widzenia, jakaś ogromna strata — ciągnęła bez emocji Sayuri. — Jedynymi osobami, które mogłyby na tym stracić, to jego najbliżsi.
— Cholera… — Temari patrzyła na tę młodą kobietę i po raz pierwszy od wielu tygodni zastanawiała się, dlaczego Tsunade pozbyła się jej z Konohy. Może i nie była biegła w zawodzie shinobi, ale taki umysł? Może po prostu nigdy nie miała okazji w pełni rozwinąć skrzydła, bo była wysyłana na zbyt słabe misje, a raczej nikt nie mianuje na stratega osoby, która nie wykazała się podczas zadań. Cóż… dopiero teraz dotarło do Temari, że omawiali najważniejsze sprawy wioski z gosposią. Jak do tego doszło?
— Uważasz, że to ma tylko wyprowadzić mnie z równowagi?
— Są dwie możliwe opcje w tej sytuacji. Albo przynajmniej tylko te ja widzę. Po pierwsze, może to być zwykła próba odwrócenia twojej uwagi. Nie wiem od czego, nie znam się ani na polityce ani nie jestem na bieżąco w sprawach Suny, więc nie podpowiem ci nic konkretnego. — Gaara skinął głową. — Ale… nie pomyślałeś o tym, że… to naprawdę miało wyprowadzić cię z równowagi? Pretekst, by wypuścić potencjał Suny przeciwko tobie? Z tego, co słyszałam od drużyny siódmej z Konohy, taka sytuacja miała już miejsce, jak byłeś młodszy.
Tego też nie mógł wykluczyć. Gdyby Shukaku zerwał się albo gdyby on popełnił jakiś nieodwracalny w skutkach błąd, kwestia pozbycia się go byłaby priorytetowa i nikt, nawet ludzie mu przychylni, nie mogliby się z tym kłócić.
— Będę musiał to przemyśleć. — W ostatniej chwili powstrzymał się, by poprosić ją o jakieś rady. Nie chodziło mu nawet o kwestię zaufania do Sayuri, ta na razie nie dała żadnego powodu, by jej nie ufać. Chodziło raczej o to, że każda osoba, która będzie zaangażowana w tę sprawę, znajdzie się w ogromnym niebezpieczeństwie. Nie miał najmniejszego zamiaru narażać jej na takie ryzyko. Nie była shinobi, nie mogła walczyć… Ale tak naprawdę, w głębi duszy, tak po prostu nie chciał jej na to pozwolić. Nie po tym, co usłyszał z jej ust. Oto stała przed nim pierwsza osoba, która nie obawiała się go. Ale nie jak jego rodzeństwo, w sposób powierzchowny. Ona była w stanie powiedzieć mu całą prawdę i nie okazała strachu czy nienawiści. Wybrała w tej okrutnej rozgrywce jego stronę, co znaczyło dla niego naprawdę wiele i… Zapomniał o jednym. — Mówiłaś, że będą chcieli wykorzystać cię przeciwko nam, tak? — Nadal tego nie rozumiał.
— Gaara, na oczach twoich i Temari dopuściłam się kilku przestępstw. Żadne z was nie zwróciło mi choćby uwagi. Zrobiliście to w obecności wielu osób, które niekoniecznie muszą być zaangażowane w żaden spisek. Mogą z powodu zwykłej zawiści czy niechęci złożtć raport w tej sprawie albo jakieś oficjalne zażalenie…
— To przecież nic nie znaczy, wystarczy…
— Wyobraź sobie — Sayuri przerwała Temari — że jednak teoretycznie jest jakiś spisek w Radzie. Jeżeli Gaara nie weźmie tego na poważnie, będą wiedzieli, że jest jeszcze jedna osoba, która nie przyłączy się do spisku albo wręcz przeciwnie. Może zostać użyta jakaś zakazana technika na mnie, by zmusić do współpracy z nimi. A wierzcie mi, ja nie jestem na tyle dobrym wojownikiem, by cokolwiek wskórać. — Przyznała się do swoich słabości i po raz pierwszy chciała być biegła w walce. W tej sytuacji żadna technika, którą znała jej nie pomoże. Gdyby ulotniła się, wzbudziłoby to podejrzenia, ba! Alarm! — Wydalenie mnie z Suny w tej sytuacji to jedyna opcja dobra dla mnie i dla was. Pokażecie, że mnie ukaraliście i nikt nie będzie próbował wykorzystać mnie przeciwko wam, bo najwidoczniej absolutnie nic dla was nie znaczę, więc nie jestem potencjalnym źródłem informacji. — Patrzyła na nich, a ich twarze nie wskazywały, by całkiem ich przekonała. — Nie mam racji?
— Sayuri, może i masz rację — odezwała się Temari. — Ale mnie martwi jeszcze jedna rzecz. Jeżeli masz rację, a wierz mi, bardzo chciałabym wierzyć, że się mylisz… ale zakładając, że chociażby część z tego jest prawdziwa, to jak mielibyśmy puścić cię samą?
— Trafiłam tutaj za pierwszym…
— Jeżeli wrócisz sama będziesz stanowić bardzo łatwy cel — zauważył Gaara. — Jeżeli wyślę z tobą jakąś godną zaufania grupę, wzbudzi to podejrzenia. Nie powinienem narażać cię na ryzyko.
— Naprawdę? — Sayuri miała rozbawioną minę, kiedy patrzyła na niezwykle zgodne rodzeństwo. — Bycie w centrum zamieszek na pewno będzie bezpieczniejsze.
Temari miała nieco zmieszaną minę, a Gaara powoli nakładał na siebie dobrze jej znaną maskę obojętności, choć i po nim można byłoby odczytać, że nie czuje się zbyt komfortowo po tych słowach.
— To może wytłumaczę nieco szerzej, dlaczego chciałam opuścić jak najszybciej Sunę. Nie jestem shinobi, nie znam się na walce. — To była częściowa prawda. — Jeżeli mam rację, co do spisku w najwyższych warstwach elit, będę tylko niepotrzebną przeszkodą. Potencjalnym zagrożeniem. Chciałam wyjechać czym prędzej, by ta rozmowa nie miała miejsca. Wiem, że teraz jest to mało prawdopodobne, że mnie puścicie – mam zbyt dużo informacji na temat bieżącej sytuacji w Sunie.
Tak, to także Gaara rozważał. Nie mógł puścić w świat osoby, która tak wiele wie na temat najbliższego otoczenia najważniejszej postaci w Sunie.
— Chciałam uniknąć niepotrzebnych rozterek i nie dawać nic po sobie poznać, że o czymkolwiek wiem, żebyście mieli większe pole manewru bez niepotrzebnych myśli Co zrobić z Sayuri? Może i nie chciałam tutaj przyjeżdżać, ale trudno, stało się. Przyjechałam, całkiem polubiłam miejsce swojego zesłania, ale w tej sytuacji? Naprawdę bardziej będę przeszkadzać, a w Konoha zapewniam, nie powiem ani słowa o tych wydarzeniach, chyba że takie będzie wasze życzenie. — Patrzyła w napięciu na ich reakcję. Co postanowią?
— Cóż… — Gaara westchnął cicho. Wahał się, bo kwestia bezpieczeństwa Suny i Sayuri zaprzeczały sobie. Jeżeli ona tu zostanie, znajdzie się w centrum małej wojny domowej. Jeżeli ją puści, sekrety wioski potencjalnie mogą dostać się w niepowołane ręce. — Nie mogę pozwolić na takie ryzyko, byś teraz ruszyła się stąd gdziekolwiek.
Zrozumiała jego decyzję, nie oponowała więcej.
— W takim razie… chyba pójdę się znowu rozpakować. — Próbowała się uśmiechnąć, ale nie potrafiła. Bogowie, niedługo naprawdę padnie na zawał serca. Do wszystkich jej dotychczasowych zmartwień musiała dopisać kolejne. Jeżeli do tej pory nikt nie odkrył jej prawdziwej misji, to teraz… Marne szanse na utrzymanie wszystkiego w tajemnicy. Będzie na celowniku wszystkich.
— Nie dopuszczę do tego, by stała ci się krzywda. — Nawet Gaara, tuż po wypowiedzeniu tych słów zrozumiał, że były one zbyt… mocne, prywatne. Widząc zszokowaną minę Temari, utwierdził się w przekonaniu, że ostatnio na zbyt wiele sobie pozwalał. — W momencie, w którym przybyłaś do Suny, stałem się odpowiedzialny za twoje bezpieczeństwo — dodał, co nieco złagodziło wyraz poprzednich słów.
Sayuri tylko skinęła głową i powoli wstała z zajmowanego miejsca. Temari niemal podskoczyła na swoim krześle i ruszyła za nią.
— Pomogę ci się rozpakować.
Och, kurczę. Zostawiłam sobie ten ff na deser, żeby nie czytać na szybko między innymi zajęciami, i bardzo dobrze zrobiłam. Ależ się podziało! Bardzo mi się podoba, że Sayuri wreszcie pokazała pazurki - i to jakie. Nikt już nie powie, że to jakaś podporządkowana dziewczynka w rodzaju Hinaty, to na pewno. Ma dziewczyna tupet (ach, i jaka z niej będzie pierwszorzędna Pierwsza Dama w osadzie, za x lat :P). Było kilka fragmentów, które mnie rozbawiły, jak choćby zdanie, że Gaara podwinął ogon - w przemienionej postaci miałby co podwijać ;) Ale. Zapowiedziałaś, że od tego rozdziału akcja dopiero się zacznie i zaczyna się, z przytupem. Kocham te klimaty. Widzę, że mamy bardzo podobne spojrzenie na atmosferę i realia w Sunie, zwłaszcza całą sytuację związaną z wyborem Gaary na stanowisko. Kishimoto, w scenach pokazujących zachowanie członków rady Suny po porwaniu Piątego dał tutaj naprawdę szerokie pole do popisu wszelkim twórcom, którzy chcieliby dopowiedzieć sobie historię Piasku. Dwoił się i troił, żeby jakoś uzasadnić fakt, że na ratunek przywódcy wioski pędzi grupa niedoświadczonych dzieciaków, na dodatek obcych - wstawił więc tę historię ze śmiercią trzeciego i bandę staruchów, którym pilniej było do wyboru Szóstego niż ratowania obecnego Kazekage i którzy uważali, że poniekąd Akatsuki eliminuje ich problem. Wydaje mi się, że Kishimoto wcale nie chciał sobie tutaj dobudowywać dodatkowej historii, miał już dużo roboty z Naruto i Saskiem i zabrakło mu stron na rozpatrywanie sytuacji społeczno-politycznej w sumie - ale uwielbiam go za dodanie tych scenek, które są prezentem dla każdego, kto chce tworzyć fanfiction o wiosce Piasku czy po prostu o Gaarze. Cieszy mnie też, że wzięłaś się za obróbkę tego tematu i mogę poczytać o knowaniach, spiskach i przejęciu przez demonka faktycznej władzy w Sunie. I jakże mnie cieszy, że w ostatniej scenie widzimy inteligencję Sayurki i afekt Gaary do niej. Dopiero ósmy rozdział, a już tyle emocji!
OdpowiedzUsuńJak pierwszy raz napisałam, że Gaara podwija ogon, chciałam to skasować - zbyt jednoznaczne skojarzenie, ale uznałam, że w sumie ten ff nie jest w 100% poważny. Kiedy to do mnie dotarło, nie siliłam się już na zbytnią powagę (wcześniej ewentualny komizm nie był zamierzony :P).
UsuńCo do podobieństw w naszych ff... Heh. Musiałabyś widzieć moją minę, kiedy po raz pierwszy czytałam "Opowieści z wioski Piasku". Ale to ja jestem ta druga i przyznam, że w jednym fragmencie mam problem, by to opublikować, bo napisałam słowo w słowo to, co Ty. Chodzi mi o jeden dialog. Kiedy Sunami rozmawia z Temari o przeszłości i wywiązuje się dyskusja - napisałam dosłownie to, co Ty. Aż sprawdziłam i nie mogłam uwierzyć. Teraz już nie pamiętam jak to brzmiało (bo u siebie ostatecznie zmieniłam choć trochę słowa), ale chodziło o to, że Temari była jedyną jasną i niewinną postacią w oczach Sunami. Na pewno zauważysz ten dialog i też uśmiechniesz się pod nosem. Nie mam za bardzo jak tego zmienić, bo musiałabym od nowa konstruować tę scenę, ale zmieniłam trochę słowa, by nie było dokładnie tak samo ;)
Mnie irytował Kishimoto, że nie wytłumaczył wielu kwestii związanych z Suną, ale jak zaczęłam pisać "Gosposię", wybaczyłam mu. Do teraz mam niezłą zabawę, kiedy tworzę "idealną" Sunę. Zastanawiam się jak może wyglądać gospodarka na pustyni, jak żyje się mieszkającym tam ludziom i co najważniejsze - wszystko co związane z Gaarą. To o czym napisałaś, ale też nawet jego charakter i pobudki mogą być na tysiąc sposobów postrzegane. Najbardziej drażniła mnie jego przegrana z Deidarą i na swój sposób ją wytłumaczyłam (w moich oczach nie mógł z nim "po prostu" przegrać).
Hm... zastanawiam się jak przeżyjesz nawał emocji, którymi postanowiłam obdarować Gaarę (nie mogłam się powstrzymać :P). W stosownym momencie uprzedzę, że sceny mogą być przepełnione pozytywnymi emocjami, żeby nikt nie padł na zawał, że Gaara taki u mnie będzie ;)
Zaciekawiłaś mnie. Zarówno dialogiem (zobaczymy, czy taki podobny ;]) jak i pozytywnymi emocjami Gaary. Mnie na pewno nie będą przeszkadzać. Zasłużył sobie na radość w życiu i z chęcią o tym poczytam. Kiedy następny rozdział? Jutro? :D
UsuńWierz mi, fragment dialogu był bliźniaczo podobny, choć oczywiście okoliczności rozmowy zupełnie inne ;)
UsuńPrzyznam, że miałam w głowie szalony pomysł, by prawie codziennie wrzucać rozdziały, ale zrozumiałam, że sama jestem tak gdzieś na 1/3 postępu "Gosposi" (za bardzo wciągnęłam się w tę historię gospodarczą :P) i jeżeli wszystko pójdzie dobrze ten ff będzie historią całego życia Gaary, aż do jego śmierci (o ile Kishimoto nie zabije go w kanonie...). Dotarło do mnie, że nie jestem zbyt zdyscyplinowaną osobą i kolejne rozdziały (po opublikowaniu wszystkich, które mam) ukazywałyby się w odstępie kilku miesięcy (nie wskażę palcem u kogo tak było, ale chyba się poprawiłaś ;)), co byłoby idiotyczne, skoro mogę o przynajmniej półtora roku przeciągnąć ten proces i ewentualne zainteresowane osoby mogą mieć co tydzień nowe porcje tekstu :)
Wierz mi, gdyby nie to, że tak się zbiesiłam i zaczęłam robić karygodne przerwy w dodawaniu rozdziałów nie dałabym Ci żyć. Ale niestety rozumiem, że nie chcesz się pozbyć zapasów, publikowanie ff gdy ma się dużo materiału daje duży komfort psychiczny. Ale również rozleniwia :P Będę więc cierpliwie czekać, ale pisz, nie spoczywaj na laurach.
UsuńAkcja jak się patrzy!:) Ale zastanawia mnie po co Temari poszła z Sayuri? Nie mogę się doczekać dalszego ciągu!
OdpowiedzUsuńAlba Longa
Nie zdradzę niczego, ale uspokoję - na pewno w kolejnym rozdziale się dowiesz :)
Usuń